EWA BIEŃKOWSKA
Przedmowa do Południa wieku

Przedmowa do Południa wieku

Powieść Flory Bieńkowskiej Południe wieku ma wiele intrygujących stron. Jedną z nich są postaci powieściowe, w której współcześni Autorki, a dzisiaj czytelnicy, trochę obznajomieni z historią PRL-u, mogą rozpoznać modele osób ważnych bądź znamiennych dla tamtej epoki.

Czas akcji, przy dokładniejszym spojrzeniu, wyznaczają dwa wydarzenia z lata 1956 i początku sierpnia 1961 roku, które pisarka stopiła w jeden moment. Z jednej strony otrzymujemy sygnał wskazujący na pierwsze dni sierpnia 1961 roku. Faktem naprowadzającym jest pogrzeb Łukasza Dębnego, rozważany wielokrotnie przez główną postać, narratora powieści Piotra Jedlińskiego. Chodzi tu o śmierć komunisty sprzed II wojny świa­towej, który nie ugiął się przed dyktatem partii komunistycznej, nie zgodził na samokrytykę (co pozbawiło go prawa druku); lecz, wiedząc o zbrodniach stalinowskich, zamknął się w milczeniu, które Piotr tak ma mu za złe. Modelem do tej postaci jest An­drzej Stawar (1900-1961), historyk, który pod koniec życia, po opuszczeniu kraju, zamieszkał w siedzibie Instytutu Literackiego „Kultura”. Stanowiło to jednoznaczną demonstrację polityczną — zdumiało zarówno władze, jak rozpolitykowane środowisko literackie (po śmierci Stalina prawo druku zostało mu przywró­cone, wydał szereg książek o pisarzach polskich). W domu Flory i jej męża, Władysława Bieńkowskiego, decyzja zamieszkania w Maisons-Laffitte pod Paryżem i wydanie w „Kulturze” ostatniej książki Stawara O Brzozowskim i inne szkice, stało się sensacją. Na początku lat 60. środowisko intelektualistów-rewizjonistów, coraz ostrzej krytykujących rządzącą partię, zachowało jeszcze w stosunku do „Kultury” postawę nieufności i dezaprobaty, płynące z przesądu (propagowanego przez partię), że jej ze­spół redakcyjny to ludzie pragnący przywrócić w Polsce system przedwojenny, i że korzystają z finansowej pomocy CIA. Prze­prowadzka, faktyczna i ideowa, Stawara stała się szokiem, a po­nieważ trumna z jego ciałem została sprowadzona do Warszawy, nie było końca domysłom, co władze postanowią w sprawie pogrzebu. Echa tej afery, politycznej i symbolicznej, słychać wy­raziście w powieści…

Drugie wydarzenie, czy też ciąg wydarzeń, prowadzi jeszcze dalej wstecz, do roku 1956, kiedy nastąpił przełom nazywany październikowym: uwięzieni działacze aparatu partyjnego i nie­dawni „wrogowie ludu” są wypuszczeni z więzień, zezwala się na krytykę tzw. błędów i wypaczeń. Powołanie Władysława Go­mułki do władzy jako pierwszego sekretarza PZPR wydaje się zapowiadać liberalizację kulturalną i rządy zdrowego rozsądku — oczekiwania brutalnie przekreślone już rok później. Równo­cześnie niektórzy intelektualiści (w tym główna postać powieści, Piotr Jedliński, porte-parole autorki) przerażeni komunistycznymi praktykami i łatwością przejścia od potępienia „nadużyć” do zadeklarowanego na nowo dogmatu o nieomylności partii, prze­żywają moralne załamanie i przebudowę światopoglądu. Król okazał się nagi.

Trudno przecenić wagę przełomu październikowego dla ca­łego społeczeństwa, przełomu, który wyzwoli myślenie od stra­chu. W Południu wieku splecenie dwóch sytuacji w czasie, zmian  październikowych i roku 1961, gdy złudzenia się definitywnie rozwiały, roku symbolizowanego przez pogrzeb Stawara, stwarza atmosferę intensywności, podnosi temperaturę moralną przeżyć głównego bohatera. Można ten stan w powieści określić jako bezsilny sprzeciw. Pozornie bezsilny, jak pokaże przyszłość, ale dramatis personae jeszcze o tym nie wiedzą.

Od pierwszych stron dzieła natykamy się na dialogi dwóch osób, stanowiące jakby ramę strukturalną i moralną (czy amoralną) dzieła. To dwaj wysocy funkcjonariusze PZPR, w czasach stalinowskich należący do aparatu władzy — obaj zagrożeni od­wilżowymi zmianami, obaj przekonani, że nie ciąży na nich żadna wina i że będą potrzebni nowemu aparatowi, ponieważ mają za sobą cenne doświadczenie(!); byli i pozostają wiernymi synami partii komunistycznej. Są jak złe duchy Piotra Jedlińskiego, nacho­dzące go znienacka, zatruwające swoją gadaniną, której celem jest zatarcie win przeszłości, odebranie ciężaru zbrodniom do­konanym przez partię. Ich slogany — „historii nie przeskoczysz”, „wszyscy jesteśmy winni” — zatruwają Piotra, który sam czuje się moralnie odpowiedzialny i którego odrzuca bezproblemowe przejście komunistów nad latami „błędów i wypaczeń”. Jedną z tych osób daje się rozpoznać: powieściowy Michał Rudziński to Stefan Staszewski (1906-1989), znany naszej rodzinie jako sąsiad z kamienicy przy Szucha 16, sąsiad natrętny i pewny siebie. W latach odwilży pełnił funkcję pierwszego sekretarza komitetu warszawskiego PZPR. Po Październiku 1956 usiłował nawiązać kontakty z Bieńkowskimi, nie bardzo przez nich ceniony. History­cy PRL-u znają jego zakręty życiowe. Wysadzony z siodła, rzucił się w działania, o których wiedzieliśmy tylko z pogłosek. Jesienią 1956, gdy wchodziła w grę interwencja wojsk sowieckich, miał udać się do fabryki na Żeraniu, żeby zaagitować robotników na rzecz obrony stolicy. Plotka mówiła po prostu: chciał rozdawać broń robotnikom! W każdym ustroju jest to rzecz w najwyższym stopniu groźna, nielegalna i zastanawiam się, czy w przypadku prawdziwości tego czynu zostawiono by Staszewskiego na wol­ności i pozwolono na swobodę w zachowaniu. Chyba że uda­jąc przez lata niezależność i bunt przeciw partii, był z władzami w porozumieniu. Pasowałoby to do jego sylwetki, a zwłaszcza było bardziej realistyczne niż puszczenie samopas człowieka tak skompromitowanego i podszywającego się pod rewizjonizm… Zakorzenił się jakoś wśród intelektualistów starszego pokolenia, zapraszany przez nich do kawiarni i na spotkania towarzyskie. Autorka Południa wieku zaobserwowała też jego manewry zmie­rzające do zbliżenia się do studentów.

Drugi przedstawiciel amoralizmu w duchu dążenia do władzy dla samej władzy to w powieści stalinowski sędzia Józef Protop. Wykształcony, znający języki obce, udaje, że nie zależy mu na sprawowaniu wysokich funkcji; może sobie odejść na emerytu­rę i np. tłumaczyć Fausta Goethego. Piotr jedliński nie daje się zmylić tymi deklaracjami, wie, że sędzia aż dygoce z pragnienia powrotu do władzy. Gdy na podstawie obserwacji zmian przed­październikowych przepowiada mu nominację na stanowisko prokuratora, Protop wpada w podniecenie: „Czy ty naprawdę coś wiesz?”. To on jest w powieści mistrzem nauk o historycz­nym determinizmie i o władzy stojącej ponad dobrem i złem. Wedle niego właściwie nic się nie stało, partia komunistyczna zachowuje swoją ciągłość, dawni winowajcy będą znów powo­łani, by jej służyć. To rezoner, a razem z Rudawskim, dwugłowy Mefistofeles Południa wieku: wypróbowuje metody na młodszych, szukając ofiary, którą da się uwieść. Z Piotrem to mu się nie powiedzie. A mniej wzniośle: to człowiek wańka-wstańka, po którym tragiczne wydarzenia spływają bez śladu. Nie potrafię dokładniej wskazać osoby, która mogła posłużyć za wzór. Postać nosi pewne cechy Adama Schaffa, filozofa partyjnego; wyjątko­wo niecenionego przez Władysława Bieńkowskiego za konfor­mizm. Zrobił on karierę za granicą w środowisku marksistów jako myśliciel niezależny… Jego dyspozycyjna postawa była rozpo­wszechniona wśród komunistów z aparatu, wśród tych, którzy nie przeżywali moralnych problemów związanych z demaskacją Stalina w 1956 roku i którzy patrzyli z obawą na odwilżowe przemiany. W powieści sędzia Protop reprezentuje zapewne wiele takich przykładów, zamyka je w osobowości gładkiej i nie­dostępnej. Dla Piotra, razem z postacią Rudawskiego, stanowi kwintesencję komunistycznej teorii władzy. Sędzia dostarcza nawet Piotrowi dokumenty o zbrodniach okresu stalinowskie­go w Polsce, które pisarz chce wtopić w swoje sprawozdanie o niegodziwościach władzy; dla sędziego są to rzeczy należące do przekreślonej przeszłości: trzeba iść do przodu! Dodam, że wyraźna w Południu wieku obsesja sprawozdania łączyła się dla Flory Bieńkowskiej z projektem pisarzy wydania dzieła zbioro­wego pt. Rachunek pamięci. Maszynopis ze wstępem Pawia Ja­sienicy, z udziałem Bieńkowskiej byt gotów w 1957 roku. Książka otrzymała zakaz druku.

Inny wysoki dygnitarz partyjny, więziony za „prawicowe odchylenie” w latach 1953-1954, nieodstępny towarzysz Go­mułki, jak mawiano: drugi człowiek w państwie, wprowadzony jest do powieści pod nazwiskiem Jana Horaczyńskiego. Postać enigmatyczna, właściwie niezabierająca głosu. Widzimy ją krótko, gdy zachwyca się wyczytaną w gazecie informacją o wzroście oszczędności Polaków w PKO. To Zenon Kliszko (1908-1989), współzałożyciel Polskiej Partii Robotniczej w okresie okupacji niemieckiej, którego można określić jako fanatyka idei komu­nistycznej, traktującego doktrynę z religijnym absolutyzmem. Bohaterowie wspominają często nazwisko Horaczyńskiego, zastanawiają się nad jego przyszłością. Podniesienie go do wy­sokich rejonów władzy jest interpretowane jako znak nowych czasów. Dodam, że Kliszko zostanie do końca bezwarunkowo wierny Gomułce — i ostatecznie skompromitowany przy krwa­wym tłumieniu buntu robotników na wybrzeżu w 1970 roku. Ciekawym rysem powieści jest to, że osoba październikowego pierwszego sekretarza partii, Władysława Gomułki, rządzącego Polską aż do wydarzeń na wybrzeżu, nie będzie nigdzie zasygna­lizowana. Jak gdyby człowiek, który stał się ośrodkiem wydarzeń październikowych i władcą kraju na następne dwadzieścia cztery lata, był nie tylko nienazywalny, lecz jakby utworzyła się wokół niego symboliczna próżnia — i wokół tej niedotykalnej próżni kręci się cały świat przedstawiany w powieści. Nie trzeba też zapominać, że gdy Autorka dążyła uparcie i bezskutecznie do wydania powieści za swego życia (zmarła w 1990 roku), jakakol­wiek forma przywołania osoby Gomułki była nie do pomyślenia. Zauważę dodatkowo, że długo w naszym domu rodzinnym, do marca 1968, osoba pierwszego sekretarza stanowiła temat zatroskanych analiz i domysłów. Władysław Bieńkowski miał go za człowieka nieposzlakowanego, niejako za wcielenie polskiego ludu… Po wydarzeniach marcowych Bieńkowski napisał ostrą krytykę bilansu gomułkowskiego, która została opublikowana w wydawnictwie paryskiej „Kultury”.

Przechodzę teraz do postaci pisarzy i artystów w powieści. Nie jest ich wielu, lecz dla narracji zostały wybrane osoby bardzo charakterystyczne. Sam Piotr jest wyrazicielem myśli i stanów ducha Autorki. Ze wspomnień wiem, że upokarzająca scena wygłaszania życiorysu na zebraniu komórki partyjnej Związku

Literatów, którą Piotr sobie przypomina, dotyczyła Tadeusza Konwickiego. Najmocniejszym światłem w Południu wieku świeci postać starego poety imieniem Faustyn. Uwielbiany przez garstkę młodszych literatów, w oczach których zachowuje on wierność tradycji artystycznej, szanowany nawet przez dzierżycieli władzy, którym jest potrzebny dla (niezbyt udanego) trzymania pisarzy w garści. Dowiadujemy się o jego częstych podróżach do Włoch, o tym, że dał na mszę w weneckiej bazylice św. Marka za duszę zmarłego przyjaciela. Do władzy ma stosunek zewnętrznego podporządkowania, lecz jedyną jego pasją jest pisarstwo. Ukryty w literaturze, uważa za swą ojczyznę piękno i przeszłość kultury, a współczesnym czasom składa grosz czynszowy, by utrzymać wewnętrzną wolność. Od razu rozpoznajemy Jarosława Iwasz­kiewicza! Jego twórczość była szczególnie ceniona przez pisarkę, a jego osoby broniła wobec więcej niż niechętnego nastawienia wielu kolegów po piórze — dla nich był uosobieniem konfor­misty. Życie stworzone przez Iwaszkiewicza, otoczony lasem dom w Stawisku, podróże na Zachód wywoływały, być może, nostalgię pisarki i wydawały się warte dużej ceny. W powieści mądrość artysty jest po jego stronie, ale to mądrość pesymistycz­na i ściśle indywidualna.

Inna postać mniej rozpoznawalna, lecz charakterystyczna to Stefan Ożyński z twarzą podobną do Bernarda Shawa. Jest zafascynowany młodziutkim muzykiem Emilem, którego chce odciąć od związków z przyjaciółmi, aby ustawić się w roli je­dynego opiekuna. Postać dość demoniczna, której pod koniec powieści udaje się manewr „osaczenia” chłopca, podlegającego kryzysom depresyjnym. To rozwiązanie dorzuca się do ogólnej atmosfery beznadziejności w zakończeniu dzieła. W Ożyńskim rozpoznaję skrótowy (i jednostronny) portret Jerzego Andrze­jewskiego, autora „niespełnionego arcydzieła”, jakim miała być powieść Miazga; zasłużonego dla ruchu rewolty polskich pisa­rzy w czasach, które znajdują się już poza granicami powieści Bieńkowskiej.

W postaci Teodora — neofity komunistycznej wiary, doktryne­ra napadającego na tych, którzy ośmielają się wyrazić wątpliwości co do marksizmu-leninizmu i nieomylności partii, fanatyka, który tak się zaplątał w teoriach, że zderzenie z faktami (z własnym sumieniem?) skazało go na samobójstwo — w postaci tej wystę­puje oczywiście Tadeusz Borowski. Jego śmierć w pełni epoki stalinowskiej była jak piorun z jasnego nieba dla środowiska lite­rackiego i przypominam sobie, że jeszcze w latach 60. w rozmo­wach w domu rodzinnym powracała ta wątpliwość: przypadek czy czyn rozmyślny? Tak jak inne osoby, Teodor powieściowy jest zarazem konkretny, ucieleśniony — i symboliczny dla całej kategorii młodych inteligentów, którzy po okupacji niemieckiej uznali komunizm za jedyny ratunek dla siebie i dla kraju i dla ratowania humanistycznej cywilizacji, zranionej przez hitleryzm do samego rdzenia. Postać Borowskiego, porównywana często do Włodzimierza Majakowskiego, z jego tragicznym końcem długo prześladowała pisarzy partyjnych, zwłaszcza jego poko­lenia. Był w tym dylemat: tak giną idealiści, załamani prawdą o rzeczywistości — czy też moralni zbrodniarze?

W tym przeglądzie postaci dochodzę do pary małżeńskiej Aleksandra — Ludwik. Ta pierwsza jest aktorką, z dużym wyczu­leniem na piękno życia codziennego; o tym drugim nie dowia­dujemy się niczego bliższego. Możemy się domyślać, że należał do wysoko postawionych i odsuniętych w latach stalinowskich członków PZPR. Również należy do tych, którym przypadnie władza po Październiku 56. Tak jak oni ma w ustach frazesy ty­pu: „historii się nie przeskoczy”. Obok wielkiego poety Faustyna odznacza się w powieści niesłychaną witalnością, zapatrzeniem w siebie, swoistym amoralizmem. Ofiarą tych cech staje się je­go żona Aleksandra, niepotrafiąca zerwać i odejść. W związ­ku z konfiguracją Ludwik — Aleksandra przytoczę anegdotę.

Po ukończeniu pierwszej wersji maszynopisu Flora Bieńkowska wysłała go na adres pary pisarskiej Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego, przez dziesięciolecia przyjaciół najcenniejszych, z którymi utrzymywała żywe kontakty. Otrzymała odpowiedź Kornackiego, w której tenże zrywał z nią znajomość, ponie­waż uznał, że w postaci Ludwika Autorka dokonała „donosu” na własnego męża. Ten fakt zerwania, pomieszania osoby fikcyjnej z realną (u literata!) dużo ją kosztował. W jej środowiskowej izolacji para Boguszewska — Kornacki stanowili kontakt ciepły i pobudzający intelektualnie. Oznaczali też most z jej przeszłością przedwojenną, kiedy zamieszkiwała w ich domu jako towarzysz­ka życia syna Heleny Boguszewskiej.

Ciekawe i znamienne są perypetie wydawnicze tej niewy­danej książki. Matka podpisała umowę z PIW-em; praca wy­dawnicza była właściwie ukończona. W tym momencie pojawił się donos, oskarżający autorkę o wrogi stosunek do partii i do socjalistycznego państwa. Skład został rozsypany. Później pro­wadziła nieformalne rozmowy z Czytelnikiem, z których nic nie wyniknęło.

Na końcu ostatniej wersji maszynopisowej znajdują się daty: 1962 — 1970 — 1989. Autorka opracowywała tekst niemal do ostatniego tchu. Książka jest dość odosobnionym świadectwem kryzysu w „południe XX stulecia”, kryzysu światopoglądowego i duchowego. Jego kontekst to panowanie ustroju, który został Polsce, jak i krajom Europy środkowo-wschodniej, narzucony, ale który przez jakiś czas usiłował stworzyć wokół siebie otoczkę wyższych racji moralnych, a nawet historycznej nieuchronności, zapewniającej zwycięstwo komunistycznej doktryny i praktyki. Dzisiaj te wydarzenia wydają się dalekie. Ale nie są dalekie czy unieważnione ówczesne problemy moralne i polityczne. Nie zdezaktualizowało się ludzkie poszukiwanie dobra i prawdy o świecie, coraz bardziej nieprzejrzystym i zawikłanym, o świecie, gdzie manipulowanie ludźmi ukrywa się za maskami górnych haseł. Południe wieku Flory Bieńkowskiej powinno wejść do lektur czytelników interesujących się historią Polski w drugiej połowie XX stulecia.

Zachowaliśmy specyfikę językowego i kompozycyjnego stylu Autorki. Wydaje się, że dzisiaj oddaje ona i czas, który nas dzieli od tamtej epoki, i osobisty ton tego pisarstwa.

EWA BIEŃKOWSKA

EWA BIEŃKOWSKA autorka książek o Nietzschem, Michale Aniele, Tomaszu Mannie, Miłoszu, wspomnieniowej książki o swojej rodzinie oraz powieści Dane odebrane. Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego; Spacery po Rzymie oraz Historie florenckie, za które otrzymała Nagrodę Magellana i Nagrodę im. Leopolda Staffa.