ANDRZEJ TITKOW
Wiersze
18 kwietnia 2020
Andrzej Titkow, archiwum „Zeszytów Literackich”
Wiersze
Babcia Maria
Życie jest krótkie
jak oka mgnienie
mówiła,
ale ja,
nanizując pracowicie
na nić żywota
paciorki kolejnych dni,
nie słyszałem,
nie rozumiałem,
nie wierzyłem.
A teraz tak,
słyszę, rozumiem, wierzę,
ale za późno już.
***
Dzień po dniu,
niezauważalnie.
Tydzień za tygodniem,
bezszelestnie.
Miesiące kolejne,
bezpowrotnie.
I już koniec lata.
JEŁABUGA
Odmawiam. Wzrok i słuch
Odmawia. Odtąd – niech
Ze wszystkim ludzkich słów
Zostanie jedno: nie.
Marina Cwietajewa
(tłum. Wiktor Woroszylski)
Marina,
zważony mrozem kwiat,
nie rozkwitnie,
gdy strwożony mrokiem świt,
skrada się z toporem zza węgła.
Z innej bajki –
dawno temu poznany
poeta Rilke,
za siedmioma górami,
za siedmioma morzami,
za siedmioma egzekucjami,
za wyciętymi w pień lasami,
w których grasują myśliwi
z niebieskimi otokami na czapkach,
waży rytm i rym
na mieszczańskiej wadze,
samotnością jak deszcz,
dzieli się w łożu z niekochaną.
Cwietajewa – kwiat,
zwiędnie, zanim rozkwitnie,
życie pod ścisłym nadzorem
wszechobecnej policji.
Spazm wolnej woli,
która choć w niewoli,
wciąż wznosi się
piędź nad ziemią
gdzie NKWD
nie ma dostępu.
A jednak –
Jełabuga,
niezbyt liryczna,
niepoetyczna,
całkiem dosłowna,
pętla.
Kiedy czytam
płaczę z żalu,
całuję w usta,
śmiechem parskam
i marszczę brew,
tylko życie mi w życiu zostaje,
by o śmierci zapomnieć na śmierć.
Zuzanna Ginczanka
Czytam Ginczankę,
moje serce żydowskie rozpacza,
gdy Anna Achmatowa
pije za swoją miłość złą
szlocha moje serce rosyjskie
żeśmy łupina tylko i listowie
łka moje serce niemieckie,
a kiedy stary Miłosz,
na lotnisku dajmy na to w Minneapolis
podgląda kobiet tyłki i uda
płacze moje polskie serce.
Gdy trafiony w locie ptak
spada na ziemię,
kiedy świnia
z poderżniętym gardłem
miota się w agonii,
a cielęta pędzą
w bramę rzeźni,
gdy ostrze piły
powala stuletnie drzewo,
i ciało dziecka
wyrzuca na brzeg morska fala,
gdy spada miecz na głowę skazańca
i kamień na cudzołożnicę,
zaciskają się bezsilnie dłonie
i krwawi moja ludzka,
ziemska i nieziemska dusza.
Pamięć
Pamięć drzew, kostek bruku,
przydrożnych kamieni,
pamięć sieci pająka
i jaskółki w locie,
pamięć odbić lustrzanych
i ruchomych cieni,
pamięć liści na drzewach
od wiosny do zimy.
O czym zapomniałem,
co chcę zapamiętać
w tej krótkiej chwili
od życia do śmierci?
Pogrzeb
Umarła nasza sąsiadka –
kolorowy ptak z cudzej,
szybko zapominanej piosenki.
Mozolnie układała wiersze,
których nikt nie czytał.
Ksiądz obiecuje,
że spotkamy się jeszcze,
ale chyba sam w to nie wierzy.
Przez konary drzew
na płytę grobową
leją się promienie słońca
i śpiewają ptaki.
Ciesz się tym dniem,
jeszcze żyjesz.
Popiół i popiół
Nie robić nic,
to ci dopiero trud,
myśli, pomysły, marzenia,
zanim się narodzą,
już całe w popiele.
Robić nic,
to ci dopiero trud,
nawet karcące spojrzenie Syzyfa
nie skutkuje,
popiół i popiół tylko.
Rocznica
Piję do lustra,
a w tym lustrze co?
– Co było, a nie jest,
nie pisze się w rejestr…
Wpisz w rejestr co było,
ale się zbyło
i także, co było
i się nie ziściło…
W rocznicę stanu wojennego
kolejna odsłona
polsko-polskiej wojny.
W pamiętną rocznicę,
o której nie pamięta nikt,
miasto w stanie wrzenia.
Stan wyjątkowy
policyjne suki
na sygnale
w te i we wte
we wte i w te
nieoznakowane luksusowe bryki
z kogutem na dachu
we wte i w te
w te i we wte
Niedrożne arterie
Wiejska i Frascati
Matejki i Piękna.
Nie ma przejścia –
syczy wielkogabarytowy klon
i z wysokości dwóch metrów
bazyliszkuje mnie wzrokiem.
Nie wiem,
skąd on się tu wziął,
jaka przygnała go siła
i postawiła na mojej drodze,
ale ja jestem stąd
i wiem, że przejście jest.
Mundurowy syk,
urzędowy ryk
da się jeszcze wytrzymać,
gorzej, gdy plują ci w twarz
bezbronnie odsłoniętą.
Rocznica –
mroźna noc
zwinięty koc
nadziei,
która ponoć
umiera ostatnia.
I może właśnie dzisiaj,
a nie w tę zapomnianą noc,
wielokrotnie zabijana,
pracowicie dobijana,
tu i teraz,
umiera.
Piję do lustra,
a w tym lustrze co?
Wciąż ta sama twarz.
A obok
siedzą i piją trzej,
tyle, że do siebie.
– Angela, germańska królowa
będzie miała giermka.
Polaka Tuska…
– Jaki on tam Polak, Kaszuba…
– Nic takiego nie istnieje,
zwyczajny Niemiec, szkop jebany…
I tak sobie siedzimy
i pijemy
u nas na Sielcach,
w barze „Lotos”.
W drodze
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Rzuć swoją żonę rzuć swoje dziecko
Rzuć przyjaciela rzuć przyjaciółkę
Porzuć kochankę porzuć kochanka
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Blaise Cendrars
(tłum. Adam Ważyk)
W drodze
tej samej,
z walizką pełną książek
na ulicy Gdańskiej
w widmowym mieście Łodzi,
z ciężkim tornistrem
na ulicy Grottgera
w Krakowie
albo w Paryżu,
zdumiony
jego nagłym zaistnieniem,
z plecakiem
o wysokim stelażu,
dźwigającym metalowe pudła
z moimi filmami,
a teraz tu
na lotnisku Schiphol
natarczywy i uporczywy
rosnący w crescendo
recytatyw
(a może imperatyw)
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Rzuć swoją żonę rzuć swoje dziecko…
Dzień się już rozpędził
a tam w Vancouver noc.
Śpi Tina,
jak wyrzeźbiona
w czarnym marmurze
przez heteroseksualnego
Michała Anioła,
śpi Rhea,
jej pompa strażacka
i strażacki szlauch,
śpią pokotem bezdomni
na Main Street
przy Hastings,
którzy z pewnością
nie słyszeli
o słynnej bitwie,
w której Normanowie
pobili Angolów
jak Manchester United
na meczu wyjazdowym…
Wielki Cendrars,
tak zwyczajny i oczywisty,
jak sąsiad z Sielc-
ostro chlał,
dużo podróżował
i pisał lewą ręką słowa
jak pociągu rytm-
Porzuć kochankę porzuć kochanka
Kiedy się kocha trzeba odjechać…
Czy słyszała o nim
Tina z dredami jak noc,
czy czytała te słowa Rhea?
W drodze
tej samej,
wciąż ponawianej,
z walizką pełną książek,
z ciężkim tornistrem,
z plecakiem o wysokim stelażu,
w nieistniejącym XX wieku,
a teraz tu,
z bagażem podręcznym
na lotnisku Schiphol,
gdy po długiej nocy,
blade światło za oknem.
ANDRZEJ TITKOW
ANDRZEJ TITKOW, ur. 1946. Scenarzysta, reżyser i producent filmowy, autor kilku tomów poezji.