ANDRZEJ FRANASZEK
Zbigniew Herbert: „Chciałbym mieć grób w Jeruzalem”

Płaskowyż Masady. Domena publiczna

Dziękując za Nagrodę Miasta Jerozolimy, Herbert ostatnie zdania przemówienia miał zapisane wyraźnymi, wielkimi literami, czytał je bowiem po hebrajsku. Brzmiały one: „człowiek z dalekiej Polski przynosi Wam słowa i uczucia wielkiej sympatii i solidarności, w złym i dobrym, w smutku i radości. Życzę wszystkim ludziom dobrej woli mieszkającym na tej pięknej, umę­czonej świętej ziemi – pokoju”1.

Andrzej Franaszek


ANDRZEJ FRANASZEK
Zbigniew Herbert: „Chciałbym mieć grób w Jeruzalem”
*

Pisząc o podróży Zbigniewa Herberta do Jerozolimy w kwietniu 1991 roku, wracając do niej myślami w inne kwietniowe dni, gdy obchodzone przez chrześcijan święto Zmartwychwstania spotyka się z pamięcią o kolejnej rocznicy powstania w warszawskim getcie, a przede wszystkim chcąc uchwycić, jakie emocje wiązały jednego z największych polskich poetów, prawodawcę zbiorowej wyobraźni z narodem żydowskim, możemy umieścić sprawę tę w cokolwiek szerszym kontekście. W duchowym obszarze, któremu patronować mogą słowa autora Przesłania Pana Cogito, jakie skierował on niegdyś do młodszego przyjaciela, poety Krzysztofa Karaska, nakazując mu, by pamiętał, że „dla pisarza są dwie najważniejsze rzeczy: nigdy nie zabłądzisz, jeśli będziesz z tymi, których biją, i z tymi, których mniej”. Niewątpliwie takie właśnie przekonanie kierowało samym Herbertem w wielu istotnych momentach jego życia.

„Izalim ja stróżem brata mego?”

Jednym z nich, w paśmie osobistym wyjątkowo bolesnym, jest II połowa lat 80., kiedy to poeta wyjeżdża na Zachód z Polski spętanej stanem wojennym, upokorzonej i zastraszonej. Fragment prozy o tytule Leniwy język pozwala ukazać ten aspekt jego ówczesnej egzystencji, który wiązał się z potrzebą reakcji, bezpośrednim zaangażowaniem, próbami zmiany historii wydarzającej się na jego oczach. Pisał tu zatem poeta:

„czytam (…) o wielkiej orientalnej rzezi, jaką Mitrydates Eupator, król Pontu, zgotował mieszkańcom Efezu – jednego dnia w ciągu kilku godzin wymordowano osiemdziesiąt tysięcy mężczyzn, dzieci, kobiet i starców (…) czytam lamenty średniowiecznych historiografów opisujących nieopisane okrucieństwo barbarzyńskich najeźdźców (…); czytam wreszcie – aby zbliżyć się na odległość konkretnego człowieka – więzienny list Kamila Desmoulins, płomiennego rewolucjonisty, przez rewolucję skazanego normalną koleją rzeczy na śmierć, który błaga ukochaną Lolotte, aby przysłała swój miniaturowy portret, a także okulary w stalowej oprawie numer piętnaście, zapewniając na koniec, że kiedy gilotyna oddzieli głowę od ciała, jego gasnące oczy będą w nią utkwione na zawsze. Czytam to wszystko i odczuwam – uniwersalne współczucie. Zaprawiałem się w tym od lat. Na początku była to skłonność, potem pasja, w końcu rzemiosło, to znaczy wyuczona sztuka obalania granic czasu, utożsamiania się z losem innych. Myślę, że w miarę mego talentu i wiedzy udało mi się to w pewnym stopniu. Mógłbym być zadowolony, gdyby nie fakt, że całe owo uniwersalne współczucie bliższe jest wodnistej melancholii niż prawdziwego bólu” (GH, 122).

Bardzo to ładne słowa, znak wrażliwości, ale także potrzeby czynu, jednoznacznego, wręcz dotykalnego faktu. W gruncie rzeczy mówimy tu o sprawach intymnych, tworzących podwaliny ludzkiego serca. Mało komu oprócz żony opisałby Herbert tę chwilę z Bożego Narodzenia 1986 roku, kiedy to będąc w Berlinie, pojechał w odwiedziny do przyjaciół: „taksówką, z chłopcem, który skakał przez mur berliński i jak zaczął mówić o tym, to się rozpłakał i chciał mnie wozić za darmo po Berlinie wśród sztucznych choinek, żarówek, które palą się Złotemu Cielcowi – powiedział, że jest szczęśliwy, że mógł mi to wszystko powiedzieć, bo tutaj nikt go nie chce słuchać”. Już podczas spotkania ta rozmowa „zrobiła ze mnie lwa walczącego w obronie pokrzywdzonych, nie zrozumianych – którzy są solą ziemi. (…) Wyszedłem smutny, ale umocniony w zarozumiałym przekonaniu, że jestem – jak potrafię – po stronie Pasji i Miłości przeciw Obojętności i Głupocie”2. Mniejsza w tej chwili o to, czy rzeczywiście bogaci mieszkańcy Zachodu byli obojętni na los „skrzywdzonych i poniżonych”, jakie były w takim osądzie proporcje słuszności i uproszczeń, ważne jest to poruszenie serca, które zmuszało autora Raportu… do podejmowania najrozmaitszych działań. Wysyłania paczek, oddawania pieniędzy czy wreszcie formułowania apeli, które z pewnością nie wpłynęły zbytnio na porządek świata, ale pozostają świadectwem niezgody na świata tego nieprawość.

W maju 1990 roku poeta próbuje odnieść się do politycznej sytuacji Litwy, która ogłosiła niepodległość, przed sobą zaś miała jeszcze okres niepewności, a nawet szturm żołnierzy Armii Czerwonej na wieżę telewizyjną w Wilnie, której bronić będą nieuzbrojone tłumy. Do Miłosza – przezwyciężając osobiste opory – pisze zatem Herbert: „za mało robi się, aby sprawa Litwy nie przestawała być żywa w świadomości mieszkańców wolnego świata. Próbowałem tutaj coś nakręcić, ale bez skutku. Dlatego, proszę Cię, gdybyś organizował jakiś list otwarty z paroma podpisami – umieść – jeśli to uznasz za stosowne, moje nazwisko”3. Nawiązuje też kontakt z Tomasem Venclovą, litewskim poetą i opozycjonistą, od połowy lat siedemdziesiątych emigrantem z Sowietów, wysyła doń list z – jak sam to określa – „dość dziwaczną prośbą czy też propozycją”: „Ponie­waż to, co dzieje się na Litwie i w innych Krajach Bałtyckich, nie daje mi spo­koju, pytam Pana, czy nie ma jakiejś rozsądnej inicjatywy, aby wysmażyć list otwarty intelektualistów domagający się niepodległości tych Krajów. Gdyby coś takiego zaistniało i sam byłby Pan skłonny podpisać taką odezwę – ja również chciałbym się przyłączyć”4.

Gdy wspomnimy jedną z linii wiersza Raport z oblężonego Miasta: „ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni / obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale”, zrozumiałe stanie się, że jej autor musiał zareagować, gdy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Saddam Husajn postanowił zdławić kurdyjskie dążenia do zdobycia autonomii. Jego armia dokonywała ludobójstwa, posługując się także bronią chemiczną, mogło zginąć nawet dwieście tysięcy osób, Zachód zaś długo nie reagował, bo Irak potrzebny był Stanom Zjednoczonym w rozgrywce z Iranem ajatollaha Chomeiniego. Niewiele też zmieniła przegrana przez Husajna wojna o Kuwejt, amerykańska interwencja, wspierający wtedy Stany Kurdowie znów stali się obiektem prześladowań i mordów. Poeta postanowił zatem napisać list otwarty do prezydenta George’a Busha, miał na tyle znane nazwisko, by jego protest opublikował „The New York Times”. Stwierdzał tu stanowczo:

„świat w osłupieniu śledzi tragedię Kurdów. (…) Nie może Pan pozwolić, żeby się powtórzył błąd polityki amery­kańskiej, która w historii dwudziestego wieku tak często nie umiała obronić ani wolności, ani demokracji. Prezydent F.D. Roosevelt doskonale wiedział, jaki był los Żydów w czasie II wojny światowej, ale nie reagował. Jego następca opuścił wszystkich swoich sojuszników w Europie Środkowej, którzy w czasie tej wojny walczyli z faszystami i wydał ich na pastwę stali­nowskiego zdziczenia (…). Następnie, w 1951, opuściliście Niemców ze Wschodu, Węgrów – w 1956, Cze­chów i Słowaków – w 1968, Afgańczyków – w 1980 i Bałtów – w 1990. Ma Pan, jak sądzę, wyjątkową okazję historyczną, żeby zerwać z tą serią poważnych i haniebnych błędów (…). Nie można już zwlekać. W chwili, gdy piszę ten list, umierają ludzie” (WG II, 363).

Jego wybory, opowiadanie się po tej czy innej stronie konfliktów, rządziły się nie kalkulacją, lecz potrzebą przeciwstawiania się – jak sam to ujął – obojętności, która jest potężną siłą, ułatwiającą zadanie jeśli nie diabłu, to już na pewno jego licznym ambasadorom. W końcu – jak brzmi genialny w swej ironii fragment jednego z wierszy Herberta – „jesteśmy mimo wszystko / stróżami naszych braci”. Kiedy wiosną 1991 roku znalazł się poeta w Jerozolimie, wkrótce po wydrukowaniu przez amerykańską gazetę powyższego apelu, nalegał – jak wspomina jego tłumacz David Weinfeld – „żeby został on opublikowany także w prasie izraelskiej”. Bardzo mu też „zależało na zorganizowaniu w Izraelu wieczoru poświęconego sprawie Kurdów (…). Proponował, żeby scena była całkowicie pusta, a na ścianie miał być napisany jeden werset biblijny, z Księgi Genesis: «Izalim ja stróżem brata mego?»”5. Jak z wielu zamierzeń, także i z tego wieczoru nic nie wyszło, ale znów moglibyśmy powiedzieć – liczyła się chęć. Ilu europejskich poetów, lecąc do Izraela po odbiór nagrody literackiej, zamiast planować swoje wystąpienie, chciałoby przygotowywać spotkanie w obronie mordowanych w jakimś zakątku globu nieznanych sobie bliżej ludzi?

Siedziba bezpiecznych

Przyznawana co dwa lata podczas tamtejszych targów książki Jerusalem Prize for the Freedom of the Individual in Society honoruje – jak mówi jej nazwa – tych pisarzy, którzy podejmują w swej twórczości kwestię praw jednostki w jej zetknięciu z narodem i władzą, a wśród wcześniejszych laureatów byli Isaiah Berlin, Milan Kundera czy John Maxwell Coetzee. Autora Raportu z oblężonego Miasta o przyznaniu mu wyróżnienia poinformował przewodniczący jury, wybitny historyk Saul Friedlander, pod koniec roku 1990, 28 kwietnia roku następnego poeta cudem zdążył na samolot w Paryżu, w ostatniej chwili na Orly dowiózł go attaché izraelskiej ambasady. Na lotnisku w Tel Awiwie czekał zaś Weinfeld, który kilka lat wcześniej przełożył na hebrajski wybór jego wierszy. Urodził się niedaleko Nowego Sącza, w Limanowej, wojnę zdołał przetrwać w Związku Sowieckim, z Polski wyemigrował w 1950 roku, a z Herbertem nawiązał kontakt poprzez Juliana Stryjkowskiego. Teraz wiózł go do Jerozolimy, gdzie poeta zamieszkał w domu przeznaczonym dla artystów, noszącym – jak oceniał tłumacz – „trochę górnolotną nazwę «Mishkenot Sha’ananim», co znaczy mniej więcej «Siedziba bezpiecznych»”. Wspominał też później, że Herbert miał w bagażu książki idealnie pasujące i do miejsca, w którym się znajdował, i do idei przyznawanej mu nagrody, czyli Wojnę żydowską Józefa Flawiusza oraz wybór esejów George’a Orwella6.

Z okien położonego na wzgórzu Mishkenot poeta widział o świcie pejzaż dogasających ognisk, gdy „psy wyją i po górach chodzą / straże” (WZ, 610), umieści go wkrótce w wierszu zatytułowanym Do Jehudy Amichaja [patrz „ZL” 97]. Rówieśnik Herberta, urodzony w Niemczech i mający szczęście opuścić ten kraj jako jedenastolatek, żołnierz, uczestnik wojny wyzwoleńczej 1948 roku, Amichaj był poetą zarówno wybitnym, jak i niezwykle popularnym poza granicami Izraela, jeden z jego tłumaczy ukuł nawet zręczną frazę, że był „najczęściej tłumaczonym hebrajskim poetą od czasów króla Dawida”7.


Zbigniew Herbert i Yehuda Amichaj w Jerozolimie, 1991,
z notatką ręką Herberta
© Katarzyna Herbert i Spadkobiercy / Archiwum Z. Herberta w Warszawie

To on komentował twórczość Herberta 1 maja, kiedy nagrodę wręczał poecie słynny burmistrz Jerozolimy Teddy Kollek. Z ówczesnych zapisków Herberta dowiemy się nie tylko, że nie miał czasu napisać przemówienia oraz nękał go odkryty zbyt późno „brak guzika w wizytowym garniturze”, ale także, że oficjalne wystąpienia były dlań czymś trudnym do zniesienia, zmuszały do odegrania roli, czyli – jak sam to nazwał – „uruchomienia alter ego”, przynoszące ostatecznie: „standing ovation / szczęśliwy koniec / ale ulga”. A jednak przy nazwisku Kolleka pojawia się zapis „instynktowna sympatia”8, niewątpliwie zaś jeszcze silniejsza więź łączyła Herberta z Amichajem. Przelotnie znali się już od dość dawna, spotykali na festiwalach, w 1967 roku w Londynie, a w 1988 w Rotterdamie, poczucie przyjaźni było obustronne, skoro do jednej ze wspólnych znajomych Amichaj wraz żoną mówili o Herbercie „z podziwem, troską i czułością, jakby był ich dzieckiem”9.

Borykający się z depresjami, rozpaczą, a zarazem pełen szlachetności autor Pana Cogito mógł budzić nieledwie ojcowskie uczucia, ciekawe przy tym, że on sam w wierszu poświęconym żydowskiemu koledze właściwie oddaje mu hołd, odnosząc się nie do historii, zgmatwanych polsko-żydowskich relacji, lecz do najbardziej prywatnych emocji, wizerunku własnej, nigdy do końca niezadomowionej duszy: „A ty jesteś król i patrzysz na mnie z przyjaźnią / i obawą – jak długo mogę tułać się / po świecie // – Długo Jehudo Do końca (…) – O nic ciebie nie proszę oprócz zrozumienia” (WZ, 610).

„Wszystko, co dotyczy Izraela, żywo mnie obchodzi”

Dziękując za Nagrodę Miasta Jerozolimy, Herbert może po części improwizował, odwoływał się zresztą przy tym do pamięci swych szkolnych przyjaciół, z których jeden „został zamordowany przez komunistów, drugi przez nazistów. To oni byliby godni tej nagrody”10, ale ostatnie zdania miał zapisane przez Weinfelda wyraźnymi, wielkimi literami, czytał je bowiem po hebrajsku. Brzmiały one: „człowiek z dalekiej Polski przynosi Wam słowa i uczucia wielkiej sympatii i solidarności, w złym i dobrym, w smutku i radości. Życzę wszystkim ludziom dobrej woli mieszkającym na tej pięknej, umęczonej świętej ziemi – pokoju. Niech Was Bóg błogosławi”11. Dwa dni wcześniej, podczas wieczoru swojej poezji odczytywał zaś wiersz Pan Cogito szuka rady, z dławiącym finałem: „może by mi poradził / rabi Nachman / ale jak mam go znaleźć / wśród tylu popiołów”12. Pięknie się z nim zgadza fragment z listu do żony, wysłanego jeszcze w 1978 roku z Berlina – pisarz zawiadamiał w nim, że chce w tym mieście zostać nieco dłużej, bo właśnie odbywa się tu „sympozjum o Martinie Buberze”: „Zgłosiłem się, że będę gadał o moich kochanych i zagazowanych chasydach”13. Wiedział też dobrze, jakie były losy żydowskiego dziedzictwa w powojennej Polsce, skoro w wierszu Nie ma miasteczek, a dokładnie w jego pierwszej wersji, opublikowanej w 1957 roku, nim jeszcze stał się ten utwór częścią dramatu Lalek, umieszczał dyskretne, lecz zarazem wszystko mówiące linie: „mógłbym tu zamieszkać / gdyby nie ten zajazd / wybrukowany / żydowskim kamieniem”14. Oczywiste było, że Żydzi, zarówno z powodu Holokaustu, jak też całej swej historii, narodu podbitego przez Egipt i Rzymian, skazanego na tysiąclecia wygnania, prześladowanego, obarczonego winą „morderców Jezusa” – musieli przyciągać jego wyobraźnię, owo „uniwersalne współczucie”. Ukonkretnia się ono w listach, które poeta wysyłał do Weinfelda jeszcze z Polski, dowiedziawszy się o hebrajskim przekładzie swoich wierszy.

„Nasza wspólna (bo i Pana, i moja) książeczka [ukazała się] w języku, który dla wszystkich ludzi kultury – jest święty. (…) Wszystko, co dotyczy Izraela, żywo mnie obchodzi. Łowię wieści, zbieram książki (…) i uważam się za przyjaciela Pana kraju. To nie sentyment, ale dawne uczucia, jakie łączyły mnie w moim rodzinnym Lwowie z przyjaciółmi – Żydami” – pisał w maju 1985 roku15. Kilka miesięcy później dodawał, że chciałby uczyć się hebrajskiego, poznać język narodu, który „jest częścią mojej duchowej Ojczyzny”16. Pod wpływem zaś podróży do Jerozolimy, w 1991 roku wnikliwie notował:

„nie jestem przyjacielem Żydów, tylko niektórych Żydów, którzy mi się podobają, i nawet nie zdaję sobie często sprawy, że są to Żydzi, tylko ludzie jak inni, a więc w swojej masie mądrzy i głupi, źli i dobrzy. Kochać obowiązkowo i bez zastrzeżeń wszystkich Żydów toż to przecież rasizm à rebours (…). I ci Żydzi, których lubiłem po prostu jako mądrych i dobrych ludzi, odwzajemniają moją sympatię i ileż to razy w życiu pomogli mi. Są niezawodni w przyjaźni, najczęściej ciency, dyskretni i bardzo lojalni. Powiedziałem, że traktuję Żydów tak jak innych, i to jest niepełna prawda. Traktuję ich z pewną zdecydowaną nadwyżką uczuciową (…), dlatego i tylko dlatego, że jako mały chłopiec czy dziecko nawet bawiłem się z nimi w piasku, chodziłem do szkoły, siedziałem w jednej ławce i bywało, że poszturchałem się z nimi o jakiś scyzoryk, bułkę z szynką czy kałamarz” (MD, 178).

Czy to dokumentując rzeczywiste wydarzenia z dzieciństwa, czy może raczej tworząc kolejny prywatny mit, właściwie nie ma to znaczenia, ważna jest sama potrzeba tej opowieści, wybór bohaterki, pisał dalej:

„moją (…) pierwszą miłością była Sarah Fasslich, córka kupca towarów krótkich (Kurzwaren). Moje życie uczuciowe było bardzo bogate, natomiast erotyczne raczej skromne i biedne17. Sarah miała sześć albo siedem lat i od święta nosiła cudowną obcisłą sukienkę z czarnego aksamitu: miała już piersi, co doprowadzało mnie do obłędu. Ja miałem lat pięć, więc Sarah (…) odymała małe pełne czerwone usta, tak jakby chciała powiedzieć: „Nic z tego, bo jesteś smarkacz”. (…) babcia w sklepie Fasslicha ojca, mego niedoszłego teścia, kupowała knotki do lampki oliwnej, która stale paliła się w jej pokoju przed małym obrazkiem św. Antoniego z Padwy” (MD, 179)18.

Tekst, za życia Herberta niepublikowany, zmierza ostatecznie raz jeszcze do kluczowej postaci jego duchowego krajobrazu, czyli „ormiańskiej babki”, Marii z Bałłabanów, przyzywanej przez bardzo już dorosłego poetę w chwilach niepewności czy lęku. Kolejny akapit dotyczy innych kwestii, zwróćmy jednak uwagę również na czułość pierwszych słów:

„moja babcia, moja babcia, moja babcia – smakować będę to słowo do końca życia – żeby jakoś zracjonalizować to kupowanie dewocjonaliów (…) u starozakonnego, twierdziła, że Fasslich ma najlepsze i najtańsze knotki do oliwnych lampek na świecie. W istocie babcia z potrzeby serca (…) uprawiała prywatną akcję popierania drobnego handlu żydowskiego. Nie była tak wyrafinowana jak najznakomitszy polski eseista Jerzy Stempowski, który w środku kampanii skierowanej przeciwko żydowskiemu handlowi (kampanii nie reżymowej, ale firmowanej przez obóz polskich nacjonalistów, którzy nie byli wcale władcami umysłów i serc, ale byli najbardziej krzykliwi, brutalni i widoczni) – bojowe zawołanie tej kampanii: „Nie kupuj u Żyda” (…) otóż pan Stempowski, szlachcic z dziada pradziada, wstępował do sklepów jawnie polskich i z głupia frant pytał: „Przepraszam, czy to jest firma żydowska?”. „Ależ nie” – odpowiadano mu z wyniosłą dumą. Na to Stempowski: «No to ja jeszcze raz przepraszam, bo ja szukam firmy żydowskiej»”(MD, 179).

W tych akapitach zawiera się spektrum myślenia Herberta o relacjach polsko-żydowskich. Brak opętańczych uprzedzeń, oczywista przyjaźń, życzliwość, w której motywacje kulturowe czy etyczne łączą się z osobistym doświadczeniem, pamięcią żydowskich dzieci bawiących się na podwórku kamienicy przy ulicy Łyczakowskiej. A jednocześnie zastrzeżenie, że nie mogą te uczucia prowadzić do akceptacji każdej żydowskiej postawy, choćby niektórych elementów polityki państwa Izrael, podobnie jak dostrzegając polski przedwojenny haniebny antysemityzm, nie można rozciągać go na całość społeczeństwa. Z tym splotem spraw musiał borykać się podczas pobytu w Jerozolimie, jak opowiadał później: „trzeba było odpowiadać na pytania, dlaczego Polacy [to] antysemici”19. Niewątpliwie jak zawsze, tak i teraz był najdalszy od dyplomacji, czasem zaś wzmacniał też swój wizerunek, czego śladem artykuł z „Jerusalem Post”, którego autor opisywał, że polski poeta „udzielił miejscowej prasie serii obrazoburczych wywia­dów. (…) Buntownik do szpiku kości, dla którego nie liczy się żadna władza czy au­torytet, zasłużył sobie w polskich kręgach rządowych na miano syjonisty i faszysty. Okazało się, że Herbert potrafi równie zręcznie mieszać z błotem antysemitów polskich oraz francuskich, jak i nokautować izraelskich polity­ków, dla których każdy Polak wysysa antysemityzm z mlekiem matki”20.

„do pośpiesznie wykopanego dołu”

Temu ostatniemu stereotypowi mógł Zbigniew Herbert przeciwstawiać swoje własne doświadczenie lat dzieciństwa i młodości, a przynajmniej: pewną wizję tego doświadczenia, jemu samemu najbliższą. „Lwów wywarł szalony wpływ na mnie. Teraz dopiero to doceniam – mówił zatem pod koniec dwudziestego wieku. – Przede wszystkim jako miasto wielonarodowościowe. Od urodzenia niemal zaszczepiony byłem przeciwko wszelkiej ksenofobii. Antysemityzm jest dla mnie czymś niezrozumiałym. Ja się bawiłem z Żydami, to byli moi najlepsi koledzy: z piaskownicy, z boiska, ze szkoły. (…) Miasto to nie zbiór budynków, pomników, placów i mostów – o mieście stanowi atmosfera międzyludzka… I wydaje mi się, że w tym moim mieście była dobra atmosfera międzyludzka, bo polatywał nad nim duch tolerancji” (HNR, 208n). W późnych latach życia, już w Polsce niepodległej, związał się Herbert z kręgami prawicowymi, a i wcześniej obcy był mu częsty w środowisku literackim wzór biografii, na którą składa się młodzieńcza lewicowość, powojenna, przynajmniej częściowa akceptacja nowego państwa, jego ideologii i władz, późniejsza ich krytyka, współtworzenie ruchu dysydenckiego i wreszcie demokratycznej opozycji. Dobry to jednak moment, by podkreślić, że – umownie mówiąc – konserwatywna orientacja poety bardzo daleka była od postaw, które stereotypowo zwykło się nazywać „endeckimi”, naturalnie w złym sensie tego przymiotnika, gdy staje się on właściwie synonimem nacjonalizmu.

„Zbyszek miał od początku (…) taki prawicowy zgryz. (…) On wyszedł z rodziny nie całkiem endeckiej, ale endekoidalnej”21 – oceniał Zdzisław Najder, niewątpliwie jeden z najbliższych przyjaciół Herberta. Siostrzeniec pisarza Rafał Żebrowski, autor wnikliwej historii rodziny Herbertów, jest skłonny uważać raczej, że choć pierwsze sympatie polityczne ojca poety były w rzeczy samej endeckie, później i jako legionista Piłsudskiego, i jako po prostu świadomy obywatel II Rzeczypospolitej nie prezentował dzieciom poglądów jaskrawo prawicowych, lecz jedynie dystansował się wobec wspomnianego, narastającego w latach trzydziestych kultu Marszałka, podkreślał „zasługi i Hallera, i Dmowskiego, co mogłoby prowadzić nas do przekonania, iż był po prostu endekiem. Rzeczywiście, miał przyjaciół, i to nawet bardzo bliskich, mocno zaangażowanych w działalność tego ugrupowania, ale z pewnością on sam zachowywał rezerwę wobec fundamentalnych jego założeń programowych”22.

Najważniejsze jednak są deklaracje samego Zbigniewa Herberta, choćby ta rozmowa, której fragment cytowaliśmy przed chwilą, a w której znajdziemy również kolejne jednoznaczne stwierdzenia: „bogactwem każdej kultury jest wielonarodowościowość. Dla mnie Polska bez mniejszości, zwłaszcza bez ruchliwej, inteligentnej, żywej mniejszości żydowskiej, jest czymś zubożałym. Polska dzisiejsza, w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach etnicznie polska, nie jest już tą Polską, którą ja pamiętam, którą lubiłem i z której czerpałem soki” (HNR, 208n). Dobrze z nimi współgra także już przywoływana wcześniej wypowiedź poety dla niemieckiego radia: „jednym z przeoczonych wyników drugiej wojny światowej jest (…) powstanie państw etnicznie czystych. Granice polityczne jak chyba nigdy jeszcze w historii pokrywają się z granicami narodów. (…) Z politycznego punktu widzenia państwo etnicznie czyste jest być może ideałem, ale wątpię, czy jest ono ideałem w świecie kultury” (MD, 128).

Paul Celan. Domena publiczna

Lecz najpiękniejsze ujęcie tego tematu znajdziemy w audycji poświęconej Paulowi Celanowi, którą Herbert nagrał pod koniec życia. Przywołuje tu Czerniowce, miejsce urodzenia tego poety, ukazując je jako pomniejszone wcielenie Lwowa, dzięki spotykającym się z sobą wielu narodowościom mogące być „wylęgarnią geniuszy”, gdyż „tam nie było miejsca na ksenofobię i z tego środowiska, z tej Aleksandrii, to była Aleksandria, ostatnia Aleksandria Europy, powstali ludzie, których ja notowałem. Spotykałem i mówię: – A, to z Czerniowiec? – pytam. – Tak, tak. A to wybitny matematyk, a to Canetti – z Czerniowiec. Dan Pagis, najlepszy poeta hebrajski (…) rzucił mi się na szyję, a nic nie wiedzieliśmy o sobie – z Czerniowiec”23.
Bądźmy szczerzy. Teraz już dobrze wiemy, że żadna Aleksandria nie jest wolna od ksenofobii, z pewnością zaś nie był wolny od niej polski Lwów, który wychował Zbigniewa Herberta. Choć piszący te słowa zdawał sobie oczywiście sprawę, że miasto owo było terenem nie tylko konfliktów, ale wręcz krwawych polsko-ukraińskich walk, zaś już pierwsze dni po klęsce września 1939 przyniosły antyżydowskie zamieszki, były dlań szokiem – podobnie jak zapewne dla wielu innych czytelników – ustalenia Grzegorza Gaudena z jego książki Lwów – kres iluzji24. A więc, mówiąc w największym skrócie, fakt, iż począwszy od jesieni 1918 roku dzielnica żydowska we Lwowie była przez półtora roku właściwie okupowana przez polskie wojsko, że miały w tym czasie miejsce nie tylko nieprzeliczone rabunki, podpalenia, akty poniżania Żydów, ale też gwałty i mordy, przynoszące według różnych szacunków od 50 do 150 ofiar śmiertelnych. I że sprawcami tego wszystkiego nie był żaden „margines”, „hołota”, ale przede wszystkim członkowie regularnych formacji wojskowych.

Czerniowce, 1931. Biblioteka Narodowa/Polona

Sześć lat po rozpoczęciu się tych wydarzeń we Lwowie przyszedł na świat Zbigniew Herbert. Nawet jeśli najbliżsi woleli oszczędzić mu tej wiedzy, możemy chyba przyjąć, że gdy poeta kilka dekad później wyruszał w nostalgiczną podróż do Lwowa, ukazując go jako oazę wolną od upiorów narodowych nienawiści, nieco tylko retuszował, poprawiał zapamiętany przez siebie stan rzeczy w szlachetnej intencji przedstawienia swoim odbiorcom godnego naśladowania wzoru. Dobrze przy tym wiedział, że upiory te najczęściej w ludzkiej historii radzą sobie znakomicie. Warto tu może przypomnieć, że znany wiersz Herberta Rozważania o problemie narodu nie składa się jedynie ze słynnej frazy o „okrwawionym węźle”, który „powinien być ostatnim jaki / wyzwalający się / potarga”, ale także, a może przede wszystkim z boleśnie trafnych formuł, według których niejasna i podejrzana więź narodowa objawia się niejednokrotnie „w bladości / w nagłym czerwienieniu / w ryku i wyrzucaniu rąk”, a ostatecznie „może zaprowadzić / do pośpiesznie wykopanego dołu” (WZ, 274).

Osip Mandelsztam. Domena publiczna

„Mój ukochany Osipie”

I jeszcze jedno pytanie, tym razem pozbawione rzetelnej odpowiedzi. Czy gdyby Zbigniew Herbert wiedział o lwowskich ekscesach antyżydowskich z przełomu 1918 i 1919 roku i lat 30. – inaczej odnosiłby się do zarzutów izraelskich dziennikarzy? Przyjmował je bowiem źle: w prasowych wywiadach, inaczej niż w prowadzonych na spokojnie notatkach, mógł być zresztą bardzo impulsywny, nieskłonny do wyważania racji, potwierdzałby to fakt, że przeczytawszy przywołany przez nas przed chwilą felieton z „Jerusalem Post” i najwyraźniej opacznie odczytując zamysł jego autora, ni mniej, ni więcej, zabronił Weinfeldowi dalszego publikowania swych utworów po hebrajsku25.

Zamiast próbować dialogu z izraelskimi dziennikarzami, łatwiej niewątpliwie było mu myśleć o żydowskich poetach, o Amichaju, a także nieżyjącym już wtedy Danie Pagisie, którego spotkał w połowie lat siedemdziesiątych na festiwalu w Holandii, a później opisywał: „owej pamiętnej nocy (…) od tłumu oblegającego barek oderwała się wysoka, chuda postać, niezmiernie owłosiona (…) i bez zbędnej ceremonii, pre­zentacji – rozpoczęliśmy radosny taniec chasydzki – pod tytułem «Brat Odnaleziony». Do upadłego, do ostatniego tchu, do dna zachwytu tańczyliśmy, hej!”26. Dan Pagis, któremu w czasie wojny udało się uciec z obozu koncentracyjnego, urodził się na Bukowinie, był zatem jeszcze jednym z obywateli tej galicyjskiej Atlantydy, którą niejednokrotnie wspominał Herbert, kultury unicestwionej przez nienawiść i nacjonalizmy dwudziestego stulecia.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie dan_pagins_cb1-742x1024.jpg
Dan Pagis

Wróciwszy z Jerozolimy do Paryża, Herbert chciał przekładać na polski wiersze Pagisa, podobnie jak Amichaja, aby – jak tu ujął w liście do Weinfelda – „płomyk przyjaźni nie wygasł”27. Ostatecznie po tym zamyśle pozostanie zarys jego własnego utworu, zaczynający się od słów: „Szukam wierszy Dana Pagisa / – Są chyba teraz na pustyni / Widziano je między oazą El-Djabel / a portem Eliat // Są na pewno w Czerniowcach / na każdym rogu ulicy” (WR, 280). Były to oczywiście Czerniowce istniejące już po drugiej stronie śmierci.
Najwięcej jednak uwagi, a przede wszystkim uczuć poświęcił Herbert innemu żydowskiemu poecie, Osipowi Mandelsztamowi, który został zamordowany przez „władzę nieludzką”, unicestwiony na rozkaz Stalina. Wysyłał zatem z Jerozolimy kartkę do Ryszarda Przybylskiego, autora książki na temat Mandelsztama o pięknym tytule Wdzięczny gość Boga, opowiadając mu z żalem, że rosyjskiego twórcy „nikt tu nie zna”: „Chciałem połączyć moją nagrodę z recytacją jego poezji, ale nie było tłumaczeń”28. Dotykamy znów bardzo intymnego pasma, w herbertowskim archiwum odnajdując kartki wyrwane z dwujęzycznego tomu Poezji Mandelsztama, opublikowanego zresztą, o paradoksie, w stanie wojennym29. Jadąc do Jerozolimy, w ten sposób zabrał Herbert z sobą wiersz Ta noc jest nieodwracalna, na przekład Marii Leśniewskiej nanosił poprawki, przede wszystkim jednak opatrywał go poruszającym zdaniem: „mój ukochany Osipie”30.

Pod koniec życia poświęci Osipowi wiersz, a w każdym razie nakreśli jego szkic. Pamiętając o śmierci Mandelsztama w łagrze, czytamy tu: „jak wszyscy wielcy poeci został udzielnym błaznem / na dworze mchów i porostów w królestwie tundry”, po dziesięcioleciach, gdy już prawie go zapomniano, przestano szukać zagubionego w zbiorowej mogile ciała, widzimy go raz jeszcze – wyśmiewanego przez kryminalistów, głodującego, próbującego przetrwać na granicy szaleństwa, gdy „tańczy ku uciesze urków / w śmiertelnej koszuli strachu (…) zapomniany na dnie czerwonego morza / które zamknęło się nad nim nie ujrzy Jeruzalem”31. Ale jeszcze większe wrażenie robi krótki zapis, który zachował się pod notatkami do tego utworu. Jednocześnie bowiem Herbert myślał o własnej śmierci, chciał zatem jakby ugościć tego, któremu odmówiono godnego pochówku, znów był stróżem swego brata, zaczynał zdanie od słów: „Pan Cogito pogrzeb”, by zaraz nalegać: „i żeby w grobie tym zrobiono miejsce / dla brata mego Osipa Mandelsztama”32.

Wizja spoczywania w Ziemi Świętej wracała do niego, inny z notatników przynosi zaczątek wiersza stającego się testamentem: „chciałbym / jeśli to / nie za duży / zaszczyt / mieć grób w / Jeruzalem”. Ostatnią też wolą było, aby grób odwiedzali bliscy: „David mój / cierpliwy nauczyciel mowy proroków”, „mój brat / Dan”, który „nie przyjdzie / bo zmarł / zatem jest mi bliski / na wieczność”. Prosi również Herbert o „kadisz / mego (…) przyjaciela Ala”, Josifa Brodskiego o to, by się „weselił / i życzył mi spokoju”. A wreszcie „Kasię – która była mi wierna”, aby dała ofiarę „na chleb dla ubogich / bo nie czyniłem [tego] / za życia / dostatecznie często”33.

Pielgrzymka na Masadę

„Mieszkał w Mishkenot Sha’ananim (…). Nie chciał z nikim rozmawiać. Krzyczał i złościł się po polsku. Dlatego zadzwonili do ambasady i poprosili o pośrednictwo. Pojechałam od razu. Przez kilka dni mieszkałam
za ścianą. Dnie całe i długie kawałki wieczorów spędzałam w pokoju Herberta. Słuchałam, jak czyta. Czytałam. Odbierałam telefony i mówiłam, że pan Herbert nie chce nikogo widzieć. Słuchałam, jak czyta. Czytałam.
Odbierałam telefony… Był bardzo słaby – z trudem chodził. Zmęczony i niechętny całemu światu. Powtarzał, że musi wejść na Masadę. Któregoś ranka nie zapukał w ścianę. Nie było go w pokoju. Nikt nie widział, kiedy wyszedł”34.

Uzmysłówmy sobie, o czym dokładnie mówi to wspomnienie Anki Grupińskiej, pisarki, reportażystki, która pracowała wtedy w polskiej ambasadzie. Pomyślmy, jaki strach zbliżał się do poety, że barykadował się w pokoju, coś krzyczał, jak słyszały przez drzwi młode recepcjonistki – przewracał krzesła35.

To musiał być pierwszy atak depresji, gdy Grupińska dotarła z Tel Awiwu, Herbert był już spokojniejszy, przyjął jej opiekę, codziennie rano pukał do sąsiedniego pokoju, pokazywał zaczątki wierszy, prosił, by mu czytała Wojnę żydowską Flawiusza. Mówił prawie cały czas, jakby broniąc się przed ciszą, poczuciem osaczenia. I nieustannie wracał do powstańców z pierwszego wieku naszej ery, którzy rzucili wyzwanie rzymskiemu imperium, których ostatnią twierdzą była położona na górskim szczycie Masada i którzy woleli popełnić zbiorowe samobójstwo, niż się poddać. Jak wiemy, chciał wybierać stronę tych, których jest mniej i którzy giną w słusznej sprawie: utożsamiający walkę o wolność ze spełnieniem woli Boga byli żydowscy zeloci takiej postawy kwintesencją.

W oczach Grupińskiej Herbert, już wcześniej dystansujący się od fałszu oficjalnej celebry, podczas wydanego na jego cześć rautu w ambasadzie siedzący z boku, na okiennym parapecie, i pokpiwający z przemówień, był kimś pełnym – kruchej może – dobroci, umiejącym rozpoznać w innych uczciwość wewnętrzną, szukającym czystości myślenia. Wśród osób, z którymi potrafił znaleźć porozumienie, był izraelski bard Yaakov Rotblit, odwiedzający go w „Siedzibie bezpiecznych”. Z weteranem, który w czasie wojny sześciodniowej stracił nogę, a zarazem był autorem słów pieśni Shir LaShalom, do dziś śpiewanej jako symboliczny hymn nawołujący do zawarcia pokoju, autor Pana Cogito odnajdywał wspólny język, którego brakowało zupełnie podczas small talków z urzędnikami ambasady czy pewnie też izraelskimi organizatorami jego pobytu, którzy naturalnie ciągle czegoś chcieli, umawiali wywiady, robili zdjęcia. Żeby dopełniły się korespondencje, dopowiedzmy, że gdy w 1995 roku przez prawicowego żydowskiego ekstremistę zamordowany został Icchak Rabin, premier Izraela, laureat Pokojowej Nagrody Nobla i orędownik zawarcia pokoju z Palestyńczykami, w kieszeni jego koszuli znaleziono zakrwawioną kartkę z tekstem Shir LaShalom, gdyż tę właśnie pieśń śpiewał kilka minut wcześniej z tłumem uczestników pokojowego wiecu w Tel Awiwie36. Z Warszawy napisze wtedy Herbert do Grupińskiej: „wstrząsnęło mną zabójstwo Rabina. Zadzwoniłem do Ambasady i duchem szedłem w kondukcie pogrzebowym. (…) Dobre słowa od wiernego przyjaciela Izraela, brata Zbigniewa”37.

W 1991 roku, gdy adresatka tych słów towarzyszyła mu w Mishkenot Sha’ananim, poeta z trudem się poruszał, przechodząc przez pokój, musiał się oprzeć o ścianę, by złapać oddech. A jednak któregoś dnia dosłownie zniknął, dopiero po ponad dwóch tygodniach, 29 maja, izraelscy celnicy dali znać ambasadzie, że odleciał z Tel Awiwu. Nie wiadomo, co dokładnie się z nim działo, dokąd wędrował, z kim dzielił miseczkę hummusu i talerz oliwek, butelkę wina, z jakimi myślami szedł pod Ścianę Płaczu, dotykał jej ciepłych kamieni. Archiwum tym razem podsuwa jedynie hotelowe rachunki, w tym ze słynnego King David38. W późniejszym liście do Weinfelda sam Herbert ładnie wspomniał, że miał czas na oglądanie obok zabytków także „światła Izraela o różnych porach dnia”39. Tak naprawdę z przyjaciółmi dzielił się tylko jedną chwilą, zapewniał, że na krótko przed wyjazdem zdołał wejść na Masadę, i to nie korzystając z kursującej tam kolejki linowej, ale pieszo, wijącą się między skałami, chwilami przypominającą drabinę Ścieżką Węża: „bez wody, w złych butach, a przecież zrobiłem tę drogę w niecałe trzy kwadranse. Więc opłacił się cały trud”40. Doprawdy trudno dociec, czy było to fizycznie możliwe, piękniej jednak będzie wierzyć, że tak, że poeta raz jeszcze nie pozwolił się pokonać własnemu ciału. I tak o świtaniu, zarankiem majowego dnia, odbył pielgrzymkę.

ANDRZEJ FRANASZEK

ANDRZEJ FRANASZEK ur. 1971. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta. Autor książek Miłosz. Biografia (Kraków, 2011; za którą otrzymał m.in. Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, Nagrodę Nike Czytelników „Gazety Wyborczej”, Nagrodę im. Kazimierza Wyki oraz Nagrodę Ministra Kultury i Edukacji Narodowej), Ciemne źródło. Esej o cierpieniu w twórczości Zbigniewa Herberta (Londyn, 1998; wyd. II: Kraków, 2008), Przepustka z piekła. 44 szkice o literaturze i przygodach duszy (Kraków, 2010) oraz Herbert. Biografia, t. 1-2 (Kraków, 2018).


* Powyższy tekst jest częściowo uzupełnionym fragmentem książki Andrzeja Franaszka Herbert. Biografia, opublikowanej przez Wydawnictwo Znak (2018).


Zobacz także


Przypisy
1 Cyt. za: ZHDW, 55. Dla uproszczenia zapisu w tekście niniejszym posłużono się następującymi skrótami: AZH – Archiwum Zbigniewa Herberta, Biblioteka Narodowa, Zakład Rękopisów, Warszawa; GH – Zbigniew Herbert, Głosy Herberta, opr. B. Toruńczyk, Warszawa 2008; MD – Zbigniew Herbert, Mistrz z Delft i inne utwory odnalezione, opr. B. Toruńczyk, H. Citko, Warszawa 2008; WG – Zbigniew Herbert, Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948–1998, t. 1-2, opr. P. Kądziela, Warszawa 2008; WR – Zbigniew Herbert, Utwory rozproszone. (Rekonesans), opr. R. Krynicki, Kraków 2010; WZ – Zbigniew Herbert, Wiersze zebrane, opr. R. Krynicki, Kraków 2008; ZHCM – Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, opr. B. Toruńczyk i M. Tabor, Warszawa 2006; ZHFC – Zbigniew Herbert, Listy do Francesco M. Cataluccia, w: Herbert – studia i dokumenty, opr. P. Kłoczowski, Warszawa 2008, s. 131–156; ZHDW – Zbigniew Herbert, Dawid Weinfeld, Listy, opr. R. Krynicki, Kraków 2008.
2 List Z. Herberta do K. Herbert, Berlin, 29 grudnia 1986, GH, 59.
3 List Z. Herberta do Cz. Miłosza, Paryż, 9 maja 1990, ZHCM, 126.
4 List Z. Herberta do T. Venclovy, Paryż, 16 maja 1990, w: Z. Herbert, Listy do Tomasa Venclovy, „Zeszyty Literackie”, nr 70.
5 D. Weinfeld, Rozproszone wspomnienia o Herbercie w Izraelu, w: Wierność. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie, opr. A. Romaniuk, Warszawa 2014, s. 477.
6 D. Weinfeld, Rozproszone wspomnienia…, dz. cyt., s. 476.
7 Cyt. za: https://www.poetryfoundation.org/poems-and-poets/poets/detail/yehuda-amichai, dostęp: 25 kwietnia 2015.
8 AZH, Akc. 17877.
9 J. Katz, Jechuda Amichai, „Znak” 1997, nr 3.
10 Cyt. za: ZHDW, 57.
11 Cyt. za: ZHDW, 55.
12 Por. AZH, Akc. 18033, t. 7.
13 List Z. Herberta do K. Herbert, Berlin, 3 lutego 1978, AZH, Akc. 17974, t. 10.
14 Cyt. za: M. Antoniuk, Otwieranie głosu. Studium o wczesnej twórczości Zbigniewa Herberta (do 1957 roku), Kraków 2009, s. 100.
15 List Z. Herberta do D. Weinfelda, Izabelin, 9 maja 1984, ZHDW, 7.
16 List Z. Herberta do D. Weinfelda, b.m., 1 lutego 1985, ZHDW, 11.
17 Na marginesie tej strony znajdziemy nieco zaskakujący dopisek: „Tak było zawsze” (MD, 178).
18 Wnikliwe śledztwo w tej sprawie przeprowadził Rafał Żebrowski, por. R. Żebrowski, Zbigniew Herbert. „Kamień na którym mnie urodzono”, Warszawa 2011, s. 604 n.
19 List Z. Herberta do W. Odojewskiego, Paryż, 13 maja 1991; „Rzeczpospolita” 2007, nr 104.
20 A.B. Safrai, felieton z cyklu City Report, „The Jerusalem Post”, 15 maja 1991, przeł. A. Barańczak, cyt. za: ZHDW, 25.
21 J. Pawelec, P. Szeliga, Nadgonić czas. Wywiad rzeka ze Zdzisławem Najderem, Warszawa 2009, s. 216.
22 R. Żebrowski, Zbigniew Herbert, „Kamień na którym mnie urodzono”, Warszawa 2011, s. 208.
23 Z. Herbert, Nieprzemijające światło. O Paulu Celanie, w: Herbert – studia i dokumenty, opr. P. Kłoczowski, Warszawa 2008, s. 282.
24 G. Gauden, Lwów – kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918, Kraków 2019. Por. także: http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,24206235,grzegorz-gauden-zrozumialem-co-sie-stalo-22-listopada-1918.html, dostęp: 24 listopada 2018.
Na ten temat por. także: J. Wełykanowicz dot. l. 18-30; E. Feuerman dot. l. 30. (przyp. red. „ZL”).
25 Por. list Z. Herberta do D. Weinfelda, Paryż, 9 czerwca 1991, ZHDW, 23.
26 Cyt. za: ZHDW, 60.
27 List Z. Herberta do D. Weinfelda, Paryż, 9 czerwca 1991, ZHDW, 24.
28 Być może starał się wtedy Herbert zaprosić do Jerozolimy jeszcze innego, żydowsko-rosyjskiego poetę, Josifa Brodskiego, skoro pisze w następnym zdaniu: „Biedny Josif jeszcze raz nie dojechał”; kartka Z. Herberta do R. Przybylskiego, Jerozolima, 29 maja 1991, Archiwum Ryszarda Przybylskiego.
29 Por. O. Mandelsztam, [Ta noc jest nieodwracalna…], przeł. M. Leśniewska, w: tenże, Poezje, Kraków 1983, s. 143.
30 AZH, Akc. 18033, t. 7.
31 WR, 293
32 AZH, Akc. 17956, t. 3.
33 AZH, Akc. 17955, t. 141.
34 A. Grupińska, Spotkanie nasycone, w: Wierność, dz. cyt., s. 481.
35 Te i następne informacje na podstawie rozmowy autora z Anką Grupińską, Warszawa, 31 marca 2017.
36 Por. https://en.wikipedia.org/wiki/Yaakov_Rotblit, dostęp: 28 kwietnia 2015.
37 Cyt. za: A. Grupińska, Spotkanie nasycone, dz. cyt., s. 482.
38 Por. np. AZH, Akc. 18033, t. 7.
39 List Z. Herberta do D. Weinfelda, Warszawa, 5 maja 1992, ZHDW, 27.
40 List Z. Herberta do D. Weinfelda, Paryż, 9 czerwca 1991, ZHDW, 23. Por. także: „Dwa dni przed wyjazdem zdobyłem Masadę śmia­łym samotnym podejściem ścieżką węży” – list Z. Herberta do F. Cataluccia, Paryż, 5 czerwca 1991, ZHFC, 136.