PIOTR DOBROŁĘCKI, Z redakcyjnej poczty – fragment („Wyspa” 2018 nr 12)

Koniec „Zeszytów Literackich” jest niezrozumiały i groźny. Niezrozumiałe jest, że nie znaleziono sposobów, a konkretnie pieniędzy, na wydawanie najważniejszego czasopisma w sferze kultury, a groźne, bo ukazuje znieczulicę, która ogarnia i rozlewa się na naszą kulturę, na cywilizację. Oskarżenie kierujemy do naszego społeczeństwa, które nie potrafiło w ciągu trzydziestu lat wolności stworzyć mechanizmu wspierania finansowego najcenniejszych zjawisk, przy czym wielkość potrzebnych kwot jest marginalna w skali krajowej, gdy nieporównywalnie większe pieniądze przeznacza się na przedsięwzięcia populistyczne, których nazw z litości nie będziemy tutaj wymieniać.
Ten głos przerażenia, jaki próbujemy wyrazić, kieruję zarówno do urzędników z systemu państwowego, którego obowiązkiem jest – truizm oczywiście – tworzyć właśnie warunki i w odpowiedni sposób pielęgnować tak cenne przedsięwzięcia jak „Zeszyty Literackie”, ale także do sfery prywatnej w gospodarce. Przez te trzydzieści lat nie powstał u nas system finansowania kultury przez firmy i ich właścicieli. Wręcz odwrotnie, po pierwszym okresie, gdy takie wsparcie zaczęło się tworzyć i powstały pierwsze fundacje, nieprzychylna polityka, kierowana populizmem, wroga atmosfera wobec sponsorów, wreszcie polowania prowadzone przez organy podatkowe skutecznie zniechęciły nawet najbardziej zaangażowane i rozumiejące konieczność takich działań osoby, zmusiły do wycofania się, zaniechania, aby mieć już z tym spokój. I mamy co mamy. „Chcieliście [takiej] Polski, no to ją macie! (skumbrie w tomacie pstrąg)”.

Żegnając teraz „Zeszyty Literackie”, wiemy, że nie będzie można o nich zapomnieć, tak jak nigdy nie można zapomnieć o potężnej „Kulturze” Jerzego Giedroycia, chociaż pismo też się już nie ukazuje, jednak motywy zakończenia jego edycji były inne i przez wielu uznane za słuszne. Dlatego odnotujmy jeszcze w tym nekrologu, co Barbara Toruńczyk napisała w tekście redakcyjnym ostatniego numeru – 144 – z grudnia 2018 roku: jej życiowa przygoda „zaczęła się w 1982 roku w Paryżu i rozrosła się do 36 lat życia”. I jeszcze, że przez 26 lat dzięki Helenie Łuczywo „Gazeta Wyborcza”, a później Agora-Gazeta i Fundacja Agory „zechciała udzielać niezbędnej pomocy”. Ministerstwo odmówiło finansowania, próba zbiórki wśród czytelników i przyjaciół nie przyniosła niezbędnej kwoty, ale co się stało w Agorze? Czy naprawdę ta wielka korporacja nie mogła kontynuować wsparcia szczytnego celu? Kto o tym zdecydował?
Odchodząc od konwencji przyjętej dotąd w „Peryskopie”, zacytujmy teraz jako komentarz fragment wywiadu ze Stefanem Chwinem, jaki ukazał się w „Newsweeku” w ostatnim dniu tego roku. Pisarz mówił: „Pamiętam rozmowę z angielskim pisarzem, który przeczytał mojego Hanemanna i przyjechał do Gdańska, żeby się ze mną spotkać. I on nagle pyta, co ja tak o tej Biblii dużo piszę. Odpowiadam, że przecież to ważna księga – dla całej kultury europejskiej, z którą się wciąż spieramy lub zgadzamy. Anglik patrzy na mnie zdziwiony i mówi: A co mnie obchodzi jakaś Biblia? Do głowy by mi nie przyszło, żeby czytać tę książkę. Jakieś archaiczne baśnie plemion sprzed tysięcy lat?! My jesteśmy nowocześni. Nie zaatakował mnie, dla niego Biblia po prostu w ogóle nie istniała. Byłem zdumiony, że tak można” […].

PIOTR DOBROŁĘCKI