MAREK KARPIŃSKI
Katalonia. Osioł i byk

Diego Velázquez, „Triumf Bachusa” (1628-29), Muzeum Narodowe Prado, Madryt. Domena publiczna


MAREK KARPIŃSKI
Katalonia. Osioł i byk

W obozie internowania w Białołęce trudno było o dobre lektury. A o lektury w obcych językach (tak aby połączyć pożytek intelektualny z lingwistycznym) było jeszcze trudniej. Książki musiały być przyniesione na widzenie i przemycone do celi, później krążyły między internowanymi. Jednak udało mi się przeczytać trzy angielskie książki, wśród nich Homage to Catalonia (W hołdzie Katalonii) George’a Orwella. Nie bardzo mnie obchodziły spory między komunistami, socjalistami i anarchistami AD 1938 w Barcelonie – miałem wtedy inne problemy na głowie. Ale pozostało mi wrażenie, że Katalonia jest krainą szczególnie osobliwą. Później dane mi było tej osobliwości zakosztować.


Kiedy jechaliśmy taksówką do centrum Barcelony, nasz kierowca, gdy tylko się dowiedział, że Polacy, zaraz oświadczył, „że nas, Katalończyków, nazywają iberyjskimi Polakami”. Różne są tłumaczenia tego nazewnictwa. Niektóre wręcz nieprawdopodobne – jak to o podobieństwie katalońskiego i polszczyzny. Kto słyszał kataloński (język romański), musi przyznać, że do polszczyzny (języka słowiańskiego) nijak nie jest podobny. Za spolonizowanie Katalończyków odpowiada ojciec katalońskiego nacjonalizmu Enric Prat de la Riba i Sarrà (1870-1917), który w swoim dziele La Nacionalitat Catalana napisał, że Katalończycy powinni być jak Polacy – cały czas walczyć o wolność. Z tego bowiem nasza nacja była słynna w Europie przez cały wiek XIX – choć nie było na mapie państwa, to przecież były powstania. Nawet w angielsko-hiszpańskim słowniku Collinsa w haśle: „Polaco/a” w pierwszym znaczeniu: „ADJ – Polish” oraz „NM/F – „Pole” (co zrozumiałe), ale w drugim: „ADJ, NM/F – Catalan”. Sami Katalończycy nie są świadomi pochodzenia tego przezwiska, ale Hiszpanie używają go szczególnie wobec kibiców Barcy.

Portret Enrica Prata de la Riby i Sarry autorstwa Josepa Gallésa i Malatasa. Domena publiczna


FC Barcelona jest czymś więcej niż klubem piłkarskim. Założony w 1899 roku zwany jest także „Dumą Katalonii”. W nim bowiem ogniskowały się niepodległościowe dążenia Katalończyków. Szczególnie za czasów dyktatury generała Franco, kiedy wszystkie przejawy regionalnej odrębności (łącznie z językiem katalońskim) były zakazane i zwalczane. Generalissimus realizował doktrynę: España una (jedna, czyli bez podziałów i regionalizmów), libre (czyli wolna od obcych wpływów), grande (dyktatorom zawsze marzy się wielkość). Ale nawet Franco nie ośmielił się zamachnąć na ten klub. Barca stała się więc jedynym obszarem i sposobem, którym można było manifestować swoją katalońskość.


Dzisiaj można to robić różnie. Na przykład za pomocą flagi. Z okien taksówki Barcelona jawiła mi się jako najbardziej oflagowane miasto świata. Flaga Katalonii to cztery czerwone pasy na złotym tle. Ma pochodzić od tego, że Wilfred Włochaty, umierając, przejechał krwawymi palcami po swej tarczy, zostawiając cztery ślady. Jak było naprawdę, nikt nie wie. Sama flaga występuje w dwu wariantach: dla zwolenników autonomii tylko owe cztery pasy (Senyera), dla zwolenników niepodległości w wersji „gwiaździstej” (Senyera L’estrelada) dodany został niebieski trójkąt z białą gwiazdą. Gwiazda zapewne wzięła się najpierw z Teksasu, gdzie była symbolem walki o niepodległość z Meksykiem. Pod tym znakiem „stan samotnej gwiazdy” walczył z wojskami Santa Anny. Dalej występuje na przykład na fladze Kuby, od kiedy wybiła się na niepodległość od Hiszpanii. Słowem gwiazda jest symbolem niepodległościowych aspiracji. W ogóle przymiotnik „gwiaździsty” ma w Hiszpanii specjalne znaczenie: Widziałem w sklepach napisy „gwiaździste przeceny”, co miało oznaczać ich wyjątkowość. Mam książkę Momentos estelares de la guerra de España, gdzie „gwiaździsty” znaczy „przełomowy”. Niech im gwiazda świeci. Specjalnie, że Compostella, gdzie znajduje się grób świętego Jakuba (patrona wojska hiszpańskiego) – największa relikwia i cel pielgrzymek – znaczy tyle, ile „pole gwiazd”.


Jeśli jesteśmy przy relikwiach, to nie mogę nie wspomnieć anegdoty o generale Francisco Franco. Od lutego 1937 roku wszedł w posiadanie relikwii świętej Teresy od Dzieciątka Jezus – fragmentu ręki zdobytego w jakimś rozszabrowanym klasztorze. Kiedy udawał się na front, relikwiarz nosił za nim specjalny oficer, tak jak dziś za prezydentem USA walizkę zawierającą kody do odpalania rakiet. Po wojnie domowej ręka świętej trafiła do sypialni w pałacu Pardo – siedzibie generalissimusa – i (podobno) miał obyczaj całować ją przed snem. Po śmierci Franco pałac jest jedną z rezydencji królewskich, ale pełni też funkcję muzeum (można tam oglądać tapiserie projektu Goi, ale też pamiątki po Franco). Ale rączki świętej już tam nie ma. Po śmierci Caudilla została odesłana do klasztoru Karmelitów Bosych z Rondy.

Herby z XVI w., rękopis ze zbiorów Hiszpańskiej Biblioteki Narodowej (Biblioteca Nacional de España). Domena publiczna


Wróćmy do Katalonii, która ma bardzo szeroką autonomię: własny rząd Generalitat, własną policję Mossos d’Esquadra. Nie ma tylko swojego wojska i służby zagranicznej. Katalończycy opanowali szkolnictwo do tego stopnia, że język hiszpański (kastylijski) jest nauczany jako obcy – jak angielski czy mandaryński. Dochodzi do tego, że w urzędach nie można się dogadać w języku państwa, którego jest się obywatelem. Katalończycy czują się opresjonowani przez kastylijskich madrytczyków. Doszło nawet do tego, że w 2010 roku zakazano walk corridy jako kastylijskiej opresji kulturalnej. Zresztą uważają, że byk – tępe i wojownicze zwierzę – jest symbolem Kastylii, podczas gdy symbolem Katalonii jest osioł – zwierzę spokojne i pracowite. Z prognozy pogody w TV 3 zniknęła mapa Hiszpanii – można się było dowiedzieć, jaka jest pogoda w Katalonii, czasem w Europie, ale w reszcie Hiszpanii już nie. Czasami udają, że nie rozumieją po hiszpańsku. Przechodzą na angielski – ale trzeba przyznać, że nie mają zdolności językowych. Za to są wniebowzięci, kiedy się spróbuje coś powiedzieć po katalońsku. Ja nauczyłem się z internetu, jak się zamawia piwo. W odpowiedzi usłyszałem: „Ładnie poprosiłeś – płacisz połowę”. Lingwistyka może mieć swój ekonomiczny wymiar.


Katalończycy walczyli (zgodnie ze wskazaniami Prata de la Riby) o swą wolność. Czasem słowami poety. Nazywał się Lluís Llach. Jego pieśń (z 1976 roku) L’Estaca (Pal) z refrenem:

I molt de temps no pot durar                   To nie może wiecznie trwać

Segur que tomba, tomba, tomba             Pewne, że runie, runie, runie

I ens podrem alliberar.                              I uczyni nas wolnymi.

Ta pieśń inspirowała Jacka Kaczmarskiego w pieśni o murach, które runą, runą, runą, i która się stała hymnem Solidarności. I niech kto powie, że Katalończycy nie są Polakami Iberii.


Kiedy pierwszy raz byłem w Katalonii, rządził nią niepodzielnie Jordi Pujol. Stosował metodę małych kroków. Był ojcem dobrobytu swojego kraju. Zorganizował między innymi igrzyska olimpijskie w Barcelonie. Ale – jak to często bywa – budował też dobrobyt swój (i swojej rodziny), i to nie zawsze czystymi metodami, co zaprowadziło go za kratki.


Ale teraz nie można z Katalończykami rozmawiać, tak są nabuzowani wizją niepodległości. Na każdy argument mają jedną odpowiedź: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja mu na to, że „uciekną przedsiębiorcy, jak wybijecie się na niepodległość”, a on: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja mu, że zabiorą kolej, a on: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja mu, że wprowadzenie granic odbije się na turystyce – głównym przemyśle Katalonii, a on: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja mu, że „wyjdziecie z Unii i stracicie dotacje”, a on: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja: „Nie będziecie mieli euro”, a on: „No tak, ale będziemy wolni”. Ja mu: „Chcesz, aby Barca nie mogła grać w RFEF – Królewskiej Hiszpańskiej Federacji Footballu i nigdy już nie stoczyła meczu z Realem?”, a on: „No wiesz – masz rację!”.


FC Barcelona – jak zostało wspomniane – to więcej niż klub. Ale Barcelona to nie tylko piłka nożna. To piękna architektura Gaudiego i równie piękne tradycje. Byłem kiedyś w Barcelonie w dzień Świętego Jerzego (23 IV). Sant Jordi jest patronem Barcelony, a prócz tego ten dzień jest świętem zakochanych – El Dia de los Amantes. Iberyjczycy są niewierzący, ale praktykujący. Za Franco było 95 proc. katolików, ale kiedy rządy socjalistyczne wprowadziły podatek kościelny, liczba wierzących spadła do 45 proc. Jednak gdyby spróbowano zabrać im ich fiesty (a każda miejscowość ma swego patrona, na którego cześć urządza się fiestę), wybuchłaby rewolucja. W ten dzień (23 IV) każdy kawaler powinien ofiarować swej damie różę. Na pamiątkę tej, którą święty ofiarował uratowanej od smoka księżniczce (wtedy poszło w sumie 7 milionów róż). Ona zaś powinna ofiarować swemu kawalerowi książkę. Nie wiem na jaką pamiątkę. Umiejętność składania liter nie była wtedy zbyt powszechna, ale obroty bukinistów wyniosły w tym dniu 20 milionów euro. Cała Barcelona pachniała kwieciem i farbą drukarską. Cóż za cudowne wonie. Podobno Watykan chce odwołać tego świętego przez wzgląd na małą realność smoka. Ale Barcelona nigdy do tego nie dopuści!


Przecież nawet złodziejki zachowywały się z godnością i nie pracowały w święto. Kradzieże kieszonkowe są zmorą każdego turystycznego miasta, bo jak się taki turysta zapatrzy i zachwyci, to łatwo go skroić. Tyle że w Hiszpanii jest to profesja głęboko sfeminizowana, głównie przez Cyganki. Inaczej niż w Polsce, gdzie doliniarstwo jest domeną mężczyzn. Cóż, co kraj, to obyczaj.

MAREK KARPIŃSKI

MAREK KARPIŃSKI, ur. 1948. Publicysta, działacz opozycji demokratycznej i „Solidarności”, w stanie wojennym internowany, po 1989 działacz państwowy: rzecznik prasowy w Ministerstwie Kultury i Sztuki, urzędnik Kancelarii Prezydenta RP, rzecznik prasowy prezydenta Lecha Wałęsy i wieloletni wiceprezes Instytutu jego imienia, wykładowca Akademii im. Koźmińskiego; obecnie na emeryturze. Autor kilku książek, m.in.: Najstarszy zawód świata. Historia prostytucji i Historia szpiegostwa.