MAREK ZAGAŃCZYK
Paweł Hertz „Sedan”
20 sierpnia 2020
Henryk Krzeczkowski (po lewej) i Paweł Hertz (po prawej)
MAREK ZAGAŃCZYK
Przeczytałem na nowo Sedan Pawła Hertza przygotowując jego wydanie w ramach dzieł wybranych. Okazało się, że wiele scen, myśli i obrazów wypadło mi z pamięci. Co gorsza, zdałem sobie sprawę, że nie zapytałem Hertza o kilka istotnych dla mnie szczegółów. Aż dziwię się, że tak inaczej czytałem te opowiadania jakiś czas temu, zdawałoby się niedawno, a potem przecież przy różnych okazjach do nich wracałem. Umknęło mi wiele zagadnień dzisiaj dla mnie ważnych. Na szczęście powtórzył się ten sam, co za pierwszym razem, zachwyt dla całości i podziw dla sposobu, w jaki da się tymi opowiadaniami myśleć o sobie i o świecie.
Niewiele jest wśród polskiej prozy współczesnej książek, którym można zbudować tak solidne kulturowe otoczenie, do których da się doczepić tak wiele zdarzeń z historii, tyle obrazów, tyle idei wywiedzionych z różnych porządków. Niewiele jest utworów, poza które da się wyprowadzić, jak to się dzieje w Sedanie, osobne ścieżki w świat myśli i sztuki.
Ta książka jest zapisem duchowej przemiany, niezwykłej podróży przez życie, wędrówki od siebie do świata, a zarazem wstrząsającym obrazem klęski narodów i jednostek. „Podróże bywają rozmaite – pisze Hertz – takie, które odbywamy po to, by poznać lepiej i dokładniej świat, który nas otacza, i powrócić z zapasem doświadczeń pożytecznych dla wykonywanej pracy; i takie – by uniknąć poznania świata, by nie powracać do domu, gdzie nie czeka nas żadna praca. Pierwsze bywają uzupełnieniem studiów, zamknięciem czasu pierwszej młodości, drugie – straszną zabawą w chowanego przed samym sobą, kalejdoskopem w ręku dziecka, ucieczką przed wszelką odpowiedzialnością”. Sedan to także spacer w cieniu wielkich miast – Wiednia, Warszawy i Paryża, w których Hertz miał swoje własne ulice smutku i radości.
W Sedanie, obok spraw zasadniczych, ważne jest także malarstwo, a może nawet trzeba mówić o tym inaczej, bardziej stanowczo, że tych kilka przywołanych obrazów (głównie Bruegel, Veronese i inni Włosi) mówi, jeśli uważnie się im przyjrzeć, o najważniejszych rzeczach tego świata. „Lubiłem wczesne malarstwo włoskie, gdzie plan pierwszy nie zwracał mojej uwagi w takim stopniu jak rozległe, dalekie krajobrazy tła z ich wyraźnie zarysowanymi szafranowymi drogami, z czarnymi, ostrymi cyprysami, leniwie pofałdowanym morzem, średniowieczną architekturą widoczną poprzez okno wnętrza, w którym anioł zwiastuje Pannie”. Czasami jednak te obrazy nie tyle pokazywały, co skrywały świat prawdziwy, były zamiast niego, jak kunsztownie tkana zasłona, pełna doskonałych i pięknych widoków.
Jest też w Sedanie miejsce na muzykę, na kilka taktów z operetki Offenbacha, na Wagnera i proustowski koncert czeskiego skrzypka u pani Serezol, już po Monachium, w którym muzyka nie jest w stanie udźwignąć goryczy historii.
Wszystko po to, aby oddać zmieniający się stosunek do innych ludzi, do natury. Opisać przyjemność długiej samotności i niebezpieczeństwa w niej zawarte, wyrażone choćby w tym jednym, mocnym zdaniu, że „po drugiej stronie medalu samotności jest napis «klęska»”. „Natura – pisze Hertz – jest obojętna dla spraw ludzkich bez względu na to, czy sprawy te przybierają obrót zły, czy dobry. To tylko my sami, w zależności od naszych myśli, nadajemy tej naturze wyraz radosny lub smutny. Ta sama gwiazda mówi skazańcowi «dobranoc» i ta sama gwiazda wita zakochaną parę. Ale najtrudniej zobaczyć w gwieździe tylko gwiazdę i nigdy nie tracić tej wiedzy – choćby się było skazańcem albo zakochanym”. Najtrudniej dostrzec w ludziach kogoś odmiennego, przestać wysnuwać ich obraz wyłącznie z naszej myśli i na nasze podobieństwo. „Mój stosunek do ludzi – mówi bohater Hertza – był taki sam jak do obrazów, książek, muzyki czy nowych widoków. Odszukiwałem w nich tylko to, co było dobrze mi znaną częścią mnie samego, ale nie interesowałem się nimi zupełnie od strony ich życia czy potrzeb”.
W Sedanie miejsce szczególne zajmuje klęska września 1939 roku, zmierzch całej formacji, prawdziwy kres dawnych przyzwyczajeń i obyczajów, ujęty w kilka wyrazistych obrazów, z wieńczącym wszystko opisem stawu z karpiami, z którego chłopi spuścili wodę.
Ucieczka z krainy Lambertów doskonale nadawałaby się na przedstawienie teatralne, na krótki film z wyrazistymi rolami. Tylko czy ktoś, dzisiaj, umiałby to zagrać. Jest w tym opowiadaniu jakieś wyjątkowe stężenie emocji, opis ostatniego wrześniowego wieczoru, kiedy jest jeszcze w miarę normalnie, kiedy jest jeszcze, jak dawniej. Choć to „jak dawniej” wygląda już groteskowo. W tym opowiadaniu jest coś z Iwaszkiewicza i Witkacego. Bolesny realizm i szyderczy uśmiech, ludzki strach, małość, polska tromtadracja. I ostrość widzenia, jak pod szkłem powiększającym, dana tylko niektórym.
Dymitr Mojsiuk, opowiadanie, które zapamiętałem najmniej wyraźnie, zrobiło na mnie dziś największe wrażenie. Odstaje swoim charakterem od pozostałych, jest stłumionym krzykiem miłości, pożądania i lęku przed tym, co się za chwilę stanie. Jest też chyba najmniej wykoncypowane. Mam wrażenie, że nie chodzi w nim już o idee, o wyraziste charaktery, o liczbę mnogą, ale o pojedynczą przyjaźń, o pożegnanie z kimś, kto wkroczył w życie bohatera, a może też i w życie Hertza i trzeba było zapewnić mu miejsce w pamięci na dłużej. Nigdy nie pytałem Hertza o Mojsiuka. Nie zapytałem, czy to on jest Dymitrem z wiersza zaczynającego się od słów: „Twojego profilu na tle miedzi / już czas nie wytrze”.
Dzisiaj łatwo jest wskazać, kto był pierwowzorem postaci ukrytych pod skrótami: Stet. i Jouh. To ważny wątek opowieści o Hertzu, szkicowany przez Magdalenę Grochowską w jej tomie W czasach szaleństwa. Ale nadal nie wiem, kto stoi za Zygmuntem M., a przede wszystkim kim jest Stefan R. Mogę się domyślać, z kim Lambert spotyka się w Paryżu już po wojnie, choć i tu nie umiem sobie wybaczyć braku dociekliwości i kilku pytań, których nie postawiłem Hertzowi za życia. Za każdym razem, kiedy mijając ambasadę Stanów Zjednoczonych dochodzę do ulicy Pięknej, widzę po drugiej stronie pałac, od 1900 roku własność Izraela Poznańskiego, jedyne do dziś istniejące „rodzinne” miejsce Hertza w Warszawie. Gmach spłonął, ale mury się zachowały. O tym pałacu pisała Jadwiga Waydel-Dmochowska, a ze względu na Piotra Wertheima, który wynajmował w nim apartament, wspominał go też Roman Jasiński. Dzisiaj zapewne w niewielkim stopniu przypomina on gmach opisany w Sedanie, przed i po wojnie, jeden ze znaków wielkości rodu Lambertów.
Kazimierz Wyka wpisał Sedan do swoich rozważań o porachunkach inteligenckich. Czytam ten znany szkic z uwagą i wychwytuję wszystkie słabości wytknięte Hertzowi przez Wykę. Są dla mnie, po latach, raczej dowodem siły, talentu i odwagi, by o tamtym świecie, dotkniętym zepsuciem, mówić z miłością, już nie jako o Sodomie, nie wciskać go w obraz klęski, porwania Europy, goryczy porażki, której znakiem jest Sedan, bitwa z 1870 roku i kapitulacja Francuzów, ale raczej mówić o nim jako o świecie utraconym, a jednak nie dającym się wytrzeć z pamięci. „Kocham ten czas, który przeminął – pisze Hertz – i wcale się tego nie wstydzę. Kocham własne złudzenie bezpieczeństwa w zakreślonym przez siebie kręgu. Kocham wreszcie naszą bezładną ucieczkę w stronę dwóch nacierających na siebie armii. Kocham decyzję własną i opłakuję postanowienia przyjaciół, którzy zbłądzili”. Lambert się zmienia, Hertz także ulegał przemianom, ale w nich obu ciekawi mnie raczej to, co stałe, rdzeń ich wrażliwości i charakteru. W ostatnim opowiadaniu zmianie ulega także sposób prowadzenia narracji. Mówi do nas nie Adam Lambert, ale ktoś mu bliski, kto dzieli z nim te same troski. „Dla mojego przyjaciela, Adama Lamberta, podobnie jak i dla mnie, dawne nasze myśli o świecie wydają się dziś, w obliczu startych z powierzchni ziemi miast i piętrzących się stosów spopielonych kości, czymś tak błahym i śmiesznym […]. Ale niech się dzieli swoją gorzką wiedzą, nic innego uczynić jeszcze nie potrafi”.
Nie wszystkim Sedan przypadł do gustu. Iwaszkiewicz miał do tych opowiadań wyjątkowo niepochlebny stosunek. Pisał w liście do żony: „Jakie to głupie! I niech się Krzywicka schowa. A przy tym jest podłe, nieuczciwe”. Tadeusz Borowski prześmiewczo nawiązał do Sedanu we fragmentach swojego Kamiennego świata, dedykowanego w „Nowinach Literackich”: „Dla towarzysza Pawła Hertza”. Lechoń w 1950 roku zauważał: „Obozy, Sowiety, strata majątku wydobyły z Hertza ukrytą w nim twardość i Bóg wie co jeszcze, co pozwoliło mu łatwo i skwapliwie pogodzić się z «nowymi panami», a raczej «nowymi chamami». Ale w tym Sedanie, pisanym z bezduszną i trochę denerwującą stylistycznie starannością, jest ukryty tak ostry kompleks dawnego życia, dostatków, podróży, Sodomy – że wątpię czy on to wszystko wytrzyma, czy się nie zdradzi z tymi prawdziwymi potrzebami swojej natury”. Dziesięć lat później podsumowuje te opinie Aleksander Wat, i nie ukrywam, że jego sąd jest mi najbliższy: „Mój Kochany, Sedan był pisany przez reakcjonistę najczarniejszego, ale tak zręcznie zakamuflowany”.
Czytam więc Hertza na nowo i znów, jak dawniej, dzięki tej książce z nim rozmawiam. To nasze gadanie, w którym zawsze słychać było tylko jego głos, nie ma końca, a przynajmniej chciałbym, aby tak było.
Tekst pochodzi z bloga Marka Zagańczyka „Sztuka czytania”
udostępniamy go za zgodą autora.
MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portrety, Droga do Sieny, Cyprysy i topole a ostatnio Berlińskie widoki (Austeria, 2019)
fot. Henryka Krzeczkowskiego i Pawła Hertza pochodzi ze zbiorów Wojciecha Karpińskiego i udostępniamy ją za zgodą właściciela.