EWA BIEŃKOWSKA
Przedmowa do Południa wieku
13 lutego 2020
Przedmowa do Południa wieku
Powieść Flory Bieńkowskiej Południe wieku ma wiele intrygujących stron. Jedną z nich są postaci powieściowe, w której współcześni Autorki, a dzisiaj czytelnicy, trochę obznajomieni z historią PRL-u, mogą rozpoznać modele osób ważnych bądź znamiennych dla tamtej epoki.
Czas akcji, przy dokładniejszym spojrzeniu, wyznaczają dwa wydarzenia z lata 1956 i początku sierpnia 1961 roku, które pisarka stopiła w jeden moment. Z jednej strony otrzymujemy sygnał wskazujący na pierwsze dni sierpnia 1961 roku. Faktem naprowadzającym jest pogrzeb Łukasza Dębnego, rozważany wielokrotnie przez główną postać, narratora powieści Piotra Jedlińskiego. Chodzi tu o śmierć komunisty sprzed II wojny światowej, który nie ugiął się przed dyktatem partii komunistycznej, nie zgodził na samokrytykę (co pozbawiło go prawa druku); lecz, wiedząc o zbrodniach stalinowskich, zamknął się w milczeniu, które Piotr tak ma mu za złe. Modelem do tej postaci jest Andrzej Stawar (1900-1961), historyk, który pod koniec życia, po opuszczeniu kraju, zamieszkał w siedzibie Instytutu Literackiego „Kultura”. Stanowiło to jednoznaczną demonstrację polityczną — zdumiało zarówno władze, jak rozpolitykowane środowisko literackie (po śmierci Stalina prawo druku zostało mu przywrócone, wydał szereg książek o pisarzach polskich). W domu Flory i jej męża, Władysława Bieńkowskiego, decyzja zamieszkania w Maisons-Laffitte pod Paryżem i wydanie w „Kulturze” ostatniej książki Stawara O Brzozowskim i inne szkice, stało się sensacją. Na początku lat 60. środowisko intelektualistów-rewizjonistów, coraz ostrzej krytykujących rządzącą partię, zachowało jeszcze w stosunku do „Kultury” postawę nieufności i dezaprobaty, płynące z przesądu (propagowanego przez partię), że jej zespół redakcyjny to ludzie pragnący przywrócić w Polsce system przedwojenny, i że korzystają z finansowej pomocy CIA. Przeprowadzka, faktyczna i ideowa, Stawara stała się szokiem, a ponieważ trumna z jego ciałem została sprowadzona do Warszawy, nie było końca domysłom, co władze postanowią w sprawie pogrzebu. Echa tej afery, politycznej i symbolicznej, słychać wyraziście w powieści…
Drugie wydarzenie, czy też ciąg wydarzeń, prowadzi jeszcze dalej wstecz, do roku 1956, kiedy nastąpił przełom nazywany październikowym: uwięzieni działacze aparatu partyjnego i niedawni „wrogowie ludu” są wypuszczeni z więzień, zezwala się na krytykę tzw. błędów i wypaczeń. Powołanie Władysława Gomułki do władzy jako pierwszego sekretarza PZPR wydaje się zapowiadać liberalizację kulturalną i rządy zdrowego rozsądku — oczekiwania brutalnie przekreślone już rok później. Równocześnie niektórzy intelektualiści (w tym główna postać powieści, Piotr Jedliński, porte-parole autorki) przerażeni komunistycznymi praktykami i łatwością przejścia od potępienia „nadużyć” do zadeklarowanego na nowo dogmatu o nieomylności partii, przeżywają moralne załamanie i przebudowę światopoglądu. Król okazał się nagi.
Trudno przecenić wagę przełomu październikowego dla całego społeczeństwa, przełomu, który wyzwoli myślenie od strachu. W Południu wieku splecenie dwóch sytuacji w czasie, zmian październikowych i roku 1961, gdy złudzenia się definitywnie rozwiały, roku symbolizowanego przez pogrzeb Stawara, stwarza atmosferę intensywności, podnosi temperaturę moralną przeżyć głównego bohatera. Można ten stan w powieści określić jako bezsilny sprzeciw. Pozornie bezsilny, jak pokaże przyszłość, ale dramatis personae jeszcze o tym nie wiedzą.
Od pierwszych stron dzieła natykamy się na dialogi dwóch osób, stanowiące jakby ramę strukturalną i moralną (czy amoralną) dzieła. To dwaj wysocy funkcjonariusze PZPR, w czasach stalinowskich należący do aparatu władzy — obaj zagrożeni odwilżowymi zmianami, obaj przekonani, że nie ciąży na nich żadna wina i że będą potrzebni nowemu aparatowi, ponieważ mają za sobą cenne doświadczenie(!); byli i pozostają wiernymi synami partii komunistycznej. Są jak złe duchy Piotra Jedlińskiego, nachodzące go znienacka, zatruwające swoją gadaniną, której celem jest zatarcie win przeszłości, odebranie ciężaru zbrodniom dokonanym przez partię. Ich slogany — „historii nie przeskoczysz”, „wszyscy jesteśmy winni” — zatruwają Piotra, który sam czuje się moralnie odpowiedzialny i którego odrzuca bezproblemowe przejście komunistów nad latami „błędów i wypaczeń”. Jedną z tych osób daje się rozpoznać: powieściowy Michał Rudziński to Stefan Staszewski (1906-1989), znany naszej rodzinie jako sąsiad z kamienicy przy Szucha 16, sąsiad natrętny i pewny siebie. W latach odwilży pełnił funkcję pierwszego sekretarza komitetu warszawskiego PZPR. Po Październiku 1956 usiłował nawiązać kontakty z Bieńkowskimi, nie bardzo przez nich ceniony. Historycy PRL-u znają jego zakręty życiowe. Wysadzony z siodła, rzucił się w działania, o których wiedzieliśmy tylko z pogłosek. Jesienią 1956, gdy wchodziła w grę interwencja wojsk sowieckich, miał udać się do fabryki na Żeraniu, żeby zaagitować robotników na rzecz obrony stolicy. Plotka mówiła po prostu: chciał rozdawać broń robotnikom! W każdym ustroju jest to rzecz w najwyższym stopniu groźna, nielegalna i zastanawiam się, czy w przypadku prawdziwości tego czynu zostawiono by Staszewskiego na wolności i pozwolono na swobodę w zachowaniu. Chyba że udając przez lata niezależność i bunt przeciw partii, był z władzami w porozumieniu. Pasowałoby to do jego sylwetki, a zwłaszcza było bardziej realistyczne niż puszczenie samopas człowieka tak skompromitowanego i podszywającego się pod rewizjonizm… Zakorzenił się jakoś wśród intelektualistów starszego pokolenia, zapraszany przez nich do kawiarni i na spotkania towarzyskie. Autorka Południa wieku zaobserwowała też jego manewry zmierzające do zbliżenia się do studentów.
Drugi przedstawiciel amoralizmu w duchu dążenia do władzy dla samej władzy to w powieści stalinowski sędzia Józef Protop. Wykształcony, znający języki obce, udaje, że nie zależy mu na sprawowaniu wysokich funkcji; może sobie odejść na emeryturę i np. tłumaczyć Fausta Goethego. Piotr jedliński nie daje się zmylić tymi deklaracjami, wie, że sędzia aż dygoce z pragnienia powrotu do władzy. Gdy na podstawie obserwacji zmian przedpaździernikowych przepowiada mu nominację na stanowisko prokuratora, Protop wpada w podniecenie: „Czy ty naprawdę coś wiesz?”. To on jest w powieści mistrzem nauk o historycznym determinizmie i o władzy stojącej ponad dobrem i złem. Wedle niego właściwie nic się nie stało, partia komunistyczna zachowuje swoją ciągłość, dawni winowajcy będą znów powołani, by jej służyć. To rezoner, a razem z Rudawskim, dwugłowy Mefistofeles Południa wieku: wypróbowuje metody na młodszych, szukając ofiary, którą da się uwieść. Z Piotrem to mu się nie powiedzie. A mniej wzniośle: to człowiek wańka-wstańka, po którym tragiczne wydarzenia spływają bez śladu. Nie potrafię dokładniej wskazać osoby, która mogła posłużyć za wzór. Postać nosi pewne cechy Adama Schaffa, filozofa partyjnego; wyjątkowo niecenionego przez Władysława Bieńkowskiego za konformizm. Zrobił on karierę za granicą w środowisku marksistów jako myśliciel niezależny… Jego dyspozycyjna postawa była rozpowszechniona wśród komunistów z aparatu, wśród tych, którzy nie przeżywali moralnych problemów związanych z demaskacją Stalina w 1956 roku i którzy patrzyli z obawą na odwilżowe przemiany. W powieści sędzia Protop reprezentuje zapewne wiele takich przykładów, zamyka je w osobowości gładkiej i niedostępnej. Dla Piotra, razem z postacią Rudawskiego, stanowi kwintesencję komunistycznej teorii władzy. Sędzia dostarcza nawet Piotrowi dokumenty o zbrodniach okresu stalinowskiego w Polsce, które pisarz chce wtopić w swoje sprawozdanie o niegodziwościach władzy; dla sędziego są to rzeczy należące do przekreślonej przeszłości: trzeba iść do przodu! Dodam, że wyraźna w Południu wieku obsesja sprawozdania łączyła się dla Flory Bieńkowskiej z projektem pisarzy wydania dzieła zbiorowego pt. Rachunek pamięci. Maszynopis ze wstępem Pawia Jasienicy, z udziałem Bieńkowskiej byt gotów w 1957 roku. Książka otrzymała zakaz druku.
Inny wysoki dygnitarz partyjny, więziony za „prawicowe odchylenie” w latach 1953-1954, nieodstępny towarzysz Gomułki, jak mawiano: drugi człowiek w państwie, wprowadzony jest do powieści pod nazwiskiem Jana Horaczyńskiego. Postać enigmatyczna, właściwie niezabierająca głosu. Widzimy ją krótko, gdy zachwyca się wyczytaną w gazecie informacją o wzroście oszczędności Polaków w PKO. To Zenon Kliszko (1908-1989), współzałożyciel Polskiej Partii Robotniczej w okresie okupacji niemieckiej, którego można określić jako fanatyka idei komunistycznej, traktującego doktrynę z religijnym absolutyzmem. Bohaterowie wspominają często nazwisko Horaczyńskiego, zastanawiają się nad jego przyszłością. Podniesienie go do wysokich rejonów władzy jest interpretowane jako znak nowych czasów. Dodam, że Kliszko zostanie do końca bezwarunkowo wierny Gomułce — i ostatecznie skompromitowany przy krwawym tłumieniu buntu robotników na wybrzeżu w 1970 roku. Ciekawym rysem powieści jest to, że osoba październikowego pierwszego sekretarza partii, Władysława Gomułki, rządzącego Polską aż do wydarzeń na wybrzeżu, nie będzie nigdzie zasygnalizowana. Jak gdyby człowiek, który stał się ośrodkiem wydarzeń październikowych i władcą kraju na następne dwadzieścia cztery lata, był nie tylko nienazywalny, lecz jakby utworzyła się wokół niego symboliczna próżnia — i wokół tej niedotykalnej próżni kręci się cały świat przedstawiany w powieści. Nie trzeba też zapominać, że gdy Autorka dążyła uparcie i bezskutecznie do wydania powieści za swego życia (zmarła w 1990 roku), jakakolwiek forma przywołania osoby Gomułki była nie do pomyślenia. Zauważę dodatkowo, że długo w naszym domu rodzinnym, do marca 1968, osoba pierwszego sekretarza stanowiła temat zatroskanych analiz i domysłów. Władysław Bieńkowski miał go za człowieka nieposzlakowanego, niejako za wcielenie polskiego ludu… Po wydarzeniach marcowych Bieńkowski napisał ostrą krytykę bilansu gomułkowskiego, która została opublikowana w wydawnictwie paryskiej „Kultury”.
Przechodzę teraz do postaci pisarzy i artystów w powieści. Nie jest ich wielu, lecz dla narracji zostały wybrane osoby bardzo charakterystyczne. Sam Piotr jest wyrazicielem myśli i stanów ducha Autorki. Ze wspomnień wiem, że upokarzająca scena wygłaszania życiorysu na zebraniu komórki partyjnej Związku
Literatów, którą Piotr sobie przypomina, dotyczyła Tadeusza Konwickiego. Najmocniejszym światłem w Południu wieku świeci postać starego poety imieniem Faustyn. Uwielbiany przez garstkę młodszych literatów, w oczach których zachowuje on wierność tradycji artystycznej, szanowany nawet przez dzierżycieli władzy, którym jest potrzebny dla (niezbyt udanego) trzymania pisarzy w garści. Dowiadujemy się o jego częstych podróżach do Włoch, o tym, że dał na mszę w weneckiej bazylice św. Marka za duszę zmarłego przyjaciela. Do władzy ma stosunek zewnętrznego podporządkowania, lecz jedyną jego pasją jest pisarstwo. Ukryty w literaturze, uważa za swą ojczyznę piękno i przeszłość kultury, a współczesnym czasom składa grosz czynszowy, by utrzymać wewnętrzną wolność. Od razu rozpoznajemy Jarosława Iwaszkiewicza! Jego twórczość była szczególnie ceniona przez pisarkę, a jego osoby broniła wobec więcej niż niechętnego nastawienia wielu kolegów po piórze — dla nich był uosobieniem konformisty. Życie stworzone przez Iwaszkiewicza, otoczony lasem dom w Stawisku, podróże na Zachód wywoływały, być może, nostalgię pisarki i wydawały się warte dużej ceny. W powieści mądrość artysty jest po jego stronie, ale to mądrość pesymistyczna i ściśle indywidualna.
Inna postać mniej rozpoznawalna, lecz charakterystyczna to Stefan Ożyński z twarzą podobną do Bernarda Shawa. Jest zafascynowany młodziutkim muzykiem Emilem, którego chce odciąć od związków z przyjaciółmi, aby ustawić się w roli jedynego opiekuna. Postać dość demoniczna, której pod koniec powieści udaje się manewr „osaczenia” chłopca, podlegającego kryzysom depresyjnym. To rozwiązanie dorzuca się do ogólnej atmosfery beznadziejności w zakończeniu dzieła. W Ożyńskim rozpoznaję skrótowy (i jednostronny) portret Jerzego Andrzejewskiego, autora „niespełnionego arcydzieła”, jakim miała być powieść Miazga; zasłużonego dla ruchu rewolty polskich pisarzy w czasach, które znajdują się już poza granicami powieści Bieńkowskiej.
W postaci Teodora — neofity komunistycznej wiary, doktrynera napadającego na tych, którzy ośmielają się wyrazić wątpliwości co do marksizmu-leninizmu i nieomylności partii, fanatyka, który tak się zaplątał w teoriach, że zderzenie z faktami (z własnym sumieniem?) skazało go na samobójstwo — w postaci tej występuje oczywiście Tadeusz Borowski. Jego śmierć w pełni epoki stalinowskiej była jak piorun z jasnego nieba dla środowiska literackiego i przypominam sobie, że jeszcze w latach 60. w rozmowach w domu rodzinnym powracała ta wątpliwość: przypadek czy czyn rozmyślny? Tak jak inne osoby, Teodor powieściowy jest zarazem konkretny, ucieleśniony — i symboliczny dla całej kategorii młodych inteligentów, którzy po okupacji niemieckiej uznali komunizm za jedyny ratunek dla siebie i dla kraju i dla ratowania humanistycznej cywilizacji, zranionej przez hitleryzm do samego rdzenia. Postać Borowskiego, porównywana często do Włodzimierza Majakowskiego, z jego tragicznym końcem długo prześladowała pisarzy partyjnych, zwłaszcza jego pokolenia. Był w tym dylemat: tak giną idealiści, załamani prawdą o rzeczywistości — czy też moralni zbrodniarze?
W tym przeglądzie postaci dochodzę do pary małżeńskiej Aleksandra — Ludwik. Ta pierwsza jest aktorką, z dużym wyczuleniem na piękno życia codziennego; o tym drugim nie dowiadujemy się niczego bliższego. Możemy się domyślać, że należał do wysoko postawionych i odsuniętych w latach stalinowskich członków PZPR. Również należy do tych, którym przypadnie władza po Październiku 56. Tak jak oni ma w ustach frazesy typu: „historii się nie przeskoczy”. Obok wielkiego poety Faustyna odznacza się w powieści niesłychaną witalnością, zapatrzeniem w siebie, swoistym amoralizmem. Ofiarą tych cech staje się jego żona Aleksandra, niepotrafiąca zerwać i odejść. W związku z konfiguracją Ludwik — Aleksandra przytoczę anegdotę.
Po ukończeniu pierwszej wersji maszynopisu Flora Bieńkowska wysłała go na adres pary pisarskiej Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego, przez dziesięciolecia przyjaciół najcenniejszych, z którymi utrzymywała żywe kontakty. Otrzymała odpowiedź Kornackiego, w której tenże zrywał z nią znajomość, ponieważ uznał, że w postaci Ludwika Autorka dokonała „donosu” na własnego męża. Ten fakt zerwania, pomieszania osoby fikcyjnej z realną (u literata!) dużo ją kosztował. W jej środowiskowej izolacji para Boguszewska — Kornacki stanowili kontakt ciepły i pobudzający intelektualnie. Oznaczali też most z jej przeszłością przedwojenną, kiedy zamieszkiwała w ich domu jako towarzyszka życia syna Heleny Boguszewskiej.
Ciekawe i znamienne są perypetie wydawnicze tej niewydanej książki. Matka podpisała umowę z PIW-em; praca wydawnicza była właściwie ukończona. W tym momencie pojawił się donos, oskarżający autorkę o wrogi stosunek do partii i do socjalistycznego państwa. Skład został rozsypany. Później prowadziła nieformalne rozmowy z Czytelnikiem, z których nic nie wyniknęło.
Na końcu ostatniej wersji maszynopisowej znajdują się daty: 1962 — 1970 — 1989. Autorka opracowywała tekst niemal do ostatniego tchu. Książka jest dość odosobnionym świadectwem kryzysu w „południe XX stulecia”, kryzysu światopoglądowego i duchowego. Jego kontekst to panowanie ustroju, który został Polsce, jak i krajom Europy środkowo-wschodniej, narzucony, ale który przez jakiś czas usiłował stworzyć wokół siebie otoczkę wyższych racji moralnych, a nawet historycznej nieuchronności, zapewniającej zwycięstwo komunistycznej doktryny i praktyki. Dzisiaj te wydarzenia wydają się dalekie. Ale nie są dalekie czy unieważnione ówczesne problemy moralne i polityczne. Nie zdezaktualizowało się ludzkie poszukiwanie dobra i prawdy o świecie, coraz bardziej nieprzejrzystym i zawikłanym, o świecie, gdzie manipulowanie ludźmi ukrywa się za maskami górnych haseł. Południe wieku Flory Bieńkowskiej powinno wejść do lektur czytelników interesujących się historią Polski w drugiej połowie XX stulecia.
Zachowaliśmy specyfikę językowego i kompozycyjnego stylu Autorki. Wydaje się, że dzisiaj oddaje ona i czas, który nas dzieli od tamtej epoki, i osobisty ton tego pisarstwa.
EWA BIEŃKOWSKA
EWA BIEŃKOWSKA autorka książek o Nietzschem, Michale Aniele, Tomaszu Mannie, Miłoszu, wspomnieniowej książki o swojej rodzinie oraz powieści Dane odebrane. Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego; Spacery po Rzymie oraz Historie florenckie, za które otrzymała Nagrodę Magellana i Nagrodę im. Leopolda Staffa.