KONSTANTY A. JELEŃSKI
GUSTAW HERLING‑GRUDZIŃSKI
Dwugłos o Iwaszkiewiczu

Konstanty A. Jeleński i Gustaw Herling‑Grudziński, Paryż, 1985. fot. Krzysztof Jung


KONSTANTY A. JELEŃSKI
GUSTAW HERLING
GRUDZIŃSKI
Dwugłos o Iwaszkiewiczu

KONSTANTY A. JELEŃSKI: – Zacznijmy od tego, że nie wierzę wcale w obiektywizm. Nie mam nawet ochoty starać się o „bezstronność” wobec człowieka, który był jednym z ostatnich ogniw łączących mnie z dzieciństwem, z moją matką, powiedzmy z tym, co jest dla mnie wspomnieniem Polski konkretnej. Poza tym argument (który tyle razy słyszałem) w rodzaju „bronisz tego człowieka, bo go lubisz” wydaje mi się z gruntu fałszywy. Myślę, że poznaje się tylko ludzi, których się lubi – tylko wtedy można ich choć trochę zrozumieć. Dziś mam wrażenie, że znałem Jarosława całe życie, a poznałem go dopiero podczas jego ostatnich tygodni, kiedy leżał w łóżku w paryskim hotelu, a później w Sailly, gdzie go ulokowałem u Tuty Niemojowskiej i gdzie spędziłem z nim niestety jeden tylko dzień. Odwiedziliśmy go tam z Józiem Czapskim, z którym znali się „od zawsze” obchodząc się raczej z daleka, z pewną wzajemną nieufnością. Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy obaj to sobie wyznali, nie było w tym cienia sentymentalizmu, po prostu nagłe zbliżenie i porozumienie, tak jak czasem u Dostojewskiego, gdzie jakiś wiatr nagły zmiata śmiecie i kurze nagromadzone między ludźmi.

Przez wiele lat Jarosław był mi bliski, jak bywają członkowie rodziny, o ustalonym miejscu w konstelacji wspomnień, na przecięciu różnych linii naszego życia. Właściwie bliższa mi była Hania, jego żona, tak podobna do mojej matki i fizycznie, i w sposobie mówienia, o podobnym stylu i uroku. Jeśli tu wspominam Annę Iwaszkiewiczową, to też dlatego że dzieli ona z Jarosławem zasługę ich postawy w latach okupacji, gdy Stawisko było jednym z tak rzadkich niestety w Polsce schronień udzielanych znajomym i nieznajomym Żydom. Tego nie należy nigdy zapominać. Ani odpowiedzi Iwaszkiewicza na sugestię Gomułki, aby Związek Literatów Polskich potępił „syjonistyczne spiski” (sam mi to opowiedział, jeszcze „na gorąco”): „Nie dlatego z narażeniem życia chroniłem Żydów w czasie okupacji, aby teraz przyłączyć się do tej nagonki…”.


GUSTAW HERLING‑GRUDZIŃSKI: – Naturalnie, nie wolno zapominać o postawie Iwaszkiewiczów w latach okupacji niemieckiej. Podkreślają to zresztą najbardziej nawet surowi krytycy Iwaszkiewicza powojennego. I często jak gdyby z pytaniem w podtekście: Co się z nim stało po wojnie, skąd się ten jego serwilizm wziął?

Nie wierzysz w obiektywizm, zwłaszcza wobec ludzi, których się lubi. Nie wiem, czy potrafię się w naszej rozmowie zdobyć na jaki taki obiektywizm, ja, który Iwaszkiewicza bardzo nie lubiłem. Zetknąłem się z nim osobiście kilka tylko razy. Po raz pierwszy na jakimś Penklubowym kongresie, jeszcze w czasach stalinizmu; natychmiast po przywitaniu oświadczył w obecności pozostałych członków delegacji polskiej, że widywanie się ze mną jest niedopuszczalne. Aż dziw, że się w ogóle przywitał. Opowiadano mi, że w tym samym okresie odmówił przywitania się w teatrze paryskim z Miłoszem, któremu zadedykowane są Pasje błędomierskie. Na krótko przed polskim Październikiem, czyli w okresie pełnej „odwilży”, odbyło się w Zurychu spotkanie redaktorów miesięczników „zachodnich” i „wschodnich”. „Twórczość” reprezentował Iwaszkiewicz, z Włoch pojechali na to spotkanie Silone i Chiaromonte, redaktorzy świeżo założonego „Tempo Presente”, do którego zacząłem podówczas pisywać, między innymi na tematy polskie. Iwaszkiewicz ostro zaatakował moją działalność „dezinformacyjną” (chodziło, zdaje się, głównie o mój artykuł o Poznaniu), redaktorzy „Tempo Presente” zaproponowali mu publiczną polemikę na łamach obu miesięczników, albo choćby tylko włoskiego; odrzucił propozycję. I oto zmiana sceny. Nazajutrz po Październiku przyjeżdżam któregoś dnia do Rzymu, w mieszkaniu twojej matki Reny zastaję Iwaszkiewicza. Zupełnie innego: serdeczności, dusery, „nie ma właściwie między nami żadnych różnic”, „naradźmy się nad tym”, „zastanówmy się wspólnie nad owym”… Nigdy go więcej nie widziałem. Prawdopodobnie, gdyby doszło do jeszcze jednego spotkania, zobaczyłbym Iwaszkiewicza wolnego od „październikowych miazmatów”.



K. A. J.: – Pozwól, że ci przerwę. Nie było w zachowaniu Iwaszkiewicza tej „logiki”, której doszukują się jego przeciwnicy. Jak wiesz, w zebraniu w Zurychu brałem sam udział, było to w pierwszej połowie września 1956, zaraz po ukazaniu się mego dużego artykułu w „Preuves” o sytuacji polskiej po wypadkach poznańskich. Iwaszkiewicz powiedział, że ten artykuł to wzór obiektywizmu (odczytaj go, a zrozumiesz, jak zdębieli obecni na zebraniu lewicowi Francuzi – jakby ich trafił grom z jasnego nieba).


G. H.‑G.: – Przytaczam te drobne epizody, bo szczerość zobowiązuje: po twojej deklaracji wstępnej nie mogłem nie powiedzieć, jaki był mój osobisty stosunek do Iwaszkiewicza. Ale nie on jest w końcu istotny. Wciąż myślę o ukrytych sprężynach serwilizmu Iwaszkiewicza, autora wiersza na cześć Bieruta i nieszczęsnej Ucieczki Felka Okonia.

Na pierwszym miejscu wymieniłbym szacunek dla władzy, która z tytułu swojej siły ma prawo „wymagać” a nawet „żądać”. Tak było i przed wojną: opowiadał mi Grydzewski, że Iwaszkiewicz, przyjechawszy na urlop do Warszawy z placówki dyplomatycznej w Kopenhadze, wytoczył przeciw „Wiadomościom Literackim” ciężkie wtedy działo oskarżenia o nadmierne uleganie wpływom „żydokomuny”. Na drugim miejscu postawiłbym naturalny instynkt dworzanina: pisałem o tym przed wielu laty, zestawiając Iwaszkiewicza z Aleksiejem Tołstojem; i myślę, że Iwaszkiewicz odegrał w PRL podobną rolę, a mianowicie użyczenia pewnego kulturalnego splendoru nowemu ustrojowi, rzecz jasna w zamian za… I wreszcie na trzecim miejscu coś, co nazwałbym filozofią mandaryna. W latach trzydziestych, w momencie największego nasilenia terroru w ZSSR, Tomasz Mann życzliwym okiem spojrzał na ustrój sowiecki: wychodził z założenia, że jedynym pewnym kryterium w ocenie danego ustroju jest jego stosunek do klasyków (także żyjących, oczywiście…); analogicznym łokciem posługiwał się, jak sądzę, Iwaszkiewicz.

Najbliższy Iwaszkiewiczowi mentalnością był w naszej literaturze Tadeusz Breza. Zabawne, że i on napisał swoją „Ucieczkę Felka Okonia”, bardzo podobne w treści i intencji opowiadanie W potrzasku, obol zapłacony stalinizmowi…

Konstanty A. Jeleński, Anna Iwaszkiewicz, Jarosław Iwaszkiewicz i Anna Pozner, Paryż, 1971. Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego


K. A. J.: – To prawda, że ten motyw był obolem ówczesnym, ale nie zapominajmy, że w tym wypadku Iwaszkiewicz i Breza są w towarzystwie ludzi, którzy później zachowali się wzorowo, są członkami KOR-u. Zabawne zresztą, że postawy w sprawach Miłosz – Panufnik i w sprawie rzekomo antypolskiego wywiadu udzielonego przez Gombrowicza w Berlinie w niczym nie przesądzają o późniejszych, o wiele ważniejszych podziałach. Nie mówmy zresztą o okresie stalinizmu, kiedy nie było żadnego wyboru poza być może bohaterstwem, męczeństwem. W tych warunkach „kolaboracja” nie znaczy właściwie nic, gdyż wynika z tego, jak blisko się stoi ośrodka władzy, czego ta władza od jednostki oczekuje, a oczekuje oczywiście czego innego od jednostek sławnych, wybitnych, które mogą być użyteczne na scenie politycznej, a czego innego od tak zwanych szarych ludzi. Ale od dwudziestu czterech lat Polska nie jest już w tym sensie krajem totalitarnym, mimo że należy do totalitarnego bloku. Nie będę tu powtarzał analizy Kisiela w ostatnim numerze „Kultury”, która wydaje mi się przekonywająca, mimo że wcale nie podzielam nadziei, które pokłada w „geopolitycznej” karcie finlandzkiej, ani jego „realistycznej” oceny szans polskiej świadomej, aktywnej opozycji. Kiedy Kisiel pisze „to nic nie zmieni”, wydaje mi się to absurdalne, gdyż właśnie wszystko się zmienia, gdy ludzie zaczynają mówić prawdę, odzyskują szacunek dla siebie samych – wartości takie jak „niepodległość” czy „demokracja” wydają mi się ważne nie tyle „same w sobie”, ile dlatego że powinny stwarzać warunki, w których przyzwoite zachowanie staje się normalne. Czy nie należy się cieszyć z tego, że tak znaczny odłamek polskich intelektualistów i polskiej młodzieży zachowuje się „przyzwoicie” w warunkach tak radykalnie trudniejszych, że ta „przyzwoitość” wymaga odwagi, siły charakteru, wielkiego poczucia odpowiedzialności?

W tym sensie nie jestem więc bynajmniej „geopolitycznym realistą”, przeciwnie, „ideologia realizmu” w polskich warunkach wydaje mi się zgubna, gdyż z jednej strony może usprawiedliwić różne stopnie luźnej kolaboracji, z drugiej zaś strony zakłada  r a c j o n a l n e  funkcjonowanie sowieckiego systemu, co wydaje mi się z gruntu fałszywe.

Wydaje mi się niemniej, że w różnych dziedzinach – a przede wszystkim na polu kultury – musi istnieć w polskich warunkach pewien podział ról – to znaczy zakładam potrzebę ludzi współpracujących z reżimem w takiej czy innej formie w celu zachowania pewnych wartości, w tym wypadku kulturalnych.

Omawiając przed kilkoma laty sprawę wydania przez Iwaszkiewicza listów, które otrzymał od Witolda Gombrowicza, nazwałem go – w poświęconym Gombrowiczowi zeszycie „Cahiers de l’Herne” – Petainem polskiej literatury. Iwaszkiewicz miał mi to długo za złe,

prawdą jest, że trudno uznać rolę Petaina ex posteriori za pozytywną w jakimkolwiek sensie. Miałem jednak co innego na myśli: to że  k t o ś  w Polsce musiał się podjąć tej oficjalnej roli „partnera” partii i rządu w sprawach literatury i że gdyby tego nie zrobił Iwaszkiewicz, los tej literatury byłby zapewne jeszcze o wiele gorszy. Jestem przekonany, że w sumie akcja Jarosława Iwaszkiewicza była w tej dziedzinie pozytywna. Mam na myśli nie tylko szereg jego interwencji w obronie takich czy innych jednostek, ale choćby fakt, że stanowił ochronny parasol dla „Twórczości”, jednego z najlepszych pism literackich w Europie. Nie wdaję się tutaj w subiektywną motywację Iwaszkiewicza – zapewne dużo w niej było elementów próżności, pychy nawet, a także tego snobizmu, który był plagą przedwojennej Polski.


G. H.‑G.: – Ciekawym, czyś zwrócił uwagę na nekrolog Iwaszkiewicza w tygodniku „Literatura”. Pod nazwiskiem seria tytułów, godności, odznaczenia: „Prezes ZLP, poseł na Sejm, wybitny działacz międzynarodowego ruchu pokoju, Budowniczy Polski Ludowej, laureat licznych nagród, doktor honoris causa UW i UJ”. Ale poprzedza tę serię zwrot: „Wielki pisarz i patriota polski”. Mogę się naturalnie mylić, wyczuwam jednak szczególny nacisk na słowo „patriota” (rzadko używane w nekrologach), jak gdyby po śmierci Iwaszkiewicza chciano definitywnie rozstrzygnąć starą kontrowersję. Ta kontrowersja przypomina – masz tu całkowitą rację – spór o „patriotyzm” Petaina. Lecz „petainizm”, zasada ratowania po klęsce tego, co się da uratować za pewną cenę i kosztem pewnych ustępstw, nasuwa szereg pytań. Czy nie okazała się za wysoka zapłacona cena, w stosunku do tego co udało się ocalić? Czy nie wyrządził zbyt dużych szkód wychowawczych model petainowskiego zachowania, szkód niewspółmiernie dużych wobec wyciągniętych korzyści? Jak dalece domniemany gracz umiał zapanować nad swoją grą, czy przypadkiem domniemana gra nie zapanowała nad graczem, czy mu aby zanadto nie zasmakowała? Wszystkie te pytania o „Petaina literatury polskiej” można w gruncie rzeczy porównać, na odcinku politycznym, z tytułowym pytaniem książki Micewskiego o Piaseckim Współrządzić czy nie kłamać? Nawiasem dodam, że jak ty słusznie mówisz o zasługach „Twórczości”, tak wielu obrońców Piaseckiego słusznie podkreśla zasługi paksowskiego wydawnictwa książkowego.

Otóż mam odnośnie do tych trzech pytań poważne wątpliwości. To znaczy nie wątpię (by posłużyć się jednym konkretnym przykładem), że Iwaszkiewicz stanowił ochronny parasol dla „Twórczości”, ale kiedy myślę o głupstwach, jakie wypowiedział lub napisał w roli posła na Sejm, Budowniczego Polski Ludowej, „wybitnego działacza międzynarodowego ruchu pokoju”, nie potrafię żadną miarą uznać wraz z tobą, że „w  s u m i e  jego akcja była pozytywna”, czyli że się per saldo opłaciła jego operacja dochrapania się rangi ochronnego parasola nad literaturą polską. I jeżeli dziś odbywają się w Polsce wśród intelektualistów i młodzieży procesy, o których wspominasz, to wbrew, a nawet przeciw takim postawom jak Iwaszkiewicza.

Zastanawiam się jednak, czy ma sens na serio o tym dyskutować, skoro jestem zdania, że początkowy „petainizm” Iwaszkiewicza przeobraził się niebawem w to, co w trzecim pytaniu określiłem jako „zapanowanie gry nad graczem”. Wszystko jedno, jak to będziesz tłumaczył – pychą, próżnością czy snobizmem – faktem jest, że Iwaszkiewicz zasmakował stopniowo w swoich tytułach, dostojeństwach i godnościach, że z dumą obnosił swoje ordery, że przechwalał się, iż Gierek zabrał go ze sobą do Breżniewa itede, itepe. Niektórzy widzą dowód kabotyństwa albo błazeństwa w jego przedśmiertnym życzeniu, by go pochowano w mundurze górnika. Co do mnie, podejrzewam że postawił kropkę nad i w swojej ewolucji „politycznej”: innymi słowy, kazał się pochować w mundurze górnika, jak niegdyś kazałby się był pochować w kontuszu albo w dwudziestoleciu w mundurze legionisty. Miał słabość do „elit”.

No ale dość o Iwaszkiewiczu „działaczu”. Był przede wszystkim pisarzem…



K. A. J.: – Iwaszkiewicz jest dla mnie naprawdę wielkim pisarzem. Mogę właściwie mówić tylko o jego nowelach i dziele poetyckim. Jego powieści – Czerwone tarcze, Pasje błędomierskie – zachwycały mnie, kiedy je czytałem przed wojną, ale trudno mi odpowiadać za mój osąd w wieku piętnastu lat. Uważam go natomiast za mistrza noweli, i pozostał nim do końca. Weźmy choćby ostatnią jego nowelę Biłek, która ukazała się w „Twórczości” przed kilkoma miesiącami. Na pewno nie należy do jego najlepszych, ale ile w tej noweli, osnutej na tle historii starego konia, wspaniale zaobserwowanych realiów współczesnej Polski – więcej się wie o Polsce po przeczytaniu tych dwudziestu stron niż z jakiejkolwiek socjologicznej rozprawy. A napisał to pisarz w osiemdziesiątym roku życia!

Iwaszkiewicza poezja przedwojenna nie dorasta, moim zdaniem, do jego nowel. Ale jaki to wspaniały, prosty, mądry poeta na starość! Wyzbywa się całkowicie swojej maniery przedwojennej i staje się poetą niesłychanie szczerym. Nie powiem, że ta poezja usprawiedliwia jego rolę społeczną i polityczną, ale absolutnie jej nie fałszuje, nie ma w niej cienia hipokryzji. Jest to poezja starego człowieka, który o wszystkim zwątpił, który w nic nie wierzy, chyba w to, że „nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las”. Nuta tragiczna wcześnie zaczyna brzmieć w tej poezji. Czy nie o sobie myśli Iwaszkiewicz w tym wierszu z roku 1976 o starych kobietach, które przed Wigilią –

Wróżby sobie wróżą
Choć ich nic nie czeka
To za nasze dzieci
Dzieci zbuntowane
Lub nienarodzone
Lub zamordowane…

Wielkim wzruszeniem dla mnie były dwa ostatnie wiersze Iwaszkiewicza, napisane w czasie jego ostatniego pobytu we Francji, a więc w ciągu ostatniego miesiąca jego życia. W ciągu pierwszych dni pobytu skarżył mi się wciąż, że „nawet pisać już nie potrafi”. Chciał zająć sobie czas pisaniem sylwetek dawnych przyjaciół, ale mu to absolutnie nie wychodziło. Zaprosiłem go na śniadanie do domu (Leonor miała do niego, a jeszcze bardziej do Hani, wielką sympatię – chyba obopólną). Na tym śniadaniu był nasz przyjaciel malarz Stanislao Lepri, który podarował Iwaszkiewiczowi dużą ilustrowaną monografię o swoim malarstwie. Jarosław był osowiały i ponury, a nagle się ożywił, przeglądając książkę, i natrafiwszy na serię fantastycznych obrazów przedstawiających najróżniejsze wieże, powiedział Lepriemu, że jest mu wdzięczny, bo chodzi mu po głowie taki wiersz o wieżach, „a teraz już wiem, że go napiszę”.

Byłem u niego w hotelu paryskim dwa dni później i przeczytał mi – przerywając zresztą kilka razy szlochem swą lekturę – długi, wstrząsający wiersz, złożony z czterech części, pod tytułem Wieże („powiedz Lepriemu, że jego obrazom zawdzięczam nagłą materializację tego wiersza”). Wiersz wydał mi się tragiczny. Te różne wieże, dziwnie związane z historią Polski, pożary, klęski, poeci i wróże – zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.

Do Sailly pojechałem go odwiedzić w niedzielę 3 lutego. Tam mi wręczył wiersz, który tu chcę przytoczyć. Przed domem na Stawisku rosło dziewięć wielkich sosen (często przewijają się one przez ostatnie jego wiersze), które Jarosław nazwał imionami muz. Kilka z nich trzeba było ściąć, ale pozostała największa, najpiękniejsza – Urania. Oto ten wiersz.

URANIA
Konstantemu Jeleńskiemu

Uranio, sosno, siostro – tak ciebie nazywam
Bo palcem pnia twojego ukazujesz niebo.
Wiatr co się w twojej czarnej grzywie zrywa
Zacicha dołem. Siostro, wzywam ciebie,
Jak niegdyś wróżę w koronach z jemioły,
Abyś wytrwała w progu mego domu
I strzegła kwiatu, owocu i pszczoły,
I serc co tutaj gasną po kryjomu.
Uranio, muzo dnia ostatecznego
Bogini końca, bogini trwałości,
Zniszczeń bogini i wszystkiego złego,
Stójże na straży domu i nicości.
Weźmij mnie w swoje grzywy, ty, Szalona,
Wyszarp mi ręce, co już nie wyrosną,
Pogrzeb mnie, ratuj, daj swoje korony,
Bym także był Uranią, nicością i sosną.

Sailly, 2 II 1980

Jarosław Iwaszkiewicz, „Urania”, rękopis wiersza dedykowanego Konstantemu A. Jeleńskiemu, 1980. Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego

W mojej pamięci Jarosław Iwaszkiewicz zostanie związany na zawsze z tą sosną – Uranią. Myślę, że on także „stał na straży domu i nicości”.


G. H.‑G.: – Nie, nie nazwałbym Iwaszkiewicza pisarzem wielkim, jest zbyt nierówny, obok rzeczy doskonałych rzeczy żenująco słabe. Czerwone tarcze są piękną powieścią, ale myślę, że sprawiłaby ci ogromny zawód ponowna lektura Pasji błędomierskich. O Sławie i chwale lepiej w ogóle z litości zamilczeć.

Najpewniej czuł się w długim opowiadaniu. Porównuje go się z Buninem, zwraca się w każdym razie uwagę, jak wiele zawdzięczał literaturze rosyjskiej. To prawda. Może to zabrzmieć dość dziwnie, lecz w jego najbardziej udanych opowiadaniach wyczuwam połączenie Turgieniewa i Czechowa: Turgieniewa, powiedzmy, z Pierwszej miłości; i Czechowa, powiedzmy, z Czarnego mnicha. Szczególnie lubię przedwojenne opowiadania Iwaszkiewicza, Panny z Wilka czy Brzezinę (nawiasem mówiąc, Wajdzie nie udało się wydobyć uroków ich sensualistycznej prozy, większe szczęście miał Kawalerowicz z napisaną prawie „scenariuszowo” Matką Joanną od Aniołów). W miarę starzenia się Iwaszkiewicz nowelista doskonalił métier, natomiast zgubił jakby swój dawny sekret: wystarczy porównać dwa opowiadania o podobnym motywie: Brzezinę i Kochanków z Marony. A zupełnie już na starość zdolny był jako prozaik do pisania raczej wspomnień niż opowiadań. Nie zachwycam się ani Biłkiem, ani drukowanym w ostatniej „Twórczości” opowiadaniem Tano. A za to jaki bywał świetny w memorialistyce!

I – zgadzam się z tobą – w poezji. Ja myślę, że znalazł w wierszach swoisty azyl, podobnie jak we wspomnieniach, choć inny. Starzał się w nim prawdziwiej, stawał w nim twarzą w twarz ze śmiercią, może szukał w nim oczyszczenia. Niejedyny to zresztą we współczesnej literaturze polskiej wypadek dojrzewania, pogłębienia się i odnowienia poetyckiego na starość, coś analogicznego stało się z Kazimierzem Wierzyńskim.

Ktoś nie bez racji zauważył, że Iwaszkiewicz mógłby być postacią w powieści lub noweli Tomasza Manna. Jest i w Polsce pisarz, który potrafiłby napisać o nim dobrą powieść lub nowelę – autor Miazgi.

„Kultura” 1980, nr 5

GUSTAW HERLING‑GRUDZIŃSKI
KONSTANTY A. JELEŃSKI

GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI, ur. 1919, zm. 2000. Pisarz, eseista, krytyk literacki, dziennikarz i publicysta emigracyjny, więzień sowieckich łagrów, uczestnik Bitwy pod Monte Cassino, współtwórca „Kultury” paryskiej. Autor m.in. książek Inny Świat (Londyn, 1951) i Dziennika pisanego nocą [1971-1972, 1973-1979, 1980-1983, 1984-1988, 1989-1992]. Jego utwory drukowaliśmy w „ZL” 58, 60, 61, 75, 91, 93, 104, 116. Rok 2019 został ustanowiony przez Sejm Rzeczypospolitej Rokiem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

KONSTANTY A. JELEŃSKI, ur. 1922, zm. 1987. Nakładem Zeszytów Literackich ukazały się jego Listy z Korsyki. Do Józefa Czapskiego. Ogłosił Zbiegi okoliczności (Instytut Literacki, 1982; wydanie rozszerzone w opracowaniu Wojciecha Karpińskiego, 2018). Poświęciliśmy mu „ZL” 21 i 61.


Szkic pochodzi z książki Konstantego Jeleńskiego Zbiegi okoliczności w opracowaniu Wojciecha Karpińskiego, wydawnictwo Instytut Literacki Kultura / Instytut Książki, 2018, s. 137-144.
Pierwotnie ukazał się w „Kulturze” 1980, nr 5.


Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zeszyty Literackie, 2019.

Do zamówienia w sklepie ZL: http://zeszytyliterackie.com/53.html