JAN MARIA KŁOCZOWSKI
Hydra. Świetlisty sen
We are such stuff
as dreams are made on;
and our little life
is rounded with a sleep
W. Shakespeare, Tempest, Akt 4, scena 1, 156-158
Like a bird on the wire (…)
I have tried in my way to be free
Leonard Cohen, Bird on the Wire
Ani, mojej Ukochanej
Zapada wyrok i przyjmujemy go z otwartym sercem, gotowi, by poznać smak nieuniknionego. Tak musiało się stać – mówimy. Komu wyszeptać, w jakim półcieniu i tajemnicy to wszystko, co się odzywa, jak światło? Wierzymy Arielowi, że tam właśnie, gdzie się wybieramy, może rosnąć różdżka Prospera… I nie jest ważne, czy sen to, czy jawa…
Rozstępują się skały i wpływamy do portu, który wygląda jak amfiteatr.
Na proscenium czekają już muły, a jeden z nich wytaszczy nasz bagaż kamiennymi schodkami na górę, do małego domku zbudowanego na ruinach zamku piratów. Kilka uliczek stąd mieszkał Cohen, a kilometr dalej dopalają się w egejskim słońcu zgliszcza pałacu należącego niegdyś do greckiego rzeźbiarza i malarza – Nicosa Ghiki. To Hydra. Wyspa ludzi wolnych. Tu właśnie dane nam było przyjechać.
W 1939 roku trafia na Hydrę Henry Miller: „Hydra jest skałą wystającą z morza jak olbrzymi bochen skamieniałego chleba. Chleb obrócony w kamień, którym płacą malarzowi za jego trud, kiedy po raz pierwszy dostrzeże ziemię obiecaną. (…) W takim miejscu na przykład jak Hydra wiemy, że po śmierci człowiek zespala się ze swą rodzimą skałą. Jest to skała żywa, stanowi boską falę energii zawieszonej w czasie i przestrzeni, tworzącej dłuższą lub krótszą pauzę w nie kończącej się melodii”.
Hydra to dzisiaj zaciszny, niemal ekskluzywny kurort, w którym na próżno szukać wysokich hoteli, kina lub dyskoteki. Skaliste zbocza góry Eros nie nadawały się ani do upraw, ani do zasiedlania. Dlatego historia Hydry – co rzadkie w Grecji – zaczyna się tak naprawdę dopiero w XVIII wieku, kiedy to popularność zyskują budowane tu szybkie, zwrotne łodzie i stateczki. Dziadkowie i ojcowie ówczesnych armatorów – takich jak Tombazi, Voulgari, Miaoulis czy przede wszystkim Lazaros Kountouriotis – trudnili się piractwem, a że odwagi i rozsądku im nie brakowało, zmienili profesję i strój. Lazaros, którego skromne archontiko czyli pałac wyróżnia się dziś wśród innych domów „wiszących” wokół portu, potrafił oddać większość majątku na walkę
z Turkami podczas powstania w 1821 roku. I spotykał się zapewne z Byronem…
Po dawnej przeszłości pozostała mu jedynie opaska na oku, którą straszył potem greckich senatorów. Pisze Miller: „Dzika, naga doskonałość Hydry jest
w dużej mierze wytworem ducha ludzi ongiś panujących nad wyspą. Przez wieki mężczyźni Hydry byli śmiałymi awanturnikami, wyspa wydawała na świat samych bohaterów i wyzwolicieli. Najnędzniejszy z nich nosił buławę admirała w tornistrze, jeśli nawet nim nie był”.
W 1939 roku Miller postanowił wybrać się do Grecji i odwiedzić swojego przyjaciela, Lawrence’a Durrella. W Atenach poznał za jego pośrednictwem koryfeuszy Pokolenia lat 30-tych: poetę Jorgosa Seferiadesa (Seferisa), malarza
i rzeźbiarza Nicosa Hadjikyriakosa-Ghikasa (Ghikę) i przede wszystkim krytyka, poetę i tłumacza – Jorgosa Katsimbalisa, któremu złoży hołd
w wydanej rok później opowieści Kolos z Maroussi. To właśnie z Katsimbalisem wyruszy w pięciomiesięczną podróż po Grecji i odwiedzi na Hydrze Ghikę, który mieszkał na wyspie w swoim rodzinnym, ogromnym, liczącym ponoć czterdzieści pokoi białym pałacu, na zboczu opadającym ku maleńkiemu portowi w Kamini. Dziś po pałacu, należącym do bogatej rodziny Ghiki
od połowy XVIII wieku, pozostały ruiny przypominające kamienny grobowiec rzymskiego cesarza…
Wspinamy się teraz tym zboczem wzdłuż kamiennego muru w poszukiwaniu wyrwy, którą moglibyśmy przedostać się na ogrodzony teren działki.
Ze wskazówek, do jakich dotarłem, wynika, że wejść tam się nie da, więc tym bardziej zależy nam, aby dotrzeć choćby na chwilę na słynny taras, z którego – co widać na zdjęciach z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku – roztacza się niesamowity widok na cieśninę i południowe stoki Peloponezu. Bogowie nam sprzyjają, więc po chwili – poradziwszy sobie z prymitywną kłódką i kilkoma innymi przeszkodami w rodzaju tych, jakie spotkać można na górskich szlakach – siedzimy już na kamiennych stopniach prowadzących w dół, na wspomniany taras. Widok, zaiste, cudowny! A chwila magiczna. Sięgamy po wodę
i „czytelnikowskie” wydanie Kolosa z Maroussi, gdzie znajdujemy taki opis:
„Z tarasu tchnącego aurą Wschodu patrzyliśmy na morze w pijanym osłupieniu. Dom liczył czterdzieści izb, niektóre tkwiące głęboko w ziemi. Duże pokoje były jak salony transoceanicznego statku, małe – jak chłodne lochy zbudowane przez krewkich piratów”.
To Ghika był pierwszym magnesem, który przyciągał na Hydrę malarzy, poetów i pisarzy. Takich jak chociażby John Craxton czy Patrick Leigh Fermor.
W rodzinnym pałacu Ghiki bywali wspomniani już Seferis, Lawrence Durrell, Nikos Kazandzakis, autor Greka Zorby, brytyjski pisarz i tłumacz Rex Warner czy żyjący do dzisiaj Edmund Leroy ‘Mike’ Keeley. Fermor poznał Ghikę w 1946 roku w Londynie. Zaprzyjaźnili się i zaufali sobie na tyle, że w połowie lat pięćdziesiątych Fermor zamieszkał w domu Ghiki na Hydrze i przez dwa lata pisał tu swoją najważniejszą książkę – Mani. Wędrówki po Peloponezie.
W roku 1961 Ghika ożenił się z Barbarą Hutchinson, która właśnie rozwiodła się z Rexem Warnerem. Lokalna wieść niesie, że służąca Ghików, lojalna wobec pierwszej żony malarza, nie mogła znieść kolejnego ménage – nie wiedzieć iluosobowego – i w pijackim widzie podpaliła dom. Stało się to w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, gdy na wyspie zamieszkał już… Leonard Cohen.
Są tacy, którzy twierdzą, że pałac spłonął również i z jego woli…
Jak wyglądała ówczesna Hydra? Możemy to zobaczyć na czarnobiałym filmie Michalisa Kakajoanisa pt. Dziewczyna w czerni z 1956 roku. Białe pudełka domków na wzgórzu opadającym ku dwóm portom – Hydra i Kamini. Uliczki, które są w istocie kamiennymi schodami o szerokości od jednego do czterech metrów. Muły i osiołki jako jedyny środek transportu. Prąd tylko rano
i wieczorem i to nie we wszystkich domach. Poczta dostarczana statkiem
z Pireusu… Do dziś niewiele się tu zmieniło.
W Londynie wieści rozchodzą się szybko, więc także i ta o magicznej wysepce
u stóp Peloponezu wyszła poza wąski krąg wtajemniczonych.
Wiedzieli o Hydrze co nieco ci, którzy widzieli wspomniany film Kakajoanisa,
a także Chłopca na delfinie (1957) z Sophią Loren. W 1958 roku na wyspie zamieszkuje Charmian Clift and George Johnston – literacka para rodem
z Australii – tworząc wokół siebie kolejny krąg artystów i poszukiwaczy natchnienia.
We wrześniu 1960 roku pojawia się w tym kręgu 26-letni, nikomu jeszcze nieznany Leonard Cohen, który dopiero co dostał niewielki spadek po babce.
W Londynie poznał kilka miesięcy temu Jacoba Rothschilda, syna Barbary Hutchinson z pierwszego jej małżeństwa. To on namówił Cohena na wycieczkę do Grecji… Na Hydrze zamieszkuje Cohen u Johnstona i Clift, którzy pomagają mu w znalezieniu własnego lokum. Po latach tak napisze o parze pisarzy: „Australijczycy pili więcej niż inni, więcej pisali, częściej chorowali, szybciej zdrowieli, częściej przeklinali, mocniej ranili i najwięcej ze wszystkich pomagali”. Do późna w nocy barwne towarzystwo bawiło się w czynnej do dzisiaj tawernie Douskosa, w południe zaś leczyło kaca w porcie – w sklepowym barze Katsikasa. W gronie tym spotkać można było takich ludzi, jak Sidney Nolan, Mungo MacCullum, Robert Owen, Peter Finch, Anthony Kingsmill, Allen Ginsberg czy Anthony Perkins, który w 1962 roku zagrał u boku Meliny Mercouri w kręconej na wyspie Fedrze Julesa Dassina. Inną, ważną postacią, ogniskującą wokół siebie przede wszystkim malarzy, był wtedy przyjaciel Ghiki, Periklis Bizantios (1893-1972) – dyrektor działającej do dzisiaj na Hydrze filii ateńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ten sam, którego w 1939 roku poznał
w Delfach Henry Miller. Na zdjęciach z wernisaży z lat 1962-64, które oglądamy na okolicznościowej wystawie w budynku Szkoły, widzimy ówczesną złotą młodzież bawiącą się pod czujnym, choć dobrodusznym okiem Bizantiosa.
Na te wernisaże przychodzili także bywalcy tawerny Douskosa…
Pora wrócić do archontiko Ghiki, do którego drzwi puka pewnego dnia ciekawy rozmowy ze słynnym malarzem poeta. Wie, że była pani Rothschild romansuje
z Ghiką, zna kubistyczne obrazy tego ostatniego, słowem – wie tyle, co trzeba. Puka i… nikt mu otwiera. Ghika ani myśli spotykać się z nieznanym nikomu Kanadyjczykiem, który wraz z kolegami hałasuje nocą w porcie. Cohen, wyczekawszy dłuższą chwilę, odwraca się na pięcie i na pożegnanie rzuca
w stronę pałacu: „A niech cię diabli…” Za kilka miesięcy jego prośba zostanie spełniona, a on sam będzie oglądał ze swego tarasu pożar pałacu Ghiki.
Cohen mieszkał na wyspie blisko siedem lat, a dom, który kupił niegdyś za 1500 dolarów, należy dziś nadal do jego syna – Adama. To tutaj napisał większość piosenek, które znalazły się na dwóch pierwszych płytach: Songs of Leonard Cohen (1967) i Songs from a Room (1969). Tu powstała między innymi piosenka Bird on the wire, którą w 1985 roku rozpoczął swój pamiętny występ
w warszawskiej Sali Kongresowej. Jakże byliśmy młodzi i naiwni… Ptak na drucie brzmiał wówczas w naszych uszach i wyobraźni co najmniej jak hymn
o wolności Polski, o którą biła się ówczesna Solidarność. A tymczasem piosenka ta to zapis kilku ważnych chwil w życiu wrażliwego mieszkańca Hydry,
do którego domu doprowadzono właśnie prąd, a na drutach biegnących obok jego okna zaczęły przysiadać ptaki… „Pijany” z drugiego wersu to on sam i jego koledzy, którzy nocą wracają z portu, śpiewając lub raczej drąc się w niebogłosy i czując, że wreszcie są wolni… Jak brzmiał taki chór? Wystarczy posłuchać oryginalnego nagrania piosenki Jedno z nas nie może się mylić, kończącej debiutancki album Cohena.
Na Hydrze czas biegnie w magicznym, powolnym tempie. Widok, jaki rozpościera się z tarasu naszego domku pobudowanego na ruinach zamku piratów, zapiera dech. Zmęczeni tropieniem cieniów cieni i spacerem
po kamiennych schodach prowadzących z portu, sięgamy raz jeszcze
po Kolosa z Maroussi: „Pejzaż grecki ciągle jest najbardziej inspirujący, najcudowniejszy na naszej ziemi. Mieszkańcy tego małego świata żyli
w harmonii ze środowiskiem naturalnym, zaludniali go bogami, którzy dla nich istnieli naprawdę i z którymi byli blisko związani. (…) Obraz Grecji, mimo że przyblakły, trwa jako archetyp cudu dokonanego przez ludzkiego ducha. (…)
Był to cud. I ciągle pozostaje cudem. Zadaniem geniusza, a człowiek w zasadzie to geniusz, jest utrwalać ten cud, zawsze żyć w tym cudzie, czynić go bardziej cudownym, żyć cudownie i umrzeć cudownie”. Najlepiej – na Hydrze…
JAN MARIA KŁOCZOWSKI
Hydra, koniec sierpnia 2017
Tekst ukazał się w „Zeszytach Literackich” 2018 nr 2/142
Zdjęcia: © J. M. Kłoczowski & A. Piwkowska (publikujemy za zgodą autorów)
JAN MARIA KŁOCZOWSKI ur. 1960. Poeta i tłumacz. Autor dwóch tomików poetyckich Pomiędzy i Oczy czasu: Wiersze niedawne (Werset). Tłumaczył m.in. Marguerite Yourcenar, Emile Ciorana, Marca Blocha, Tzvetana Todorova, Alaina Besançona i innych. W ubiegłym roku ogłosił przekład kolejnej powieści Patricka Deville’a Viva (Noir sur Blanc). Pracuje obecnie m.in. nad przekładem korespondencji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z Marcello Bacciarellim. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Odznaczony francuskim Orderem Sztuki i Literatury (stopień oficera) 2017.