KRZYSZTOF R. APT
O Wojciechu Karpińskim

Wojciech Karpiński (Paryż, 1996), fot. © Bohdan Paczowski


18 sierpnia niespodziewanie zmarł w Paryżu Wojtek Karpiński. Miał 77 lat. Zaliczałem go do bliskich przyjaciół i chciałbym poświęcić mu kilka słów, by uzmysłowić innym jak wyjątkową był postacią.  I by wyjaśnić jak to jest możliwe, że bycie szlachetnym, prawym i wybitnym nie musi się tłumaczyć na bycie znanym i ogólnie cenionym. Wojtek nie był w Polsce znany poza wąskim gronem wybitnych intelektualistów z jego własnych kręgów.  Na przykład, recenzja jego ostatniej książki, opublikowanej w ostatnim numerze Dwutygodnika, https://www.dwutygodnik.com, tuż po Wojtka śmierci, zaczyna się stwierdzeniem: „Trzy lata temu nie potrafiłbym wymienić tytułu żadnej jego książki”.

Ostatnie 40 lat swojego życia Wojtek spędził na emigracji. Wprowadzenie stanu wojennego zastało go w Stanach Zjednoczonych. Po tym jak – omyłkowo – jego nazwisko znalazło się na opublikowanej liście internowanych, nie miał czego w Polsce szukać. Zamiast tego zdecydował się zeznawać przed Komisją Spraw Zagranicznych Senatu USA na posiedzeniu w sprawie represji w Polsce. Do Paryża przeniósł się w 1982 r., gdzie podjął pracę w Centre National de la Recherche Scientifique (CNRS), czyli Francuskim PAN-ie, gdzie pracował do przejścia na emeryturę w 2008 r.

Mimo iż biegle władał angielskim, francuskim, włoskim, i niemieckim, nigdy nie podjął żadnego wysiłku by zaaklimatyzować się jako emigrant. Do końca życia utrzymywał kontakty głównie z Polakami, mieszkającymi w Paryżu i w Warszawie. Większość z tych kontaktów datowała się z jego polskiego okresu. Mentalnie Polski nigdy nie opuścił i poświęcił jej większość swojej twórczości. Do pracy w CNRS nie chodził, raz na rok pisał sprawozdanie naukowe, w którym praktycznie wszystkie wymienione pozycje były napisane w języku polskim. Parę razu mu to wytknięto, ale uznał to za mało istotne, mimo iż jedną z konsekwencji takiej postawy było to, że nigdy nie awansował.  Jemu wystarczyło, że był finansowo niezależny.

Swoje życie poświęcił realizacji kilku ambitnych celów, które wytyczył w swoim życiu wcześnie i od których nigdy nie odstąpił. Do celów początkowych – wyłożenie  swojej „prywatnej historii wolności” i uświadomienie polskiemu czytelnikowi wagi dokonań polskich pisarzy i działaczy emigracyjnych  XX wieku – dodał, w miarę poszerzania swojej wiedzy, pisanie o malarzach, pisarzach, i myślicielach, którzy go zachwycili, i którzy wpłynęli na jego poglądy i postawę. Nie stronił też od esejów o swoich kulturalnych podróżach.

Nie znam nikogo, kto miał tak wyraziście określoną misję własnego istnienia i którego życie polegało na nieustannych próbach jej realizowania. Już tylko ten fakt świadczyć może o jego ogromnej życiowej mądrości, zdumiewa i może być wzorem dla innych. Jego życie i śmierć – we śnie – jest udaną ilustracją powiedzenia przypisywanego Leonardo da Vinci: „Tak jak dobrze spędzony dzień przynosi dobry sen, tak dobrze spędzone życie przynosi dobrą śmierć”.

Wojtek mieszkał zawsze sam, ale nie był samotnikiem. Nigdy nie robił wrażenia osoby, która by uważała, że pokrzywdził ją los. Przeciwnie. Z jego postawy biła niebywała siła, powiązana ze zdrową dozą wiary w swój talent, wiedzę, i inteligencję. Do końca życia był tytanem pracy. W swojej twórczości nie poddawał się modnym trendom i nie podejmował chodliwych tematów. Świadomie poświęcił ogromną uwagę swoim intelektualnym bohaterom i ludziom sobie najbliższym.

O swoim życiu prywatnym nie mówił. Był dyskretny, chociaż jasne jest, że miłością jego życia był przedwcześnie zmarły malarz Krzysztof Jung, którego opisał w 1999 r. w pięknym, długim eseju zamieszczonym w książce Twarze, wydanej w 2012 r. przez Zeszyty Literackie, i zatytułowanym po prostu Krzyś.  W 2017 r. opublikował (własnym sumptem) po francusku album poświęcony twórczości Junga, który otwierał ten esej przetłumaczony na francuski. Zadbał, by go rozesłać do różnych muzeów w Europie i zorganizował wystawy jego obrazów i szkiców w Paryżu i Berlinie. Z kolei wielu czytelników jego książki Henryk, wydanej w 2016 r. przez Zeszyty Literackie, uważa, że jej celem było złożenie pośmiertnego hołdu jej bohaterowi, Henrykowi Krzeczkowskiemu, by upamiętnić ich, nie tylko intelektualny, związek.

Wojtek nie zapomniał też o swoim ojcu, znanym architekcie, w szczególności twórcy warszawskiej Ściany Wschodniej, i zadbał o publikację w 2018 r. pięknie wydanej książki składającej się z pamiętników ojca, tekstów o nim napisanych przez dwóch braci Wojtka, kalendarium jego życia i twórczości, oraz spisu zrealizowanych projektów.

Bo taki był Wojtek. Wierny aż do bólu swoim bliskim i osobom, które szanował i cenił.  O wielu z nich, w szczególności o najwybitniejszych polskich pisarzach XX wieku, żyjących na emigracji, i których poznał, napisał ujmujące eseje, które opublikował po raz pierwszy w 1988 r. w tomie Książki zbójeckie opublikowanym przez wydawnictwo Polonia w Londynie. (Rozszerzone wydanie ukazało się w 2009 r. nakładem Zeszytów Literackich).  Był wielkim wielbicielem malarstwa i pisarstwa Józefa Czapskiego, propagował i analizował jego twórczość, między innymi publikując w 1996 r. w Wydawnictwie Dolnośląskim książkę Portret Czapskiego. Jedną z największych satysfakcji ostatnich lat życia Wojtka było ukazanie się szczegółowej biografii Czapskiego, Almost Nothing: The 20th-Century Art and Life of Józef Czapski pióra Erika Karpelesa, wydanej w 2018 r. przez prestiżowe wydawnictwo New York Review of Books. Autor, jak można przeczytać w podziękowaniach i na wielu stronach książki, wiele zawdzięczał Wojtkowi.

W tym co powyżej napisałem czynię Wojtkowi krzywdę, nie pisząc o jego szlachetnej działalności opozycyjnej w Polsce przed stanem wojennym i nie wspominam o jego kilkunastu innych książkach, w szczególności o jego kulturalnej podróży po Włoszech, o historii myśli politycznej, o van Goghu, o Stanach Zjednoczonych,  kończąc na internetowym wydaniu książki 120 dni „Kultury” poświęconej najważniejszym w jego odczuciu artykułom, opublikowanych w paryskiej „Kulturze”, i która ukazała się dwa tygodnie przed jego śmiercią.

Nie czuję się kompetentny do oceny jego twórczości i nie w tym celu o nim piszę.  Zresztą myślę, że by merytorycznie ocenić całokształt twórczości Wojtka potrzebny będzie mały sztab mający w swoim składzie krytyka literackiego, filozofa, specjalistę od malarstwa, i historyków literatury i myśli politycznej.  Sam nie zaliczam się do osób, które mogłyby wejść do takiego sztabu; ja byłem po prostu wiernym czytelnikiem jego artykułów i esejów, które publikował na łamach prawie każdego z 144 numerów „Zeszytów Literackich”. Wiernym i wdzięcznym, bo dzięki niemu poznałem wiele wyjątkowych postaci polskiej kultury, a także dowiedziałem się o tak wybitnych myślicielach jak Nicola Chiaromante, czy lord Acton. Eseje Wojtka nie starzeją się i czyta się z równym zaciekawieniem te, które napisał w latach 70., jak i parę lat temu. To świadczy o jego zdolności uniesienia się ponad codzienny potok wydarzeń i bieżących opinii.

Nie wszystkie te eseje czytałem z równą przyjemnością. Niektóre, zwłaszacza te o ludziach specjalnie mu bliskich, miejscami drażniły mnie „laurkowością”, w przeciwieństwie do esejów o postaciach, których nie znał, i do których z natury rzeczy miał emocjonalny dystans.  Czasami do któregoś  tekstu wkradła się nuta krytyczna, ale konsekwentnie stronił od ataków na osoby, o których pisał. Takim osobom po prostu nie poświęcał swojej uwagi jako pisarz.

Wojtka poznałem przez Barbarę Toruńczyk, jako, że wszedł w skład redakcji „Zeszytów Literackich”, które założyła w 1982 r. w Paryżu.  Ja z kolei, jako directeur de la publication, byłem odpowiedzialny za wszystko, poza treścią. Innych pracowników w „Zeszytach” nie było. Mogłem sobie na to – pracochłonne i dobrowolne – zajęcie pozwolić, bo mój etat w CNRS nie przekładał się na wiele obowiązków, a rocznych sprawozdań naukowych nikt nie studiował. „Zeszyty” były zarejestrowane w moim mieszkaniu przy 37, rue Geoffroy St. Hilaire, na który to adres abonenci przesyłali swoje zamówienia i czeki.  I tam też przez pierwsze dwa lata składowaliśmy wszystkie numery.

Wojtek miał wówczas niespełna 40 lat.  Zrobił na mnie wrażenie osoby nieśmiałej i powściągliwej w kontaktach, ale jednocześnie uderzył mnie ciepły tembr w jego eleganckim głosie. Starannie dobierał słowa, układając usta, jakby miał wymówić literę U, lub zacząć grać na harmonijce ustnej, i wypowiadał precyzyjnie zbudowane zdania. Stwarzało to pewien dystans, ustawiało rozmowę od razu na wysokim poziomie, i czyniło go trochę niedostępnym. Niektórzy odczuwali to jako arogancję. Ja to odbierałem jako nieporadność w dostowaniu się do ludzi spoza swojego najbliższego otoczenia.

A nieporadnym Wojtek był i pozostał. Do dzisiaj pamiętam jego panikę, że będzie musiał pójść do sklepu  kupić talerze do swojego pierwszego mieszkania w Paryżu. Z rozlicznych rozmów telefonicznych pamiętam częste wzmianki o wdzięcznosci dla Isi Smolar, że mu pomagała w różnych praktycznych sprawach. W naszej ostatniej rozmowie, dwa tygodnie przez jego śmiercią, beztrosko wyrażał się o pandemii, bo zakupami i gotowaniem dla niego zajmowała się „pani Dorotka”. Wojtek pasował lepiej do XIX wieku.

Pierwszy dłuższy kontakt miałem z nim w trakcie pakowania do kopert pierwszego numeru „Zeszytów”.  Zajęło to nam, czyli Basi, Wojtkowi i mnie, może dwie godziny i pomogło w przełamaniu lodów. W trakcie wydawania kolejnych numerów „Zeszytów” nasze, raczej oficjalne, ale też bardzo poprawne stosunki, powoli się zacieśniały. Miałem wrażenie, że zjednałem go swoją rzetelnością w prowadzeniu administracji „Zeszytów”.

A ja z kolei powoli poznawałem jego ogromną erudycję, czytając eseje, które publikował w kolejnych numerach „Zeszytów” i książki, które wydał. W Amerykańskich cieniach, wydanych przez paryską „Kulturę”, napisał mi dedykację: „Krzysztofowi – dyrektorowi, z przyjaźnią, 1.4.83 Paryż, Wojtek”. Z kolei w jego książce Chusteczka Imperatora wydanej w Londynie przez Polonię znajduję dedykację: „Krzysztofowi – poszukiwaczowi błędów, 19.9.83, Wojtek”. (Tu odnosił się do efektów mojego czytania artykułów „Zeszytów” w korekcie.)

Wojtka pisarska przeszłość – a miał już wtedy na swoim koncie kilka wybitnych książek, artykułów i esejów, niektórych z konieczności wydanych pod pseudonimem – była mi początkowo nieznana, i po raz pierwszy dowiedziałem się o niej z notek o autorach, przygotowywanych pieczołowicie przez Basię Toruńczyk do każdego numeru „Zeszytów”. Na moje usprawiedliwienie dodam, że byłem po doktoracie z matematyki i prowadziłem badania naukowe w informatyce, a do czasu wyjazdu z Polski do Holandii, w 1974 r., z żadną działalnością opozycyjną, podobnie jak literacką, nie miałem nic wspólnego.

Moja działalność dla „Zeszytów” praktycznie skończyła się po dwóch latach, gdy wyjechałem na rok na stypendium naukowe do Stanów Zjednoczonych. Do Paryża wróciłem we wrześniu 1985 r., ale nie mogłem już sobie znaleźć miejsca i w 1987 r. wróciłem do Holandii, gdzie podjąłem pracę w Amsterdamie. Mój kontakt z „Zeszytami” ograniczył się do pełnienia funkcji skarbnika w fundacji, która je wydawała. Ale mój kontakt z Wojtkiem zachował się nieprzerwany.

W tym okresie swój kontrakt w Amsterdamie dzieliłem z pozycją profesora na Uniwersytecie w Austin w Teksasie. W którymś momencie poznałem tam młodego Amerykanina z wydziału literatury, który specjalizował się w literaturze Europy Wschodniej, w szczególności w literaturze polskiej. Wspomniał, że jego wydział ma pozycję na semestr dla pisarza z Europy Wschodniej i zapytał mnie, czy mógłbym mu polecić kogoś z Polski. Przekonałem go, że lepiej będzie zaprosić kogoś, kto zna Amerykę i jej kulturę, dobrze włada angielskim, ma doktorat, i jest uznanym pisarzem. Krótko mówiąc, Wojtka. I tak się stało.

Wspólny pobyt w Austin bardzo nas zbliżył i jego dystans w kontakcie kompletnie wyparował. Z tego pobytu zachowałem tylko parę wspomnień. Raz, by spotkać się z nami dwoma, dojechał na dzień z Houston Adam Zagajewski, który pracował wówczas na tamtejszym uniwersytecie.  Adama poznałem w Paryżu, też poprzez „Zeszyty”; pomagał w pakowaniu drugiego numeru do kopert. Lunch spożyliśmy w greckiej restauracji, ale nie będę udawał, że więcej pamiętam z tego spotkania.

Dzięki wspaniałej uniwersyteckiej bibliotece pobyt w Austin był dla Wojtka rajem książkowym. Pod koniec swojego pobytu nieśmiało zapytał mnie (bardzo nie lubił prosić kogoś o pomoc), czy mógłbym mu pomóc oddać książki do biblioteki uniwersyteckiej. Istotę jego prośby dopiero zrozumiałem, gdy podjechałem pod jego mieszkanie samochodem. Wojtek przygotował dwie ogromne walizki pełne książek, które z wielkim trudem wsadziliśmy do samochodu. 

Jak tylko, po definitywnym powrocie do Europy w 1990 r., bywałem w Paryżu, spotykałem się z nim na kolację. Starannie wybierał restauracje i za każdym razem zdecydowanym gestem zagarniał ze stołu rachunek, by nie pozwolić mi go uiścić.

W którymś momencie Wojtek przystał na moją propozycję, by przyjechać do Amsterdamu na czas naszego rodzinnego wyjazdu na wakacje. Swój pobyt wykorzystał bardzo pracowicie, penetrując miejską bibliotekę i zamknięte zbiory bibliotek muzeów na potrzeby swojej książki Fajka van Gogha, która ukazała się w 1994 r. w Wydawnictwie Dolnośląskim.  Wojtek miał podobne kontakty w Rzymie i Berlinie, gdzie regularnie przebywał, by móc pisać w zaciszu domowym przyjaznej osoby. Miło mi było, że mogłem dołączyć do tego szacownego klubu.

Jakiś czas potem Wojtek zrewanżował się i udostępnił na okres swojego wyjazdu mnie i mojej rodzinie swoje mieszkanie w Paryżu. W przedzień wyjazdu zaprosił nas do słynnej restauracji La Coupole. Moje dzieci, wówczas jeszcze nie nastolatki, do dzisiaj pamiętają tę kolację: córka, bo na sugestię Wojtka po raz pierwszy zjadła tam ślimaka, a syn chyba dlatego, że podejrzał astronomiczny rachunek.

Wojtek był jedyną osobą we Francji, do której przez ostatnie trzydzieści kilka lat wysyłałem kartkę na Święta i Nowy Rok. Sam kartek nie pisał, ale z reguły oddzwaniał po Nowym Roku dziękując za życzenia i, w odpowiedzi na pytanie jak się ma, składał sprawozdanie ze swojej bieżącej działalności pisarskiej. Te rozmowy niezmiennie zaczynały się zdaniem „Mówi Wojtek” wypowiedzianym serdecznym i prawie uroczystym tonem. Zawsze pytał się z zaciekawieniem, co słychać u dzieci i nie wahał się udzielać mi rozważnych i ciepłych rad, także w sprawach osobistych.  W tych rozmowach przewijały się również wspólni znajomi z czasów „Zeszytów Literackich”, ale nie były to nigdy plotki, raczej troska i w późniejszym okresie niepokój o sytuację finansową „Zeszytów”.

Czasami pytałem bez żenady o polskich pisarzy, o których nic mi nie było wiadomo, na przykład o Cat Mackiewicza. Wojtek zawsze odpowiadał z kurtuazją, często zdumiewając mnie ogromem swojej wiedzy. Był największym erudytą, jakiego poznałem.  Miał temperament naukowca. Los zrządził, że nim nie został: krótko po doktoracie w 1970 r. został usunięty z Uniwersytetu Warszawskiego, po tym jak jego starszy brat Jakub został skazany w politycznym procesie.

O polityce właściwie nigdy nie rozmawialiśmy. Nie dlatego, żeby Wojtek był nią niezainteresowany. Po prostu brakło na nią czasu: gdzieś po godzinie rozmowy Wojtek tracił cierpliwość, uznając, że jest odciągany od pracy, i rozmowa kończyła się. Z różnych uwag i z tego co pisał łatwo było wywnioskować, że miał poglądy konserwatywne. Czasami żalił się na zbyt lewicowe (w jego rozumieniu) poglądy znajomych. Jego współczesnym idolem był konserwatywny szkocki historyk Niall Ferguson.

To, że zostałem zaliczony do pocztu jego przyjaciół przetłumaczyło się na komplet jego książek, które ukazały się po jego wyjeździe z Polski, każda wręczona lub przesłana z przemyślną i serdeczną dedykacją. Do książki Fajka van Gogha załączył kartkę, na której czytam: „Krzysztofowi, któremu ta książka wiele zawdzięcza, Wojtek”. Dostałem też od niego wszystkie książki wymienione w tym tekście, w szczególności książkę Karpelesa o Czapskim, dostarczoną mi jako jego prezent przez Amazon.

Wojtku, bardzo mi będzie Ciebie brakowało. Ale pozostał Twój nieoceniony i niedoceniony wkład w kulturę w postaci Twoich kilkudziesięciu esejów i kilkunastu książek. I to mi – Twojemu wiernemu czytelnikowi i przyjacielowi – pomoże powoli pogodzić się z tym, że odszedłeś. Twoje książki i eseje nie zestarzeją się i zawsze będzie można do nich wracać.

Amsterdam, 06.09.2020
KRZYSZTOF R. APT

P.S. Świetnym przewodnikiem po Wojtka twórczości jest jego strona internetowa

Oryginalna wersja tego artykułu ukazała się 6 września 2020 na stronie tygodnika „Polityka”. Przedruk za zgodą „Polityki” i autora.