JÓZEF CZAPSKI / ANDRZEJ WAJDA / KRYSTYNA ZACHWATOWICZ, Korespondencja
[1. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
[Maisons‑Laffitte 1983] Wtorek
Moi Drodzy,
Nie wiem, co robić, wyjeżdżacie pojutrze, więc ten list może już do Was nie dojdzie, ale telefon nie działa u Was albo jest zajęty.
A tylko chcę powiedzieć, że film jest WSPANIAŁY, człowiek wychodzi i [?] olśniony plastycznie, co za twarze, co za ruch!, ale wynosi cały świat problemów. Dziękuję Wam w imieniu swoim i Julii Juryś — z którą byłem i z którą się po tej sztuce kłócę — ona twierdzi, że sztuka jest świetna i antyrewolucyjna, a ja twierdzę, że jest świetna i antydemokratyczna. Twierdzę, że demokracja jest niezdolna rządzić! Że wcześniej czy później dochodzi do dyktatury — ale nie o to chodzi, chodzi o problem postawiony Kantem [?], że Depardieu jest genialny aktor, a co do TWÓRCY FILMU NIE ZNAJDUJĘ SŁÓW!!! Nawet zamierzałem zrobić portret Depardieu–Dantona.
[List, rękopis]
[2. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
Monsieur Józef Czapski
Sailly, 78440 Gargenville
Hotel au Sel Fin
[Paryż] 2 VIII 1984
Józefie bardzo kochany, byliśmy właśnie w Oranżerii, gdzie cudowne Sutiny kazały nam myśleć o Tobie i o Twoim malarstwie — dziękujemy Ci za to, że jesteś! I że malujesz! Ściskam najserdeczniej
Krystyna i Andrzej Wajda
Pozdrowienia najserdeczniejsze dla Jasi
[Kartka pocztowa z reprodukcją obrazu Chaima Soutine’a Enfant de chœur]
[3. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
15 III 1985, Madryt
Józefie Kochany!
Żałujemy niezmiernie, że nie możemy przyjechać na Twoje urodziny. Jesteśmy z Tobą nie tylko tego dnia uroczystego, ale każdego powszedniego również z całym sercem.
Przyjmij, prosimy, ten maleńki dowód naszej pamięci i nie zapomnij o Twoich kochających
Krystynie i Andrzeju W.
[List z nadrukiem „Palace Hotel Madrid”]
[4. Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
7 V 1985, Wiedeń
Drogi! Kochany Józefie!
Moje nowe obowiązki filmowe (zaczynam w kraju opowieść miłosną z b. młodymi aktorami wg powieści T. Konwickiego Kronika wypadków miłosnych) zagnały mnie do Kazimierza, gdzie po raz pierwszy w życiu trafiłem do pracowni Tadeusza Pruszkowskiego, obrabowanej przez Rosjan w ’44 roku, ale utrzymywanej do dziś przez rodzinę. Nic tam specjalnie ciekawego poza faktem, że dziś w Polsce nikt nie mógłby wybudować niczego równie nieobliczalnego i kosztownego. Ale to mniej ciekawe, tak jak te wszystkie opowieści o samolocie i przelotach Pruszkowskiego pod mostem Poniatowskiego w Warszawie (dwóch!), ale natrafiłem tam na wierszowaną laurkę napisaną w imieniu całego Bractwa św. Łukasza przez Zamoyskiego (malarza), która zdumiała mnie niepomiernie. Pokazuje, jak bardzo Ty i cała grupa Komitetu Paryskiego była przez nich znienawidzona. Cytuję…
Jest taki rodzaj pawiana,
co wielbi tylko Cézanne’a.
Jest taki rodzaj buldoga,
co wielbi tylko van Gogha.
Jest taka banda łobuzów,
co wielbią tylko Francuzów…
To o Was przy okazji wychwalania Pruszkowskiego jako animatora i przywódcy duchowego sztuki polskiej. A może sami nie byli tak pewni własnej drogi… To zainteresowało mnie najbardziej i dlatego pozwalam sobie niepokoić Ciebie, wspominając zawsze z czułością nasze paryskie spotkania i z nadzieją, że jesienią znów przyjedziemy.
Ściskamy serdecznie
Krystyna i Andrzej Wajda
[List z nadrukiem „Hotel Europa Wien”]
[5. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
91, Ave. de Poissy, Maisons‑Laffitte
87600 Mesnil‑Le Roi
15 V 1985
Moi drodzy i kochani,
Wasz list mnie ucieszył ogromnie, dostałem od Was Wasz piękny medalik z Matką Boską przysłany z Madrytu i nawet nie wiedziałem, co i jak Wam podziękować, i zaraz mam całą masę rzeczy, którą chciałem Wam opowiedzieć, bo nie bardzo wiem, do kogo bym mógł to wszystko napisać. To święto, które mi urządzili Pallotyni, do którego się odnosiłem prędzej niechętnie, dopóki nie zaistniało (Norwid nie znosił kultu Polaków do zebrań i rocznic i mówił, że skłonność do tego świadczy o „umarłości społeczeństwa”), ale byłem bardzo wzruszony, bo tyle na tym zebraniu zaznałem serca, poza tym miałem trzy przemówienia, które wszystkie wyszły w kwietniowym numerze „K[ultury]”, wszystkie trzy moich przyjaciół, pierwsza laurka to był Gustaw Herling‑Grudziński, który najprościej wspominał naszą dawną i daleką przeszłość wspólną, druga to był Kot Jeleński, ten tekst chciałbym bardzo, byście przeczytali, to jest bardzo piękny tekst o malarstwie w ogóle, przede wszystkim o tym, na czem polega różnica między patrzeniem a widzeniem. Trzeci był Wojtka Karpińskiego, który mnie wyhuśtał na pisarza, którym się nigdy nie czułem. I śmieszna rzecz, że jego tekst wprost mnie zamroczył, bo coraz to do Wojtka pisuję, a teraz mam hamulce, bo już jeżeli pisarz, to muszę lepiej pisać, tracę przez to odruchowość!!
Dziś prędzej będę pisał do Was nie bardzo wesoło. Właściwie już przestałem malować, jeszcze z największym trudem wczoraj próbowałem malować, ale to wszystko już jest na zupełnym wykończeniu, bo już widzę, jak nie rozróżniam bliskich sobie kolorów, jak już nie mogę grać na mojej palecie, jeżeli się jeszcze przymuszam, to że w rzeczywistości jeszcze WIDZĘ, ale jak tylko biorę pędzel i mam przed sobą płótno, to dopiero konstatuję, że to już nie jest widzenie przekazywalne. Jestem tak przyzwyczajony do dwóch gorsetów, jeden gorset to codzienne malarstwo, które było jak mój oddech, ono zmuszało mnie do wysiłku, bo wiedziałem, że parę dni przerwy już mi szkodzi; drugi gorset to był mój dziennik, którego niezliczone tomy stoją na półkach, i tu się dzieje rzecz dziwna, że ten gorset dziennikowy mnie jakby nie opuszcza, i piszę sobie dalej, chociaż liter, które kładę na papierze, NIE WIDZĘ. Z tymi dziennikami moimi jest nieporozumienie, tacy moi najbliżsi przyjaciele jak Kot Jeleński uważają, że sam fakt, że piszę bez przerwy od wojny, ma swoją cenę. Ja o tem wcale nie jestem pewny, naturalnie są strony, które mogłyby coś znaczyć, tylko że przeważnie są one już nieczytelne, tylko że są ciekawe nieraz kompozycyjnie, bo się wkomponowują w niezliczone, ale przeważnie słabe rysunki. Zawsze byłem namiętnym stronnikiem dzienników, zaczęło mi się to już od Journal intime Amiela, który był wydany w jednym niedużym tomie i w swoim czasie czytany przez wszystkich, czytał go Tołstoj i bardzo wielu innych pisarzy. Potem natknąłem się na rosyjskiego pisarza Rozanowa, którego dziennik genialny był dla mnie rewelacją, wybór jego tekstów wyszedł w „Nouvelle Revue Française” z bardzo dużym moim wstępem. Ten dziennik zaważył na moim życiu. Rozanow był przyjacielem Mereżkowskich, z którymi się zaprzyjaźniłem, był namiętnym wrogiem chrześcijaństwa. Zwalczał to chrześcijaństwo w imię seksu, co nie przeszkadzało mu, kiedy był w nieszczęściu, kiedy jego żona5 umierała, do Chrystusa się zwracać, umarł już za czasów głodowych, przygarnięty w jeszcze istniejącym klasztorze; że był wyznawcą wszystkich kultów tradycyjnych, żądał, by ostatnie nabożeństwo przedśmiertne odprawiono włącznie z obyczajami dawno zarzuconymi. Kiedy to wszystko zostało odprawione, miał powiedzieć: „Teraz wyjdźcie wszyscy, ja się SWOJEMU Bogu pomodlę”. Jego Ujedinionnoje jest małą, ale bardzo wielką książeczką. Dziś przez wielu Rosjan jest on uważany za jedynego następcę Dostojewskiego. To Ujedinionnoje, w tłumaczeniu francuskim Esseulement, wyszło i po francusku, i po angielsku, i ma już za sobą dzisiaj całą literaturę komentarzy. Naturalnie, związała mnie z nim obsesja Dostojewskiego, jako ciekawy szczegół — był on mężem kochanki Dostojewskiego, która była największą miłością Dostojewskiego, namiętną ateistką, która musiała mieć ogromny wpływ na samą myśl religijną Dostojewskiego. Rozanow prawdopodobnie ożenił się z nią przez kult Dostojewskiego. Ona okazała się okrutną babą i Rozanow opowiadał, że jedyne, co pamięta z tego małżeństwa, to zimna woda poranna na gorących rozpłakanych jego oczach. Zagalopowałem się w moim pisaniu, ale trudno, musicie cierpieć. Potem miałem jeszcze wspaniały dziennik Maine de Biran, który właściwie mówi tylko, jak się rozkłada i starzeje, ale jak napisane! Tak jak powinien być dziennik, bez cienia fiorytur, naprawdę tylko dla siebie. Nie będę dalej mówił o dziennikach francuskich, których mam jeszcze garstkę. Zauważcie, że tego rodzaju literatura jest szalenie rzadka w Polsce i dla mnie jedyny dziennik polski, który znaczy więcej niż wszystkie, to pamiętnik Brzozowskiego, ten Stanisława, jest to najprościej dziennik czy prędzej notatnik Brzozowskiego zaledwie parę miesięcy przed śmiercią. Właściwie Brzozowski przez swoją książeczkę Legenda Młodej Polski, gdzie z niesłychaną namiętnością atakuje polskie łatwizny i polską wygodną szlachetczyznę, zrobił ze mnie Polaka. Właściwie zdaje mi się, że jedyny jego tekst niezarażony młodopolszczyzną, wielki tekst, to ten pamiętnik wydany po jego śmierci, jestem uszczęśliwiony, że on teraz wyszedł w Polsce, w pięćdziesięciu czy osiemdziesięciu tysiącach, jest tu troszkę mojej roboty, bo zaklinałem Jacka Woźniakowskiego, by to wydanie przeprowadził, i jestem niewypowiedzianie wdzięczny, że go doprowadził do skutku, pamiętnik wyszedł w jakimś wydawnictwie krakowskim, nie w Znaku, ale nie przypuszczam, żeby się już rozszedł, bo przecież nakład jest bardzo wielki. Jeżeli tej książki nie znacie, szalenie Wam ją polecam, mam ją zawsze przy sobie, a teraz chcąc ją Wam polecić, nie mogę przy moich oczach jej znaleźć. Ale wracam do mojego dziennika, może po mojej śmierci będzie można tam coś wynaleźć, ale to jest wątpliwe, bo piszę szalenie niewyraźnie, a przede wszystkim jest jak każdy uczciwy dziennik, to znaczy uczciwy, napisany naprawdę tylko dla siebie, w całej swojej tkance szalenie nudny, bo jest to przede wszystkim rachunek sumienia roboty każdego dnia. Nie chciałbym przecież, żeby ten dziennik, który ma dzisiaj prawie 200 grubych kajetów, został po mojej śmierci wyrzucony do śmieci, chciałbym, żeby go w jakiejś skrzyni zachować i gdzieś w jakiejś bibliotece zostawić, może się znajdzie jakiś wariat, który zechce się tym zająć, w moim testamencie zostawiam go Kotowi Jeleńskiemu, który jeden się nim naprawdę interesuje. Wracając do dnia dzisiejszego, to śmieszne zapisywanie na ślepego jest może nawet czytelniejsze niż dawne kajety, ale już naprawdę bez żadnej kokieterii mogę zaręczyć, że jest nieciekawy, bo czysto służebny, piszę go na tyle tylko, żeby myśl moja była po jakiemuś koncentrowana, a nie rozpłynęła się jak marmelada. Co do mnie, nie jest mi dobrze, bo ślepota moja się bardzo posunęła i naprawdę nie bardzo wiem, co będę robił, bo jeszcze fizycznie jako tako się trzymam. Po co? Bo nie tylko ślepota mi dolega, ale zawsze lubiłem się obserwować, szalony postęp lenistwa myślenia i jakiejś dezintelektualizacji, bo jak nigdy przedtem zrozumiałem, że człowiek nigdy nie żyje sam, że pożywka zewnętrzna jest konieczna, a tej pożywki mam tak mało, bo lektura jest dla mnie absolutnie wykluczona, nie widzę nawet dużych liter w gazetach wyraźnie. Moje plany są jak zwykle te same. Lipiec, sierpień w Sailly i powrót do Maisons‑Laffitte. Miałem jeszcze wystawę w Szwajcarii, która mi się bardzo dobrze udała finansowo, dzięki której, ale przede wszystkim dzięki Aeschlimannowi, mojemu marchandowi i przyjacielowi, mam z czego żyć. Poza tym w dużej biennale paryskiej międzynarodowej [1985] dano mi całą salkę, gdzie doskonale wystawiono dziesięć moich płócien. Projektowana wystawa w Polsce, pomimo starań tylu przyjaciół, a przede wszystkim Jacka Woźniakowskiego, nie dochodzi do skutku, już się z tym pogodziłem i jestem pewny, że wystarczy, żebym umarł, zrobienie takiej wystawy będzie łatwe. Mam trzech kolekcjonerów w Szwajcarii, którzy są gotowi swoje kolekcje na tę wystawę dać, i to jest zupełnie wystarczające.
Wybaczcie mi list tak rozchełstany i za długi, ale kiedy listy dyktuję, wpadam przeciw mojej woli w gadulstwo. Ale gadać mi z Wami jest bardzo, bardzo przyjemnie. Może jeszcze naprawdę uda nam się spotkanie, jak przyjedziecie tutaj jesienią. Ściskam Was najserdeczniej
Wasz Józef
[Maszynopis, trzy strony, odręczny podpis]
[6. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
[Maisons‑Laffitte, bez daty]
Moi bardzo kochani,
Inny list chciałem do Was napisać wzruszony Waszym przyjazdem — ale piszę Wam inny, żebyście wiedzieli: Rózia, moja siostra, miała nagły szok! Była w świetnej formie, naraz ciśnienie podniosło się do 260, z gorączką, na którą żadne antybiotyki nie działają i taką słabością [?], że rozumie, co się do niej mówi, ale nie ma sił słowem odpowiedzieć. To były wiadomości od Jacka [Woźniakowskiego] telefoniczne z Warszawy. Wieczorem się znowu dodzwoniłem na umówioną godzinę, Jacek miał telefon z Krakowa, że od jutra wiozą ją do szpitala (uniwersytecki [słowo nieodczytane] najlepszy), będzie miała separatkę i jedna z córek będzie mogła stale z nią być, to znaczy, że już dojechała Elżbieta Łubieńska i jest Maja Woźniakowska, to ulga; ale tylko to, bo potworne ciśnienie, ta słabość gwałtowna, zanik nagły pulsu [?] w organizmie, to wszystko jest śmiertelnym zagrożeniem. Dlaczego tak długo do Was właśnie piszę, bo poznałem Wasze serce i właśnie wobec Rózi Krystyna była tak dobra. Pamiętajcie o niej w Krakowie.
Całuję Was oboje z całego serca
Józef Czapski
[Rękopis, trzy strony]
[7. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
Maisons‑Laffitte, 2 III 1987
Moi Bardzo Kochani!
Przed chwilą przyszedł do mnie Wasz kochany list. Nie wiecie, jak mnie ucieszył. Po pierwsze, że Dostojewski zaczyna żyć, ale przed tym jeszcze, że się ukazał Twój film Kronika wypadków miłosnych, o którym już czytałem entuzjastyczną i inteligentną recenzję. Nie tracę nadziei, że moi dobrzy przyjaciele mnie do tego filmu dowiozą. Słyszę same zachwyty. Jakże to jest dziwne, w moim wieku (już 91 lat) przeżywasz chwile, gdzie chciałbyś się ze wszystkimi żegnać, bo zdaje ci się, że to co miałeś i to co mogłeś zrobić, zrobiłeś, ale tak jest, że nie ja decyduję, kiedy umrę i czytam prawie z przerażeniem, że jest coraz więcej ludzi, którzy żyją ponad setkę, a ja naprawdę tak bym chciał już skończyć. To jest jedna „twarz” moich przeżyć. Ale zaraz przychodzi druga, gdzie chciałbyś żyć dłużej, chociaż naprawdę wszyscy moi współcześni odeszli. Zawsze powtarzam to zdanie Amiela: „Chacun a eu sa terre promise, son jour d’extase et sa fin en exile”. Wyczytałem to zdanie, jak miałem nie więcej jak dwadzieścia lat, w bibliotece mojego wuja w Petersburgu, i to zdanie dotychczas mi powraca. Kiedy o nim myślę dzisiaj, to dla mnie terre promise to był na pewno Paryż. Często zastanawiam się, jak człowiek młody bywa naiwny. Ten mój pierwszy Paryż z kapistami4 był chyba jednym z najcięższych okresów mego życia. Potem przyszły wszystkie trzęsienia ziemi i ciągle czekałem, czy i kiedy będę miał ten jour d’extase. Kiedy siedziałem w obozie5, który paradoksalnie był jednym ze szczęśliwszych moich okresów, bo tak absolutnie wówczas wierzyliśmy w zwycięstwo, wyobrażałem go sobie w odbudowanej filharmonii w Warszawie, gdzie byliśmy zgrupowani wszyscy, których tam kochałem. Ale losy poszły zupełnie inaczej i dopiero w późnej starości przeżyłem un jour d’extase, to znaczy wiadomość, że moje obrazy były wystawione w Polsce i że były przyjęte ze wzruszeniem, i nawet ze łzami niektórych najbliższych. I nagle odczułem, że choć część moich obrazów trafiła do Polski i że właściwie o to całe życie mi chodziło. Ta wystawa w Polsce to był naprawdę mój jour d’extase, a teraz jest la fin en exile. O exile myślę nie jako o fakcie, że jestem poza krajem, ale że wszyscy ludzie prawie moi współcześni odeszli. Jeszcze wczoraj w półśnie powtarzałem sobie nazwiska i imiona tych, do których muszę koniecznie zaraz napisać. Nazwałem siedem imion i nazwisk i kiedy z półsnu oprzytomniałem, uświadomiłem sobie, że oni wszyscy nie żyją. I wtedy jest wielkie pragnienie odejść, ale przecie nie ja o tym decyduję, więc i w tym liście nie mam ochoty się z Wami żegnać, bo tę chęć odejścia przekreśla mi miłość do tych, co żyją, których kocham i dla których i ja coś jeszcze znaczę. Wśród tych ludzi jesteście Wy oboje, którzy mnie obdarzyliście taką przyjaźnią, a jednocześnie żyjecie w pełnej sile twórczej. Wiem już dokładnie, czem jest ten film, który się teraz ukazał w Paryżu. Przecie to film też mojej młodości, a że jednocześnie przez Was ożywa znowu Dostojewski, który przez całe moje życie wiązał się z moim życiem, cóż za radość! Tego samego dnia przychodzi koperta z długim listem od mojej siostrzenicy, najbardziej ukochanej z całej mojej rodziny. Z nią razem przeżywałem miesiące i miesiące umierania jej pierwszego męża Jean Colin, malarza. Potem przeszły lata i teraz mam wiadomość z Polski, że jego dziennik i książka z jego reprodukcjami nie tylko krąży po Polsce, ale ma krąg jego wyznawców. A moja siostrzenica, która po dziesięciu latach wyszła za mąż za Łubieńskiego, przeżyła rok temu drugą śmierć, śmierć jej drugiego męża, którego jak i tamtego niezmiernie kochała. I wtedy myśl: „Więc po co żyć?”. I właśnie teraz razem z kopertą Waszego listu przychodzi koperta od niej, gdzie po raz pierwszy stwierdza, jak przecież bardzo jest w życiu zakotwiczona. Bo kocha swoją córeczkę i jednocześnie parę innych osób. Te listy, które przyszły jednocześnie, od Was i od niej, stały się dla mnie nowym odkryciem i wzruszeniem, jak i ja jestem przez Was żyjących i działających zakotwiczony w życiu, choć prawie ślepy. Dość.
Teraz o sobie. Że jeszcze żyję i że dziś pakuję wszystkie moje obrazy do Szwajcarii, gdzie będę miał wystawę w końcu kwietnia. I jeżeli zdawało mi się, że już naprawdę zasłużyłem na odejście, to że ostatni etap mojego malarstwa, który teraz do Szwajcarii jedzie, z całą bezczelnością to mówię, jest najlepszy. Zdaje mi się, że ostatnie duże martwe natury w jakiś sposób osiągnęły moje marzenie największej prostoty: zaledwie chudy stolik, a na nim biały kubeczek i bladoniebieska szmatka. A jednocześnie dwa duże płótna, które są przeciwieństwem ekspresjonistycznym tamtych martwych: stary rozbity fotel, gdzie są kontrasty czerwonego granatu i bladej, prawie białej zieleni. No i jeszcze drugi obraz, też duży, w którym jest tylko jeden wielki szmat ostrożółtej materii toczący się do ziemi z tego samego marnego stolika. Ten zdaje się moim najlepszym obrazem. Dlaczego miałbym się skarżyć, jeżeli dotychczas mam przeżycia najsilniejsze wizji w moim własnym przepełnionym książkami pokoju. Książkami, których już czytać nie mogę, i dwustu grubymi dziennikami, które idą nieprzerwanie od roku czterdziestego. Wcale nie uważam, aby tam były bardzo ciekawe rzeczy, ale są tam dziesiątki i dziesiątki rysunków, między innymi kolorowych, i jeszcze, o co dbam najwięcej, dziesiątki i dziesiątki cytatów, zaczynając od Dostojewskiego, a kończąc na Barańczaku, na Cwietajewej i naprawdę setkach innych urywkach tekstów, którymi żyłem i które mnie zrobiły. Moja pamięć, przeważnie dwa lata ostatnie, gotuje coraz mi to niespodzianki, że zapominam całe szmaty mego życia i setki tekstów, które mi giną jak kredą napisane na czarnej tablicy i starte. To wszystko jest negatywna strona, ale pozytywna jest świadomość, że do śmierci człowiek musi zaczynać na nowo życie i na nowo widzenie, które mam pomimo tak przyćmionego wzroku. I co miałbym się skarżyć, kiedy w tym moim pokoju przeżywam jeszcze tak silnie przyjaźń moich przyjaciół, których tak kocham.
Wybaczcie mi list za długi i wyznawczy, ale dwa listy, które przyszły jednocześnie, Wasz i list mojej najdroższej siostrzenicy, dał mi potrzebę napisać do Was właśnie ten list. ,,Grau ist jede Theorie und immer grün ist der goldene Ast des Leben”.
Wasz Józef
PS Ja się tak pospieszyłem pisać, bo może za godzinę mógłbym napisać list odwrotny, tragizujący! Ale chciałem do Was doczepić przez Wasz list wywołany nastrój wielkiej radości.
[Maszynopis, trzy strony, odręczny podpis]
[8. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
29 V 1987 Berlin
Józefie Kochany!
Z okazji Twoich imienin, a też i bez żadnej okazji, pozdrawiamy Cię najserdeczniej i życzymy zdrowia.
Nasze Biesy już zaczynają swoje życie od 3 marca. Kto kogo pożre, zobaczymy? Na razie i aktorzy, i grupa są pełni entuzjazmu. Cieszy nas ta praca również z powodu Paryża, gdzie film będzie kończony, a to daje nam z Krysią możliwość widzieć i rozmawiać z Tobą.
Twoi
Krystyna i Andrzej W.
[Rękopis, strona z nadrukiem ,,Andrzej Wajda”]
[9. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
I/ XII [1987]
Moi drodzy i kochani!
Dziękuję bardzo za listy, prezent słodki z Japonii. Nie ma nieszczęścia, że nasze spotkanie jest odłożone. Miałem przygotowanego Cézanne’a, o którym mi pisać najłatwiej, bo najgłębiej mnie naznaczył w malarstwie. Było mi niemożliwe myśleć jednocześnie o Norwidzie, bo już tak dawno go nie czytałem, a wrócić do czytania nie mogę (prawie). Norwid, pomimo Miriama i Gomulickiego i popularności jego, jakby, zdaje mi się, wciąż jeszcze do przemyślenia i przeżycia. To, co w języku jego gorszyło, wyczuwamy dziś jako całe źródło odświeżenia języka polskiego. Drażni mnie bardzo, że jego krytycy napadli na niego jednocześnie, że jest nieczytelny, a z drugiej strony inni, że za łatwy, że pisze do książeczek pamiątkowych panienek ze szkoły. Udało mi się trochę posłuchać jego listów, mnie dziś na nowo i trochę inaczej uderza jego język. Tam, gdzie widziałem niezdarność, tam może właśnie jest jego tajemnica. Ale nie chcę o nim mówić, dopóki nie „zrobimy” Cézanne’a.
Najserdeczniej Was ściskam oboje i za wszystko bardzo, bardzo dziękuję
Wasz Józef
[Adres nadawcy: Mesnil‑Le Roi, 91 Av. de Poissy]
[Strona maszynopisu, odręcznie adres, data i podpis]
[10. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
8 XII 1987
Moi bardzo kochani.
Dopiero dziś odpowiadam Wam na Wasze prezenty japońskie i parę słów dołączonych. Waszą lupę japońską niestety nie udaje mi się użyć, bo już i na nią oczy moje za słabe. Co do tej słodyczy japońskiej prześlicznie zawiniętej w srebrny papier nie potrafiliśmy docenić smakowitości. Pani Janina [Gąskiewicz] twierdzi, że ta słodycz jest z ryżu. Ale piszę do Was najprościej, żeby Wam powiedzieć, że żyję i że może jeszcze uda się nam pomówić o Cézannie po francusku, bo do niego się trochę przygotowałem, a potem o Norwidzie po polsku. Z Norwidem kłopot jest z jego grobem, bo nikt nie wie, gdzie są jego zwłoki, czy prędzej jego kostki. Pochowany we wspólnym grobie, został potem przeniesiony do jednego z trzech grobów, w którym są pochowani Polacy ze stwierdzeniem jedynie, że to byli bliscy Hotelu Lambert. Przyszło mi na myśl, że może najlepiej byłoby spróbować odwiedzić zakład św. Kazimierza, którego przedziwne schody kiedyś namalowałem: wysokie, wąskie między celami, gdzie jego mieszkańcy mieszkali. Tam też jest zachowany pokój, gdzie jakoby Norwid miał umrzeć. Kiedy byłem w Rzymie, poznałem syna właściciela wielkiego sklepu z różnemi pamiątkami. Były tam między innemi albumy czy jeden album jakiejś polskiej hrabiny, czy nawet pani Kalergis, w której się Norwid kochał, z różnemi podpisami sławnych ludzi, między innymi Norwida, i wklejoną dość dużą akwarelą, gdzie jakaś postać podnosi kamień grobowy i tak z grobu wychodzi. To naturalnie aluzja Polski zmartwychwstającej pędzla Norwida. Ta akwarela należała do mnie, bo ofiarował mi ją syn właściciela tego sklepu. Wisiała zwykle koło mego łóżka, ale tknięty poczuciem, że wszystko, co jest koło mnie, gdzieś zginie prawdopodobnie w jakimś koszu, darowałem tę akwarelę zakładowi św. Kazimierza, gdzie od tego czasu wisi.
Zresztą list ten piszę tylko, żeby Wam przypomnieć, że o Was z wielką wdzięcznością i serdeczną przyjaźnią pamiętam. Czego chciałbym jeszcze dożyć, to dożyć filmu Waszego, Biesów. Siedząc blisko, będę mógł ten film widzieć.
Najczulej Was ściskam i bardzo bym nie chciał, żeby się jakoś zerwała ta nitka, która mnie z Wami łączy.
Wasz całym sercem
Wasz Józef
[Adres nadawcy: 91, Ave de Poissy, 78600 Le Mesnil‑Le Roi]
[Dwie strony maszynopisu, odręczny podpis]
[11. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
Józef Czapski,
91 Av. de Poissy, Mesnil Le Roi,
78600 Maisons‑Laffitte
Warszawa, 21 III 1989
Józefie najmilszy, całujemy Cię najczulej
Twoi Krystyna [i] Andrzej Wajda
[Telegram]
[12. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda do Józefa Czapskiego]
Grudzień ’89
Józefie kochany,
ściskamy Cię najserdeczniej w Święta i Nowy Rok, w którym, mamy nadzieję, imperium zła upadnie z kretesem.
Twoi Krystyna i Andrzej Wajdowie
[Pocztówka z reprodukcją miniatury Kalendarium Golice scriptum, XVI wiek, ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej]
[13. Józef Czapski do Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy]
[Maisons‑Laffitte, bez daty]
Każdy z tych rysunków wymagałby lekkiego passe-partout o trochę innej tonacji bieli — nic więcej — ale tylko wtedy one wyglądają.
J.
Uciekają mi nie tylko oczy, ale i strugi słów.
JÓZEF CZAPSKI
ANDRZEJ WAJDA
KRYSTYNA ZACHWATOWICZ
przepisał i oprac. Jan Strzałka
JÓZEF CZAPSKI ur. 1896, zm. 1993. Poświęciliśmy mu „ZL” 105 oraz 44 i 45 wznowione wspólnie pt. Pamiętając. Nakładem Zeszytów Literackich ukazał się tom jego dzienników Wyrwane strony, korespondencja ze Zbigniewem Herbertem oraz zbiór listów Konstantego A. Jeleńskiego do Józefa Czapskiego Listy z Korsyki.
ANDRZEJ WAJDA ur. 1926 r., zm. 2016. Reżyser filmowy i teatralny. Jeden z najwybitniejszych twórców tzw. polskiej szkoły filmowej. Nakręcił takie filmy jak Kanał, Popiół i diament, Ziemia obiecana, Katyń, Tatarak. Laureat honorowego Oscara za całokształt twórczości. Poświęciliśmy mu „ZL” numer 136.
KRYSTYNA ZACHWATOWICZ ur. 1930. Scenograf, aktorka i reżyser, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Zobacz także