JAN KOTT
Jego wiek
Czesław Miłosz, Wilno, 1929 rok. Źródło: wojciechkarpinski.pl
Jego wiek
„Najazd awangardy na Warszawę w połowie lat trzydziestych”. Mylą mi się zawsze daty, ale było to na niewiele lat przed wojną. Był w tym najeździe na Warszawę podmuch katastrofizmu. Tak to odebrałem. I chyba nie tylko ja. Albo prościej, bez nadużycia metafory, zapowiedź wojny.
W Warszawie wtedy, a może jeszcze dwa albo trzy lata przed wrześniem, postawiono na wielu rogach ulic makiety bomb lotniczych. Miasto wystawiało pomniki swojej zagładzie. Ale wtedy jeszcze niewielu z nas tak to rozumiało. Jakby poeci z wileńskich Żagarów, a chyba najbardziej Zagórski w Przyjściu wroga i Miłosz w Trzech zimach, mieli większą niż u nas w Warszawie wizję nadchodzącej katastrofy. W tych wierszach było, jak gdyby dotąd nie nazwane, złączenie łagodnych wieczorów na tych wileńskich pagórkach i łąkach z zapowiedzią burzy.
Było to pierwsze, chociaż na krótką chwilę, spotkanie osobiste z tym młodym wtedy, aroganckim mężczyzną, który nazywał się Miłosz. W nocy okupacji, kiedy wydawało się, że gaśnie wszelka nadzieja, dotarł do mnie w domu Zagórskich, jak ulotka, naiwny poemat Świat. Wiedziałem, że to Miłosza. Zagłuszał w tym poemacie chyba trwogi nie tylko własne, bo już niedługo potem napisał o karuzeli na placu Grzybowskim, skąd wśród chichotów gawiedzi patrzano na dogorywające w pożarach getto.
Od Trzech zim zaczynają się tomy wierszy Czesława. Był to początek, ale chyba nie tylko Jego, drogi poetyckiej. Teraz, kiedy Miłosz dobiega lat dziewięćdziesięciu, z tej już odległej perspektywy, jestem coraz bardziej przekonany, że od tych Trzech zim zaczyna się nie tylko poetycka droga Miłosza. Myślę, że coś o wiele więcej. Że ten niewielki tom, jak niegdyś Ballady i romanse Mickiewicza u progu romantyzmu, otwiera inną epokę, i to nie tylko polskiego wiersza. Świadczą o tym różne głosy, już trzech a może nawet czterech pokoleń poetów. Zostanie może kiedyś napisane, że to wiek Miłosza.
Pisałem już, że Miłosza można porównać do Goethego. Nie było przed nim drugiego wielkiego poety, który by tak jak Goethe do swoich późnych lat pisał wiersze miłosne. Czesław pisze je nieprzerwanie, do swoich dziewięćdziesiątych urodzin. Przyrównywałem wtedy Miłosza do niepokonanego w swojej sile litewskiego żubra.
Ale te dwa przyrównania Czesława do Goethego i do litewskiego żubra mówią tylko, jeżeli mówią, o cząstce Miłosza. Określenie „pisarz polityczny” jeszcze do niedawna mogłoby brzmieć jak zniewaga. Ale na pewno są strony u Miłosza, które łączą się się z największym, właśnie politycznym, pisarzem naszego czasu, autorem Folwarku zwierzęcego i przede wszystkim Roku 1984. Wielki pisarz polityczny tworzy słowa-znaki nie tylko do cytowania, ale którymi można myśleć. U Orwella takimi słowami były: „Wielki Brat” i double-talk. U Miłosza takim słowem-kluczem, albo nawet pękiem kluczy, był ketman i zniewolony umysł w Zniewolonym umyśle. Redaktor „Kultury”, jak głosi podanie, Zniewolony umysł drukował na papierzy biblijnym, aby móc go rozrzucić z samolotu w Kraju. Być może Książę myślał o tej książce Miłosza jak o nowym Głosie wolnym, wolność ubezpieczającym. Może tak bardzo się nie pomylił.
Jeden z ostatnich tomów nazwał Miłosz Piesek przydrożny. Ten pies szczeka pilnie, z poczuciem obowiązku, nigdy z lękiem, często z pogardą, na przejeżdżające wozy. Ale nad tym szczekającym psem, na wielu stronach Miłosza, wznoszą się obłoki, jak czasem u największych poetów, radość cielesna i niepokoje ciała mieszają się z wielkimi niepokojami metafizyki.
Czasem budzę się w nocy z wielkim strachem. Jak by wyglądał nasz świat, gdyby nie było w nim Czesława Miłosza? Nie tylko jako poety, nawet nie tylko jako pisarza, ale kogoś tak rzadkiego wśród nas, kto dawał i daje świadectwo naszemu wiekowi. Jego wiekowi.
JAN KOTT
JAN KOTT, ur. 1914, zm. 2001. Krytyk i teoretyk teatru, poeta, tłumacz, eseista. Autor wielokrotnie wznawianych i tłumaczonych Szkiców o Szekspirze.