IRENA MAKAREWICZ, o książce: Gergely Péterfy „Kitömött barbár”
Gergely Péterfy, „Kitömött barbár”. Budapeszt, Kalligram, 2014
Najpierw powstał doktorat, ale Gergely Péterfy, z wykształcenia filolog klasyczny i wykładowca akademicki, od początku myślał także o powieści. Pracował nad nią dziesięć lat. Wypchany barbarzyńca zdobył uznanie krytyków, i czytelników (trzy wydania w jednym roku!). Péterfyego uhonorowano też licznymi wyróżnieniami, w tym prestiżową nagrodą Aegon za wybitne osiągnięcia na polu literatury. Wcześniej jej laureatami byli György Spiró i Péter Esterházy.
Péterfy wiele ryzykuje — nie dość, że bohaterem książki czyni człowieka z pomnika narodowej kultury, to jeszcze od razu, w pierwszym zdaniu przedstawia całą historię — jest to opowieść o przyjaźni Ferenca Kazinczyego i Angelo Solimana. Kazinczy to jeden z najważniejszych pisarzy węgierskiego oświecenia, autor reformy języka węgierskiego; zamieszany w spisek dążących do rewolucji węgierskich jakobinów, cudem uniknął śmierci. Został skazany na długoletnie ciężkie więzienie, między innymi w twierdzy Kufstein. Z kolei Soliman to popularna postać w XVIII‑wiecznym Wiedniu, czarnoskóry mason, człowiek wybitny i doskonale wykształcony, a jednocześnie niewolnik bez tożsamości, własność kolejnych arystokratów, tak zwany Hofmohr, na koniec zaś — wypchany barbarzyńca, eksponat w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu. Zgodnie bowiem z ówczesnymi teoriami antropologicznymi i taksonomicznymi Afrykanów umieszczano między ludźmi a zwierzętami. Na europejskie dwory trafiali najczęściej jako dzieci, byli poddawani rozmaitym, okrutnym eksperymentom. Większość z nich nie wytrzymywała nowych warunków i szybko umierała.
Zarówno Kazinczyego, jak i Solimana, choć są tak różni pod względem pochodzenia, pozycji społecznej, statusu majątkowego i obywatelskiego, dotykają podobne przykrości. Nierozumiani przez otoczenie, wciąż spotykają się ze wzgardą, poniżeniem, agresją i nienawiścią. Obaj całe życie walczą o równość i godność należne każdemu człowiekowi. Tych dwóch ludzi połączą mocne więzi przyjaźni, choć przyjdzie im żyć w oddaleniu. Do śmierci pozostaną odszczepieńcami, obcymi, barbarzyńcami. Jak to możliwe? Tego właśnie chce się dowiedzieć wdowa po Kazinczym, Sophie Török, kiedy po śmierci męża udaje się do Wiednia, by stanąć twarzą w twarz z Angelo Solimanem, a raczej z eksponatem wykonanym przy użyciu jego skóry, przeniesionym już wtedy z K. K. Hoffnaturalienkabinett do magazynu na strychu wiedeńskiego muzeum. Tak więc to Sophie przedstawia historię przyjaźni, o której bał się pisać — w tym sensie brutalnie złamany przez władzę — Kazinczy. Odtwarzając koleje losu zmarłego męża oraz człowieka, którego wcześniej nie poznała, Sophie z konieczności musi też opowiedzieć o wschodnioeuropejskiej masonerii, o alchemikach, o epidemii cholery, o Wiedniu i Węgrzech przełomu XVIII i XIX wieku, ponieważ opowieść o człowieku to zawsze fascynująca opowieść o świecie, w którym żył. I choć wiele się w tym świecie zmienia, niezmienny pozostaje fenomen barbarzyńcy. W historii ludzkości, w historii cywilizacji, w na pozór dobrze urządzonych społeczeństwach, także dzisiaj, w naszej Europie, wciąż pojawiają się barbarzyńcy.
Gergely Péterfy wykorzystał ciekawy temat i kostium historyczny, aby uzmysłowić czytelnikowi, że wszyscy jesteśmy barbarzyńcami. Każdy z nas może być narażony na ostracyzm, bo władza, społeczeństwo, grupa — ze strachu, z lenistwa, z głupoty, z poczucia wyższości, z wiary w monopol na nieomylność — znajdą uzasadnienie, by dokonać stosownego wykluczenia. Na szczęście, dzisiaj już (chyba) nikt nie stanie się eksponatem w muzeum, „ucieleśnionym skandalem”, ale przecież istnieją nowe sposoby na nowych obcych…
Są w książce Péterfyego sceny chwytające za gardło, zwłaszcza historia skóry Angelo Solimana, ze szczegółowym opisem jej preparowania. Są też sceny pełne komizmu, ironii i pełnokrwiste postaci, nawet te na drugim planie, i jest wyjątkowo dokładna, nielinearna kompozycja powieści napisanej współczesnym językiem, z przypominającym kodę zdaniem otwierającym każdy rozdział. Ten pierwszy rozpoczynają słowa: „Kiedy tak stałam w magazynie na strychu Muzeum Historii Naturalnej, a naprzeciwko mnie stało tam w czerwonej szafie to czarne ciało, przypomniało mi się, jak Ferenc opowiadał, jakiż to szczególny związek łączył Angelo Solimana z Muzeum”. Kolejne rozdziały otwierają podobne zdania i jak przystało na kodę, podobne — najmocniejsze chyba — jest też ostatnie zdanie, na które jednak musimy poczekać do polskiego przekładu.
IRENA MAKAREWICZ
Zobacz także