CLARE CAVANAGH
Rozmowa zawodowców

Czesław Miłosz, Paryż, 1979.



„Mój Miłosz”. Wiem, że wszyscy tak mówią. Cwietajewa tak powiedziała o Puszkinie. Ale ja nie lubię, żeby zaimki dzierżawcze poprzedzały poetów. Miłosz, którego znałam, był tylko malutką cząstką prawdziwego Miłosza. I jestem pewna, że nie zawsze dobrze go odczytywałam – jak sam Miłosz mi wypominał. „Twoja biografia będzie tylko jakimś facsimile”, skarcił mnie kiedyś już po śmierci Carol. To już był inny Miłosz niż ten, którego poznałam kilka lat wcześniej. Bronek Maj zmusił mnie, żebym do niego zadzwoniła, chyba latem 1999 roku. (Mam to wszystko w swoich notatkach, ale nie będę teraz sprawdzać.) Sama bym się nie ośmieliła: to byłoby tak, jakbym próbowała zadzwonić do Goethego. Niebiosom niech będą dzięki za upartych przyjaciół.

No więc Carol i Czesław zaprosili mnie do siebie. Wystroiłam się po swojemu: nie idzie się na spotkanie z Goethem w podkoszulku. Włożyłam sukienkę i nylony (nienawidzę nylonów, więc słusznie zrobiłam). Usiedliśmy wszyscy ­– chyba w jego gabinecie? I Miłosz zapytał: „Czy pani stopy naprawdę są tak doskonałe?”. Zdębiałam. Goethe by tak nie powiedział. Znów zapytał. Niezręczna cisza. Więc Carol przetłumaczyła: „On chce wiedzieć, czy nosisz nylony”. „Tak, tak, mam okropne stopy”. Myślę, że może właśnie dlatego Carol uznała, że jestem w porządku. Sprawdzała, czy przyszłam w uczciwych zamiarach. Zdałam egzamin.

Z miejsca polubiłam Carol: bystra, zabawna, nie wciskająca kitu. Żałuję, że jej lepiej nie poznałam. Po jej śmierci powiedziałam Miłoszowi, że zdałam sobie sprawę, że naprawdę był łebskim facetem, kiedy spotkałam Carol: „Poderwał pan ją”. On i Agnieszka Kosińska zaprzeczyli: „Ona go poderwała”. „Dobrze, dał się pan jej poderwać”, powiedziałam.

Wracając do pierwszego spotkania. Miłosz spytał, co sądzę (!!!) o tym, by wysłać jeden z jego wierszy do specjalnego wydania „Chicago Review” poświęconego polskiej poezji. Powiedziałam, że to dobre pismo. Potem spytał, co myślę o wysłaniu im świeżo przetłumaczonego wiersza Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis. Powiedziałam, że wiersz jest za dobry, że zasługuje na stronicę w „The New York Review of Books”. I tam w końcu trafił. Do „Chicago Review” posłał w zamian Teksas. Carol mówiła o trudnościach z tłumaczeniem tytułu nowego tomiku To. „This jest za bliskie, that za dalekie”, zauważyła. „Pani myśli jak tłumacz”, powiedziałam. Bo i prawda. To jest część naszej pracy: znaleźć słowo, które jest nam bliższe.

Spędziliśmy z Miłoszem wiele czasu na rozmowie o literaturze, angielskiej, amerykańskiej, polskiej. Źle zrozumiał moje uwagi na temat Philipa Larkina, to znaczy sądził, że się zgadzamy. Nie sprostowałam tego. „Dobra rozmowa zawodowców”, powiedział na koniec. „Dobra rozmowa zawodowców” od Czesława Miłosza; najlepszy stopień, jaki w życiu dostałam. Później odkryłam, że może też sprawić, że poczujesz się jak najgłupszy uczeń, który nie zdał egzaminu – „Takie oczywiste pytania!”. Ale jak mi przypomniała Ania Barańczak, spotkanie ze starym niedźwiedziem też było niezbędne. Trzeba było się do niego przyzwyczaić.

Kilka lat później byłam w jego krakowskim mieszkaniu, kiedy dowiedział się, jak bardzo chora jest Carol, która była już wtedy w Kalifornii. Odebrał telefon i wrócił wstrząśnięty. „Nie będziemy już dzisiaj mówić o literaturze”, powiedział. Wyglądał jak najsmutniejszy, najbardziej samotny stary człowiek na świecie i spytałam, czy mogę go uściskać. Skinął głową, więc to zrobiłam. „Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Jesteśmy przyjaciółmi”, powiedział. I byliśmy przyjaciółmi.

Po śmierci Carol przyszły ciężkie czasy. Ona umiała sobie radzić z jego depresjami. Tak samo Jurek Illg. Ja nie miałam o tym pojęcia. Jakbym się znalazła w baśni o Rumpelsztyku ­– tyle że ja nie umiałam nawet zadać właściwych pytań. Kiedyś zaskoczył mnie jednym naprawdę trudnym pytaniem: „Czy jestem dobrym człowiekiem?”. Dobry Boże. Co miałam odpowiedzieć? Plotłam coś od rzeczy o literaturze i etyce, o tym, co napisał, jak to ludziom pomaga. Błąd. Potem się dowiedziałam, że Carol w odpowiedzi na to pytanie tylko się śmiała i mówiła „Och, Czesław”.

Teraz, prawie dwadzieścia lat później, wiem, co powinnam była powiedzieć. Parę lat temu spędziłam kilka miesięcy nad korespondencją Miłosza w Beinecke Library w New Haven. Chciałam przeczytać między innymi listy, jakie dostawał w pierwszych latach po wojnie, kiedy był na placówce w Nowym Jorku i Waszyngtonie, listy od nieznanych ludzi, którzy nawet się nie pokazują w globalnej sieci. Dużo się dowiedziałam. Jeden przykład: kolega ze szkoły, nawet nie przyjaciel, przypominał Miłoszowi, kim jest, i prosił go o ogromną przysługę. Chorował na gruźlicę, tłumaczył, że ma żonę i małe dzieci i nie chce umierać. Czy Miłosz zechciałby mu przysłać lekarstwo, jakiego w Polsce nie mają? W następnym liście, napisanym miesiące później, dziękował Miłoszowi za to, że przysłał mu więcej leku, niż o to prosił, razem z dołączoną instrukcją z amerykańskiej gazety, jak go stosować. Przeszukałam sieć, żeby się dowiedzieć, czy ten mężczyzna przeżył. Tak, przeżył. Mam to wszystko w swoich notatkach. Wiem, jak bym teraz odpowiedziała na pytanie Miłosza: „Tak”.

CLARE CAVANAGH


CLARE CAVANAGH jest profesorem nauk humanistycznych, pracuje w Instytucie Frances Hooper na Northwestern University. Niedawno otrzymała Nagrodę ZAIKS oraz Nagrodę Literacką Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury za przekłady poezji polskiej. Jej tłumaczenie Adama Zagajewskiego Asymmetry zostało uhonorowane przez American Academy of Poets nagrodą im. Harolda Langdona.


Fotografia ze zbiorów Wojciecha Karpińskiego, publikujemy ją za jego zgodą.