ADAM ZAGAJEWSKI, Józef Czapski i Ludwik Hering

Józef Czapski w swojej pracowni, Maisons-Laffitte, koniec lat 70.
fot. dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego



Jak niewiele jest ludzi i jak nie ma prawie

Pragnących się objawić!…
Cyprian Norwid, Kółko



Piszę nie ogólną teorię, ale piszę o sobie…

Józef Czapski



Rysom swej twarzy ni przez chwilę

Nie sprzeniewierzyć się prawdziwym,
Lecz żywym, żywym być, i tyle,
Aż po sam kres — po prostu żywym.
Borys Pasternak, Stać na świeczniku — nic pięknego
tłum. Wiktor Woroszylski


Józef Czapski i Ludwik Hering*

Nie jestem pewien, czy zebrana tu korespondencja Józefa Czapskiego i Ludwika Heringa naprawdę potrzebuje komentarza. Obaj autorzy wypowiadają się w sposób tak otwarty, tak oczywisty, że każde dodane do tych listów słowo wydaje się zbędne. Komentarza i klucza domagają się szyfry, nieznane alfabety, hieroglify, depesze dyplomatyczne, rozprawy francuskich filozofów. A tutaj mamy do czynienia z osobami „pragnącymi się objawić”, nic nieskrywającymi — chyba że tyle, ile w ogóle skrywa ludzka mowa.

Kto uważnie przeczyta tę książkę, tę korespondencję, będzie odmieniony. Nie na zawsze, bo nie lubimy, nie potrafimy zmieniać się gruntownie, całkowicie, głęboko, ale może przynajmniej na jakiś czas, do jakiegoś stopnia. Trzeba uniknąć egzaltacji, egzaltacja bowiem, jeżeli nie towarzyszy jej chestertonowskie poczucie humoru (zresztą wspomniane w jednym z listów), jest trudna do zniesienia. Jednocześnie nie sposób nie zobaczyć, jak świetna substancja zawarta jest w tym tomie. Oto dwaj artyści — Józef Czapski i Ludwik Hering — przechodzący przez wojnę, okupację, przez wygnanie, przez separację, biedę, depresję, zwątpienie — ale też radość, momenty szczęścia, intensywnego tworzenia — nie poddają się okolicznościom, idą przez ciężkie czasy, nie tracąc woli ekspresji, woli istnienia w prawdziwości słowa, obrazu, wewnątrz każdej wypowiedzi. Różne są ich twórczości, nieporównywalne, różne temperamenty, charaktery i humory, ale ich rozmowa, niekiedy przerywana na jakiś czas, jest absolutnie porywająca.

Chwilami znajdziemy w tej korespondencji sprawozdanie z podróży, tak jak w liście Czapskiego (tylko Czapskiego, bo Hering nie był podróżnikiem), w którym opowiada o Rio de Janeiro, o Argentynie, o Wenezueli — z niesłychanym talentem pisarskim, zupełnie jakby należał do szkoły polskiego reportażu — oto mała próbka tego sprawozdania: „Wyprawa autem 1600 km w głąb kraju na Orinoko, gdzie aptekarz ze Śląska, który tam założył aptekę w 1910 roku i leczył trawami — a potem chodził po okolicy i mówił do siebie «olaboga, co za ziemia» i jak tylko coś zarobił, to kupował górę (były prawie darmo) — a parę lat temu sprzedał jedną z nich za… milion dolarów! I tam znowu Polacy, Polacy — przy wodospadach w miejscu, gdzie 5 lat temu nie było nic — las dziewiczy — dziś największy port ładunku rudy żelaznej — wśród restauracyjek z grajmaszynami — huczącemi od rana do nocy na brudnym placyku, który ma być kiedyś wart miliony — kobieta wycieńczona, przedwcześnie stara, w domku z pustaków — z bladziutkim synkiem hoduje kury najbardziej po domowemu i w stosie brudnych, zaczytanych książek widzę Ludzi bezdomnych, jest z Wilna — mąż pracuje jako technik o sto kilometrów dalej”.

Dwóch ludzi, dwóch artystów — tak bardzo różnych. Ludwik Hering, utalentowany, błyskotliwy, głęboki i głęboko nieufny, głównie wobec samego siebie, radykalny perfekcjonista, walczący z samym sobą przez dziesięciolecia, produkujący bardzo mało, a jednocześnie mający rzadki dar inspirowania innych, ojciec chrzestny literatury i teatru Mirona Białoszewskiego, opiekun twórczości Ludmiły Murawskiej, nieodzowny, najbliższy przyjaciel i dzięki temu pomocnik Czapskiego. Człowiek zawsze nieco osobny, krytyczny wobec polskich automatyzmów i konformizmów, z rodziny protestanckiej, świadomy swej inności, nieraz kryjący się w milczeniu, żarliwy czytelnik i myśliciel, wielki nieobecny polskiego teatru, polskiej literatury. Perfekcjonista do tego stopnia, że i wobec własnych listów niszczycielsko krytyczny, ba, nawet wobec własnych myśli, własnej osoby. Ale też autor tomu wstrząsających opowiadań wojennych, Ślady, opowiadań, którymi zachwycał się Czapski i które, by użyć konwencjonalnego wyrażenia, przetrwały próbę czasu.

I Józef Czapski — „zawsze będziesz prosty choćby przez naiwność”, mówi o nim Hering jeszcze podczas okupacji, trafnie, bo ogromna inteligencja Czapskiego wyrastała z pewnego rodzaju naiwności właśnie (można ją też nazwać szlachetnością) — dobrze znany szerokiej publiczności jako ten, który, ocalony, przemierzył Rosję Sowiecką w poszukiwaniu zaginionych polskich oficerów, gdy ich straszny los nie był jeszcze wiadomy. Józef Czapski, znany ogólnie jako patriota, sojusznik i współpracownik Jerzego Giedroycia, jeden z tych kilku wspaniałych, którzy przez dziesięciolecia tworzyli „Kulturę”, miesięcznik, wydawnictwo i symbol niezależności części polskich intelektualistów. Mniejsze już grono będzie wiedziało, że to wielki malarz, także „najwyższy człowiek świata” (w niektórych anegdotach), niezwykły rozmówca, człowiek wspaniałomyślny, nieprzekupny i dobry. I także niezwykle oryginalny pisarz, nienależący do żadnej szkoły, autor, który nie musiał czekać na październik 1956, żeby pisać językiem wolności — pisarz, który jak mało kto w naszej literaturze opanował sztukę najtrudniejszą i zanikającą, sztukę wyrażania zmiennego jak rtęć i bogatego życia wewnętrznego (bogatego i pozostającego w ciągłym dialogu z europejską kulturą), wielki diarysta, świetny eseista. Piszący malarz, znawca światowej sztuki. Wielka inteligencja i wielka wrażliwość.

Czapski to też, jak już wspomniałem, podróżnik mimo woli, ktoś, kto poznał nie tylko Rosję, ale także Bliski Wschód, a po wojnie obie Ameryki, Łacińską i Północną, do których pielgrzymował, zbierając fundusze dla wiecznie zagrożonej „Kultury”, arystokrata, emigrant, mówiący dobrze po francusku, przyjaciel Czesława Miłosza, Konstantego Jeleńskiego, Jerzego Stempowskiego i Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego, dobrze znający wielu francuskich pisarzy i artystów, ktoś, kto rozmawiał z de Gaulle’em, kto znał Malraux i Gide’a, hrabiego Harry’ego Kesslera i tylu innych. A po drugiej stronie Ludwik Hering, mało wychodzący z domu, mało wstający z tapczanu, przez jakiś czas, zaraz po wojnie, po zniszczeniu Warszawy, gnieżdżący się w jednym pokoju z ośmioma innymi osobami, a potem rozkładający łóżko w kuchni, człowiek stacjonarny, nieznający świata — a jeżeli już, to tylko z książek, z Dostojewskiego czy Franza Kafki (pytanie tylko, jaki świat poznajemy u Kafki!), niezależny, nigdy niepoddany ani większościowej „opinii”, ani natrętnej komunistycznej propagandzie.

Pamiętamy, że autorów tej korespondencji rozdzieliła na bardzo długo wojna i ustalony po niej nowy porządek europejski i światowy. Józef Czapski — zmobilizowany we wrześniu 1939, nigdy już nie wrócił do Polski, mimo że w roku 1956 był o krok od decyzji odwiedzenia PRL w związku z wystawą jego obrazów w Poznaniu; wzruszający jest moment, kiedy informuje przyjaciela, że jednak nie przyjedzie do kraju, poddaje się woli „zespołu «Kultury»”. Wiemy, że razem z armią Andersa przeszedł długi szlak prowadzący z Rosji przez Bliski Wschód do Monte Cassino i potem, już po zakończeniu działań wojennych, do Paryża, wreszcie do Maisons‑Laffitte. Ludwik Hering prawie nie wyjeżdżał z Warszawy (nie licząc krótkiego okresu łódzkiego) — aż do momentu kiedy po latach, po dziesięcioleciach, pojechał do Francji, żeby wreszcie spotkać się z dawno niewidzianym przyjacielem — żeby się z nim spierać, jednać, zgadzać i znowu spierać.

Dwóch ludzi, dwóch artystów — należących, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, do dwu najzupełniej różnych segmentów polskiej twórczej inteligencji. Ludwika Heringa umieścilibyśmy w rozdziale pod tytułem „Awangarda”, tuż obok Mirona Białoszewskiego, Stanisława Swena Czachorowskiego, w pobliżu „teatru osobnego” (który jak najbardziej czynnie współtworzył), gdzieś blisko Władysława Strzemińskiego. Czapski natomiast, wydaje nam się, należy do zupełnie innej formacji, głównej, ortodoksyjnej, dalekiej od eksperymentu, od improwizacji, od Osmędeuszy inscenizowanych w małym warszawskim mieszkaniu. Józef Czapski to dla wielu ktoś z uładzonego modlitewnika polskości. Są przecież fotografie, na których widzimy go z generałem Władysławem Andersem, jednym z filarów patriotycznej legendy XX wieku. Czapskiego łatwo sobie wyobrażamy w eleganckim salonie (chociaż w gruncie rzeczy wcale tam nie pasował!), Heringa widzimy na Chmielnej, na Wilczej, na Tarczyńskiej, na wieczorze autorskim Białoszewskiego w warszawskim empiku, obok Sandauera (który go nie cenił), ale na pewno nie na przyjęciu w Proustowskim Faubourg Saint‑Germain.

Dopiero z bliższej perspektywy ukaże nam się zupełnie inny Czapski — ktoś bardzo prywatny, dużo wątpiący, spierający się nieraz z Giedroyciem, chociaż zawsze wobec niego lojalny, przerażony okrucieństwem świata, nienawidzący patriotycznego frazesu (każdego frazesu, także religijnego), śmiało eksperymentujący w swojej twórczości i malarskiej, i prozatorskiej, współczujący zwykłym Rosjanom spotykanym w przedziałach kolejowych podczas niekończących się podróży wewnątrz wojennego imperium Józefa Stalina. I także wspominający przedwojenną, niezapomnianą dla niego zażyłość z Ludwikiem Heringiem.

Ale wspominający nadzwyczaj dyskretnie — wielu jego paryskich przyjaciół, nawet najbliższych, w ogóle nie wiedziało o tamtych latach, o tej wielkiej przyjaźni, miłości, i też o obfitej korespondencji, powoli narastającej.

Dobrze znałem — i podziwiałem — Józefa Czapskiego, Ludwika Heringa nigdy nie spotkałem, ta asymetria ma pewne znaczenie dla mojej lektury listów. Czytelnika bowiem mogłaby skusić taka oto formuła: Czapski, człowiek twórczy, Hering improduktyw. Ale to zbyt proste. Listy Heringa są czymś więcej znacznie niż tłem tylko dla drugiego korespondenta. Są wzruszające nawet w unikach, w ostrożności, niekiedy w nieśmiałości, w pauzach, które zgadujemy, w zawieszeniu głosu, kiedy indziej zaskakują trafnymi sądami. Są też cennym świadectwem życia w PRL. Są portretem inteligentnego sceptyka, obserwatora.

A Czapski, romantyk i sceptyk w jednej osobie, stwarza tu bezwiednie swój niebywały autoportret artysty i myśliciela. Bo jest odważnym krytykiem komunizmu, totalitaryzmu, krzywdy społecznej, biedy, poniżenia, a zarazem wielkim artystą, całkowicie pochłoniętym przez problemy filozoficzne i estetyczne. Tak bardzo, że — w przeciwieństwie do wielu dysydentów — potrafi kompletnie zapomnieć o „walce”, o „krytyce” i całą swoją pasję przenieść na sprawy sztuki, na malarstwo, własne czy cudze, na pytania egzystencjalne, potrafi tak przeczytać wiersz Hofmannsthala czy Norwida, że przez moment na całym świecie istnieje tylko Hofmannsthal czy Norwid. Należałoby zresztą powiedzieć to inaczej — nie musiał swojej pasji „przenosić” na sprawy sztuki, bo tam była jej główna kwatera. Rzeczy polityczne, służba sprawiedliwości nie były drugie w kolejności, także znajdowały się na pierwszym planie. Ale zrozumienie i wyrażenie świata w malowaniu i pisaniu stały na pierwszym miejscu w sensie praktyki i znaczenia — to one dawały Czapskiemu siłę, satysfakcję i niekiedy powodowały głębokie kryzysy. Tam mieszkał.

Czapski: ktoś, kto latami zabrania sobie rzeczy dla niego najważniejszej — malowania, bo jest tyle innych rzeczy do zrobienia! „Kultura”,dzieło, które trwało dłużej niż PRL, NRD, RWPG i inne sowieckie instytucje, stała wtedy niepewnie, na glinianych jeszcze nogach, i Czapski odmawiał sobie twórczości, żeby pomóc wydawnictwu. Był ambasadorem „Kultury”, w sposób fantazyjny zajmował się tym, co w USA jest profesją i nosi nazwę fund raising. Pomagał też ludziom, znajomym i nieznajomym. Dopiero gdy Jerzy Giedroyc ustabilizował instytucję „Kultury”, mógł Czapski wrócić do rozkoszy i tortur pracy artystycznej, do rysowania, malowania i pisania, które były esencją jego życia. I do rozmów z przyjaciółmi, jako że wcale nie był samotnikiem. Oto żywot człowieka połowy XX wieku. Życie niewolne od dramatów, od wielkich trosk, ale zawsze, po każdym załamaniu podejmowane od nowa, z nową energią.

Czapski odradzał się wciąż i jego zdolność do odradzania się, do wychodzenia z rozpaczy, ze zwątpienia, do przekreślania okresów niepewności, do powrotu do intensywnej pracy, której od nowa towarzyszyła ufność, wiara we własne siły i także często wiara w „wielomożliwościowość” świata, była jego centralnym, zasadniczym darem, podstawą wszystkich jego prac. Ileż razy słyszymy w tych listach o wyczerpaniu, o kończeniu się, o nadchodzeniu nieubłaganej starości, o braku sił, zwątpieniu, nawet rezygnacji, i zawsze są to wyznania jak najbardziej szczere, pozbawione cienia nawet minoderii — a potem, po jakimś czasie, nieuchronnie powraca młodzieńcza niemal siła, zapał, przychodzą nowe pomysły i nowe realizacje, przychodzi jeszcze jedno odrodzenie, powraca szczęście intensywnej pracy, nad którą znowu zapala się aura niegasnącej ciekawości ludzi, idei, obrazów, wierszy.

Tak różni! A jednak sporo łączyło Czapskiego i Heringa — publikacja ich korespondencji raz na zawsze postawi ich obok siebie. Łączyły ich pasje artystyczne, łączyła ich wielka ciekawość intelektualna niepozwalająca im zadowolić się pierwszym wrażeniem, powierzchnią zjawisk, utartą opinią. Łączyła ich nienawiść do głupoty i do partyjności. Pisali do siebie listy, aby opowiedzieć o sobie, ale też postępowali jak filozofowie rozważający różne sprawy tego świata. Obaj gotowi byli przyjąć bolesne nawet odkrycia — lepsze od przyjemnej iluzji.

Już jeden z pierwszych listów autora Na nieludzkiej ziemi, z 21 lutego 1946, będący głównie reakcją na nowelę Adolfa Rudnickiego Major Hubert z armii Andersa (ów major Hubert był czy raczej miał być portretem Józefa Czapskiego), jest arcydziełem w swym niezwykłym bogactwie, w odrzuceniu — nieświadomego? — katyńskiego kłamstwa autora opowiadania. Jest to polemika z Rudnickim (który był przecież przyjacielem i samego Czapskiego, i Heringa), ale polemika natychmiast wykraczająca poza banalną polityczną utarczkę, w zasadzie typową dla wielu ówczesnych waśni między krajem a emigracją, polemika, która tutaj zaraz zabarwia się nie tylko słusznym oburzeniem, ale także staje się szkicem do autoportretu malarza, lśni prawdą, miłością do prawdy i wielkością duchową. Tak, wielkością duchową, bo w oburzeniu Czapskiego nie ma nic wąsko osobistego, to nie obrażona miłość własna tu przemawia, tylko zraniona uczciwość kogoś, kto był niezdolny do gry, do oszustwa, a nawet do dyplomatycznych zaokrągleń. Już ten list pokazuje całkowicie, kim jest Czapski — kimś, kto żyjąc w sytuacji niełatwej, podczas wojny tragicznej, po wojnie wciąż dramatycznej, kimś, kto jednak mówiąc o tej sytuacji, przekracza ją, rozdziera, jak się rozdziera krępujące nas bandaże. Już ten list, suwerenny wyraz wolności wewnętrznej w ponurym świecie powojennych oszustw i matactw, pokazujący, czym jest prawda wypowiedziana w uniesieniu, w inteligentnym uniesieniu, jak może być złożona (i prosta zarazem), powinien trafić do antologii wielkich listów, obok sławnego listu Zygmunta Krasińskiego do ojca, obok listów Słowackiego, Norwida, Stanisława Brzozowskiego, wielu listów Czesława Miłosza czy Jerzego Stempowskiego.

Takich „antologijnych” listów jest tu więcej. Ale przecież najciekawsza jest ciągłość, list za listem, data za datą, falowanie życia, od smutku i zwątpienia do krótkich momentów euforii. Hering i Czapski żyją przecież w dwu różnych kosmosach politycznych, w dwu historiach. Francja była częścią wolnego świata, nie zaznała, nie licząc Vichy, ani totalitaryzmu, ani realizmu socjalistycznego (chociaż, jak wiemy, nie była wolna od wszechobecnej demagogii komunistycznej, od hegemonii skrajnie lewicowych, doktrynerskich umysłów) — zaznała natomiast, jak to dowcipnie opisał błyskotliwy historyk Marc Fumaroli w książce L’État culturel, swoistej dyktatury awangardy i malarstwa abstrakcyjnego aprobowanego i wspieranego przez ministra kultury, przez państwo. Francja nie przeżyła przełomu Października, dramatu Grudnia ’70, nie znała nudy i wulgarności domorosłego komunizmu. Miała własne dramaty, wojny w Indochinach i w Algierii, bolesne wychodzenie z kolonializmu, krwawą niedzielę w październiku 1961 (kiedy w Paryżu zamordowano nikt nie wie, ilu Arabów, może nawet dwustu), histeryczny maj 1968. Lecz listy obu naszych autorów wychodzą poza historię, pokazują, czym jest żywe człowieczeństwo wypowiedziane wbrew matowym zasłonom instalacji historycznych. Obaj odwołują się przy tym do dni przedwojennych, dni w Józefowie, to jest bezcenny kruszec ich związku, tak jak niegdyś złoto było gwarancją wartości pieniądza papierowego, to jest ich skarb, którego nie mogą przesłonić różnice ich powojennych losów — chociaż nie brak też momentów pewnego napięcia, początków nieporozumień, wyjaśnianych potem i wygładzanych.

Ich spory dotyczyły różnych spraw, niekiedy zupełnie zasadniczych: na przykład kiedyś Ludwik Hering, pesymista, niewolny od momentów najgłębszej goryczy, chciałby „zgładzić świat jednym naciśnięciem guzika” (na szczęście nie miał takiego guzika pod ręką) — Czapski broni, nie świata w jego postaci zastygłej, skończonej, broni potencjalności, otwartości wyborów ludzkich. Broni wolności, którą zniszczyłby ów guzik, tak jak zniszczyłby wszystko inne. Broni świata, bo ma temperament obrońcy, nie prokuratora. Wierzy, że także i świat, tak jak on sam, potrafi się odradzać.

Mowa tu o „dwu autorach korespondencji”, ale przecież wciąż słyszymy także o trzeciej osobie, Ludmile Murawskiej, będącej na początku ową niezwykle zdolną dziewczynką, młodziutką artystką, lecz w miarę upływu czasu także i aktywną uczestniczką tej wymiany, coraz aktywniejszą, coraz lepiej widoczną. Pojawia się też często siostra Józefa, Maria Czapska, zwana tu Marynią, znana polskiemu czytelnikowi jako autorka interesujących książek, wiernie towarzysząca Józefowi do końca (zmarła w roku 1981, dwanaście lat przed bratem).

Ci, co lubią czytać cudze listy, zawsze są stropieni, gdy autorzy korespondencji wreszcie, po krótszej czy dłuższej rozłące, mogą się z sobą spotkać — i, rzecz jasna, przez jakiś czas przestają do siebie pisać. Czytelnicy korespondencji woleliby trzymać autorów listów w różnych krajach czy miastach. Korespondencja naszych dwu autorów zamarła na jakiś czas, gdy Hering przyjechał wreszcie do Francji. Rozmowy zastąpiły listy, a konwersacji tych nigdy nie poznamy — z późniejszych uwag możemy wnioskować, że nie zawsze były one łatwe, po tylu latach separacji.

Teraz jednak, gdy od dawna już ucichły ich rozmowy, spory i pogodzenia, zostały nam tylko listy, a może aż listy, dwa tomy korespondencji między tymi, którzy „zapragnęli się objawić” sobie i światu. Hering i Czapski już nigdy się nie spotkają, ale nie przestaną mówić do siebie w listach wciąż żywych, w listach, w których wyraźnie słyszymy ich głosy. Będą mówić do siebie, ale i do nas — bo mówią z nadmiaru, z pełni, nie z ziemi jałowej.

ADAM ZAGAJEWSKI

ADAM ZAGAJEWSKI, ur. 1945 we Lwowie. Poeta, prozaik, eseista. Przedstawiciel pokolenia Nowej Fali. Autor kilkunastu tomów poezji i szkiców. W 2004 otrzymał Neustadt International Prize for Literature. Odznaczony m.in. Orderem Legii Honorowej, 2016 i Literacką Nagrodą Księżniczki Asturii, 2017. Ostatnio wydał zbiór szkiców Substancja nieuporządkowana (Znak, 2019) i tom wierszy Prawdziwe życie (a5, 2019).


* Pierwodruk posłowia ukazał się w „Zeszytach Literackich” 2016 nr 2/134.
Józef Czapski / Ludwik Hering, Listy 1939–1982. T. I–II. (Gdańsk, słowo obraz / terytoria, 2016).


Zobacz także
JÓZEF CZAPSKI, List do Ludwika Heringa, „ZL” 2016 nr 2/134
JULIA JURYŚ, o korespondencji Czapski – Hering
JÓZEF CZAPSKI / WITOLD GOMBROWICZ, Korespondencja, „ZL” 2018 nr 1/141
JÓZEF CZAPSKI, Z listów do Pawła Hertza, „ZL” 2018 nr 4/144
JÓZEF CZAPSKI / ANDRZEJ WAJDA / KRYSTYNA ZACHWATOWICZ, Korespondencja, „ZL” 2015 nr 4/132