ANN KJELLBERG
O Josifie Brodskim

Josif Brodski i Ann Kjellberg, fot. Vladimir Lunis

O Josifie Brodskim

Kiedy w 1972 roku Josif Brodski wysiadał z samolotu w Ann Arbor w stanie Michigan, miał trzydzieści dwa lata i głowę pełną angielskiej poezji, amerykańskich filmów, jazzu, włoskiego malarstwa i architektury, a także greckich i rzymskich mitów. Do Stanów eskortował go Carl Proffer, zaprzyjaźniony rosyjski profesor, który wydawał w podziemiu zakazanych pisarzy. Odebrał go w Wiedniu: tam leningradzkie władze odesłały go w ramach czyszczenia kraju z niebezpiecznych elementów przed wizytą Richarda Nixona. Brodski był jeszcze podrostkiem, kiedy surowa dieta złożona z sowieckiego konformizmu i ideologicznej konserwy wygoniła go z leningradzkiej szkoły, a odraza do przytakiwania skazała na przygodne zajęcia i dziwaczne zarobkowe przygody1. W końcu wylądował na zesłaniu w przysiółku pod Archangielskiem, na Dalekiej Północy – jako poeta, nigdzie oficjalnie nie zatrudniony, był wszak pasożytem. A jednak przez te wszystkie lata żarzyło się w nim powołanie namiętnego czytelnika. Jego ojciec zachował piramidy półek, stosy książek oraz cały literacki bałagan, za którym Josif odgradzał się od reszty mieszkańców swojej komunałki, aby po nocach czytać i pisać. Pierwociny swojej twórczości przekazał przyjaciołom – ci z kolei, kiedy w latach 1990. dzieła Brodskiego przestały być na indeksie, przekazali je do rozmaitych archiwów, gdzie są przechowywane do dziś.

Szerokie oczytanie – na tyle wszechstronne i sięgające w przeszłość, na ile pozwalały okowy sowieckiej polityki wydawniczej tamtych czasów – Brodski dzielił z rówieśnikami z pokolenia młodej rosyjskiej inteligencji, ostrożnie wyglądającej poza zasieki wojennych ruin, złaknionej sztuki, wiedzy i doznań, by stawić czoła państwowemu hasłu „jak najmniej od siebie”. Przez kilka kalek przepisywali na maszynie zakazane książki, kątem oka łapczywie czytali przez niejasne zwierciadło przekładów, cudem przemycanych z Polski.

„Dzięki Bogu było to najbardziej oczytane pokolenie w dziejach Rosji. Zaczęło się od zwyczajnego zdobywania wiedzy, ale wkrótce stało się to naszym głównym zadaniem, któremu byliśmy gotowi poświęcić wszystko. Książki stały się pierwszą i jedyną rzeczywistością, podczas gdy prawdziwa rzeczywistość zdawała nam się bezsensowna i ciernista. W porównaniu z innymi, my ostentacyjnie marnowaliśmy życie albo udawaliśmy, że żyjemy. Ale przecież szare bytowanie, niezgodne ze wzorami znanymi z literatury, nie jest warte zachodu. Tak myśleliśmy i chyba mieliśmy rację”.

Ogromnej ciekawości i ambicji dawano upust w bezustannych lekturach i nocnych rozmowach po kuchniach, w których po kryjomu brali udział przybysze i studenci z zagranicy, albo w dyskusjach pod lampą, na daczy. W tym rozgwarze jedna postać przykuwała uwagę: młody Brodski, wielki poetycki talent. W tamtych czasach, według europejskich standardów, rosyjska poezja była w powijakach, jej formy zastygły w dziewiętnastym wieku, kiedy większość rosyjskich elit mówiła po francusku. Cudowne pokolenie rosyjskich poetów, podobnych angielskim czy europejskim romantykom – z najsłynniejszym Puszkinem, ale też otaczającą go plejadą innych, których Brodski zebrał w antologii dla początkujących Przed wiekiem (1988) – było konstelacją pionierską, o tyle uprzywilejowaną, że rozsianą na nietkniętym gruncie. Podczas gdy u angielskich poetów wiktoriańskich jak Tennyson albo Browning pobrzmiewały nuty wyjałowienia, ich rosyjscy współcześni wciąż znajdowali się na początku poetyckiej drogi, ich formalne eksperymenty tchnęły świeżością.

Język rosyjski miał dodatkowe zalety, dodające witalności ich poetyckim narzędziom: jego giętkość, nieskrępowany porządek słów, sieć wewnętrznych napięć nieporównanie swobodniejsza niż w angielszczyźnie pozwalają na większą różnorodność rymów i metrum. Kiedy bezpośredni poprzednicy Brodskiego – Boris Pasternak, Osip Mandelsztam, Anna Achmatowa i Marina Cwietajewa – zmagali się jeszcze z morderczą pięścią Rewolucji Rosyjskiej, kierowali wzrok ku prozodii rosyjskiej, ich skarbnicy uniwersalnych wartości cywilizacji. Układając wiersze w klasycznym metrum, podkreślali ciągłość tradycji i swoją więź ze światowymi ideałami sztuki, przeciwko wymuszonemu pragmatyzmowi sowieckiej ideologii. „Rosyjska poezja ustanowiła wzór czystości moralnej i oporu, którego odbiciem było w znacznej mierze przetrwanie tak zwanych form klasycznych”, pisze Brodski i dalej: „samo metrum wierszy to coś w rodzaju bezwzględnych duchowych miar. Nie można zastąpić jednego metrum innym, nie wspominając nawet o wierszu wolnym. Różnice metrum są różnicami oddechu i bicia serca. Różnice między schematami rytmicznymi to różne sposoby działania mózgu”.

Dla Brodskiego wiersz jest czymś więcej niż jego sens semantyczny: „Poezja sprowadza się do układania z największą powagą słów w najskuteczniejsze i nieuchronne ciągi… Jest językiem, który unieważnia własną wagę i prawa ciążenia; szybuje wzwyż – lub w bok – do Słowa, które «było na początku», językiem w locie ku swej «najwyższej postaci istnienia»”. Dla czytelników, którzy pod cenzurą, podobnie jak starożytni, czuli konieczność uczenia się wierszy na pamięć, muzykalna fraza tylko wzmagała moc utworu.

Brodski – samouk, żarliwy, impulsywny, nieprzewidywalny – wdarł się w taki krajobraz niczym poetycki wirtuoz. Z rosyjskim wierszem robił rzeczy, jakie nikomu przedtem nie zmieściłyby się w głowie. Jego mentorka, Anna Achmatowa, wielbiona za to, że wytrwała przy swej poetyckiej autonomii nawet w obliczu więzienia i śmierci, od pierwszej chwili przepowiadała mu karierę odnowiciela rosyjskiej wersyfikacji, co skazywało go na baczną uwagę władz. Inni z jego kręgu, właśnie dlatego, że ośrodkiem ich zainteresowań była sztuka, też nie dawali sobą sterować i stale byli na celowniku władzy.

Brodski sięgnął do rygorystycznej formalnie poezji – zdolnej do wielkiego liryzmu, po królewsku wyszlifowanej przez ironicznie sceptycznego Puszkina i jego krąg, piórem Achmatowej i jej pokolenia przeprawionej przez śmiertelną mękę wojny i prześladowań. On dostosował ją do potrzeb współczesnej wrażliwości. W jego idiomie mieściły się klasyczna harmonia, biblijna podniosłość, filozoficzny sceptycyzm i język ulicy. Ze swojej zawalonej książkami połowy pokoju szukał w światowej tradycji wzorów i współbraci. Wreszcie uznał, że konieczną dla ruszczyzny przeciwwagą będzie angielszczyzna: ton potoczny, pozbawiony histerii, wielka tradycja osadzona w łagodnym krajobrazie. Wcześnie napisał utwory, w których wielbił T. S. Eliota i Johna Donne’a. Najtrwalsze więzy poetyckie zawarł jednak na zesłaniu, w wiejskiej chacie na Dalekiej Północy. Po nocach czytał przysłaną przez przyjaciela Kieszonkową antologię amerykańskiej poezji, sporządzoną przez Oscara Williamsa, a w niej wiersze W. H. Audena i Roberta Frosta. Wówczas nawiązał te dwa jego najtrwalsze poetyckie powinowactwa z wyboru. Przyswoił sobie powściągliwą wrażliwość, wygaszanie egzaltacji za pomocą rygorystycznej formy i tej postawie pozostał wierny do końca życia. Jak później pisał o Audenie „Sposób, w jaki obchodził się ze swoimi wersami, był dla mnie pouczający. Coś w rodzaju: nie krzycz «wilk!», nawet jeśli wilk stoi pod drzwiami. (Chociaż, pozwolę sobie dodać, wygląda dokładnie jak Ty. Zwłaszcza dlatego nie krzycz «wilk!»)”.

Opuszczając Rosję, banita Brodski bał się z początku, że bez codziennego kontaktu z ojczystym językiem nigdy już nie napisze wiersza. Los pchał go w szeroki świat – zawsze marzył o Włoszech, o wspaniałościach klasycznych proporcji i śladach wielkiej przeszłości. Historia jednak sprawiła, że z rodzinnego kraju wyjechał z biletem w jedną stronę. Zaraz po przybyciu objął stworzoną trochę ad hoc posadę profesora literatury na uniwersytecie w Michigan. Nauczył się funkcjonować po amerykańsku i stał się aktorem tamtejszej sceny poetyckiej. Dawał odpowiedź na antyintelektualizm i kolokwializm lat 1970. Wyrażał wiarę w ciągłość sztuki, ożywczą w społeczeństwie, które często wykształcenie uważało za przywilej elit. Brodski, który z jedną walizką wylądował w Ann Arbor w 1972 roku, nie należał do żadnej kliki.

Swój los banity uznał za wzmożenie egzystencjalnego ciężaru, który był motorem jego istnienia. Był poetą bezkompromisowej świadomości, do pocieszeń nie miał cierpliwości. Samotność, tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, ukochaną, językiem, ulicami, oswojonymi doznaniami, wszystko to należało wpisać w zasób samotności głębszej, będącej zasadą kosmosu. Wygnanie splotło dwa jego bliźniacze tematy, podróż i czas. Do przeszłości nie było powrotu; przyszłość zionęła bezkresną pustką. Jego ukochane Włochy, gdzie zewsząd otacza człowieka przeszłość, proponowały miraż schronienia, najdotkliwiej ukazany w obszernej elegii Vertumnus, gdzie sztuka to „reszta/ drobnych, którymi szczodra nieskończoność niekiedy/ obdarza tymczasowość” i gdzie „Nieprzekupna dusza/na naszych oczach status klasyki chce zdobyć” (tłum. Katarzyna Krzyżewska). Jeśli jego zadanie i jego poezja stały się trudniejsze, to dlatego, że przyszło im mierzyć się z trudniejszą prawdą. Dopiero w ostatnich wierszach Brodskiego na horyzoncie majaczą możliwość powrotu do domu i zakorzenienia.

Podczas swych amerykańskich lat Brodski wydał cztery tomy poezji po rosyjsku, a także opublikował dwa napisane wcześniej i ocenzurowane zbiory. Pierwsza książka po angielsku, której wydanie mógł jako autor nadzorować, A Part of Speech (Część mowy), 1980, była owocem skomplikowanej, symfonicznej współpracy. Redaktorzy wydawnictwa Farrar, Straus and Giroux zamawiali filologiczne przekłady wielu rosyjskich wierszy i posyłali je poetom, którzy byli Brodskiemu najbliżsi. Derek Walcott, Richard Wilbur, Anthony Hecht, Howard Moss przekuwali je na wiersze angielskie, które następnie mniej lub bardziej przerabiał coraz swobodniej władający angielszczyzną Brodski. Inne przekłady były owocem długich negocjacji. Kiedy miał ukazać się tom Do Uranii (1988), Brodski miał już większy udział w tym procesie. Jego stosunek do własnej poezji po angielsku znalazł się pod obstrzałem. Zwykle odpowiadał, że jego rosyjscy (często sowieccy) krytycy wysuwali podobne zastrzeżenia – że wymusza efekty, gwałci konwencje języka, tworzy dysonanse. Radzę czytelnikom, by zastanowili się nad pokrewieństwem tych zarzutów i ich źródłem ­– angielszczyzna Brodskiego brzmi niepokojąco o tyle, o ile uruchamia poetyckie narzędzia, do których czytelnicy nie są przyzwyczajeni. Jednak nagroda czeka tych, którzy sprostają wyzwaniu.

W 1983 roku Brodski napisał esej To Please a Shadow (Sprawić przyjemność cieniowi). Opowiada w nim o tym, jak kupował maszynę do pisania z łacińskimi czcionkami, aby zmniejszyć dystans między sobą a ukochanym Audenem. W Wiedniu, w pierwszych chwilach wygnania, Proffer zaprowadził go do poety, którego pokochał w chałupie za kołem podbiegunowym. To spotkanie stało się ukoronowaniem wewnętrznej rozmowy, która trwała znacznie dłużej niż kilkuletnia osobista przyjaźń dwóch poetów. Brodski zwykł żartować, że jest poetą rosyjskim, angielskim eseistą i amerykańskim obywatelem. Angielskie eseje, wydane za jego życia w dwu tomach: Less than One [Mniej niż ktoś] i On Grief and Reason [Pochwała nudy], a także obszerny szkic o Wenecji Watermark [Znak wodny] oraz kilka rozproszonych tekstów, dają wgląd w pracę niespokojnego umysłu, w którym stale równolegle płyną strumienie angielszczyzny i ruszczyzny, oświetlane duchem coraz to innych języków i kulturowych środowisk.

Dla naszych czasów był Brodski zwiadowcą idącym na przedzie. Dziś wielu pisarzy tworzy poza naturalnymi granicami swoich ojczyzn i rodzimych języków, często, jak Brodski, niosą świadectwo przemocy i gwałtu, często odpowiadają na takie doświadczenia sztuką w językach przefiltrowanych przez inne języki. W czasach Brodskiego istniała grupa takich wyrwanych z własnej gleby pisarzy – Walcott, Heaney, Paz, Miłosz, by wymienić tylko kilku. Przywieźli ze sobą sztafaż tradycji, a w głowach pamięć poćwiartowanej historii. Powinniśmy teraz wsłuchać się w ich głosy, stanąć tak jak oni stanęli na naszym progu, między roztrzaskaną przeszłością a przyszłością języka.

ANN KJELLBERG
tłum. Julia Juryś, oprac. Anna Arno


1 Był m.in. asystentem paraszyty (krajacza zwłok) w kostnicy, palaczem w kotłowni, latarnikiem, uczestnikiem wypraw geologicznych itd. – przyp. tłum.

ANN KJELLBERG, redaktorka czasopism literackich „Little Star” i „Book Post”, współpracowała z „The New York Review of Books”. Wieloletnia asystentka i prawna opiekunka literackiej spuścizny Josifa Brodskiego. W maju 2020 roku pod jej redakcją ukazał się wybór wierszy Brodskiego Selected Poems, 1968-1996.