MAREK ZAGAŃCZYK
Gustaw Herling-Grudziński
„Sześć medalionów i Srebrna Szkatułka”
29 września 2020
MAREK ZAGAŃCZYK
Kiedyś, czytając Dziennik pisany nocą, myślałem, że warto wykroić z niego to, co ciekawi mnie szczególnie, opis włoskich peregrynacji, notatki o bliskich Herlingowi malarzach i pisarzach, którzy pomagali mu w jego własnym twórczym zmaganiu, i wreszcie, opowiadania. Jednym słowem, odrzucić politykę, zapisy o doraźnym, publicystycznym charakterze. Dzisiaj nie jestem pewien czy takie podejście do dziennika, do twórczości Herlinga ma sens, więcej, czy jest w ogóle uprawnione, bo tracimy wówczas z pola widzenia jak kompletnym, pełnym i bogatym w odcienie był pisarzem. W jego książkach polityka zawsze sąsiaduje z życiem, z historią. Jest też muzyka, malarstwo i literatura. Kiedy zakładamy okulary Herlinga, widzimy nie tylko więcej, ale potrafimy łączyć ze sobą dziedziny z trudem poddające się złączeniu. A jednak pośród książek Herlinga jest tom, który właściwie spełnia moje wcześniejsze zamysły. To rodzaj biletu wizytowego, który pisarz zostawia światu. Myślę o Sześciu medalionach i Srebrnej Szkatułce.
„Jak opisać zachwyt na widok dzieła sztuki w sposób spokojny, ścisły, rzeczowy, a zarazem utrwalający wzruszenie?”. Tym zdaniem otwiera Herling-Grudziński szkic o Barbarzyńcy w ogrodzie. To pytanie, jak sądzę, towarzyszy ciągle jego pisaniu o sztuce. I niemal każdy esej przynosi inną odpowiedź. Szkice Herlinga dotyczą najczęściej arcydzieł, malarzy podziwianych: Vermeer, Rembrandt, Caravaggio, Ribera, kiedy indziej Antonello da Messina. Herling chce być jak najbliżej malarstwa, zrozumieć na czym polega tajemnica doskonałości, siła oddziaływania wybranych płócien. Ciekawią go dzieła zagadkowe, wieloznaczne, trudno uchwytne. Im poświęca najwięcej uwagi. W pisaniu o sztuce wybiera własnych przewodników. Podziwia Stendhala, jego fantazję i umiar. Stendhal patronuje esejom Herlinga, szczególnie szkicom o sztuce i opowiadaniom. Niewiele jest postaci, o których Herling pisze tak wiele, zawsze ciepło i z pasją. Może tylko Kafka i Dostojewski przywoływani przy innych okazjach.
Czytając Sześć medalionów i Srebrną Szkatułkę myślę o Stendhalu, tak jakby był bohaterem tej książki, ale bohaterem ukrytym, dyskretnie wskazywanym, ustawionym w cieniu, za obrazami mistrzów. Czasami wydaje mi się, że to właśnie postać francuskiego pisarza decyduje o konstrukcji tomu; najpierw eseje o miastach — Parmie i Sienie, potem szkice o malarzach; i wreszcie tajemnicze opowiadanie o srebrnej szkatułce, jakże bliskie Kronikom włoskim Stendhala. W ten sposób czytam Herlinga, odnajdując w jego tekstach historie pełne namiętności, niezależnie czy opowiada dzieje burzliwego romansu, czy pisze o sztuce, szkicując sylwetki malarzy. Najważniejsze pozostaje stendhalowskie złączenie dokładnego, niemal pedantycznego opisu i namiętności balansujących na granicy szaleństwa, zestawienie tajemnicy i codzienności.
Szkice o Parmie i Sienie są dla mnie ćwiczeniem uwagi, szkołą wrażliwości. Mało jest tekstów równie silnie narzucających się wyobraźni. Trudno zapomnieć fragmenty o Correggiu. Herling nazywa go „poetą wiecznego ruchu między niebem i ziemią”. Ale Parma to także miasto Stendhala, szansa, by wspomnieć o pisarzu, podążyć jego tropem, wykorzystać zachwyt Stendhala wywołany obrazami Correggia. Portret w Komnacie Świętego Pawła mógłby przedstawiać księżnę Sanseverinę. Nieważne, że jest inaczej. Trzeba tylko na chwilę zapomnieć o istniejącym podpisie lub jak Herling znać historię przeoryszy. Parma to właściwie dwa miasta: realne i wymyślone, dzieło włoskich architektów i francuskiego pisarza. Pustelnia parmeńska może być po tym mieście bezcennym przewodnikiem.
Siena jest theatrum mundi, gigantyczną sceną, na której od wieków historia odgrywa swój dramat. Miasto trwa niezmienione wśród licznych przemian. Każdy, kto się w nim znalazł nieświadomie, uczestniczy w przedstawieniu. Przynajmniej raz pojawia się na muszli Il Campo, albo, jak pisze Herling, na bocznej scenie przed frontonem katedry. W tym mieście nie ma kulis. Wszystko jest sceną zaludnioną przypadkowymi aktorami. „Sieneński dzień staje się miniaturowym obrazem świata”. W polskiej literaturze Siena zajmuje miejsce wyróżnione. Wystarczy wspomnieć esej Herberta, Iwaszkiewicza, wiersz Miłosza, książkę Kazimierza Chłędowskiego. Właśnie między nimi Herling buduje własną historię. Jego opowieść brzmi jednak inaczej. Decyduje nie tylko rozłożenie akcentów, ale przede wszystkim temperament, odmienne spojrzenie. I tu także, podobnie jak w Parmie, pojawia się Stendhal, wywołany dziełem Pinturicchia w Bibliotece Piccolominich. Dla Herlinga Eneasz Silvio Piccolomini to nie tylko Pius II wspaniale przedstawiony na sieneńskich freskach. To także autor Storia di due amanti, papież stendhalowski, autor historii miłosnej.
Dzieło Pinturicchia wywołuje uzasadniony zachwyt. Podziwiał je Herbert w Barbarzyńcy w ogrodzie. Nie wszyscy jednak ulegli jego pięknu. Paweł Muratow wolał pisać o mozaice, sławę fresków uważał za przesadzoną. Z uwagą przyglądał się posadzce kościoła, „kolosalnej rycinie na marmurze”. W niej widział pełnię sztuki, szczyt możliwości sieneńskich mistrzów. Ale podobnie jak Herling lubił odwiedzać archiwum, czytał stare księgi, wydobywając z nich historie poszerzające nasze widzenie.
W książce Herlinga obrazy miast poprzedzają portrety malarzy. Stopień trudności zostaje zwielokrotniony. Trzeba mieć dużo odwagi, by pisać o Vermeerze czy Rembrandtcie w sposób odmienny, całkowicie własny. Herling szuka ukrytej metafory, bliskiej podziwianym malarzom. To cecha szczególna jego esejów. Ale Rembrandt widziany przez Herlinga to przede wszystkim malarz własnej starości, badacz sekretów ludzkiej twarzy, niezwykle przenikliwy, często okrutny, głównie wobec siebie. „Okrutny z nadmiaru miłości”. Myślę, że ta formuła przystaje nie tylko do Rembrandta, tłumaczy wiele z pisarstwa Herlinga. Tkwi u podstaw jego bezkompromisowości, odwagi sądzenia siebie i innych. Czasami, na niektórych stronach dziennika, Herling aż kipi z oburzenia i wtedy przez moment jest trochę jak Savonarola złorzeczący temu, co błahe, chybione, moralnie wątpliwe.
Zakończenie szkicu o Rembrandcie jest próbą wykroczenia poza obraz. Herling pisze o śmierci malarza. Tak, jak ją sobie wyobraża, jak chciałby ją widzieć. Przedstawia Rembrandta malującego ostatni autoportret. Bo jak zauważa Herling: „Proces destylowania własnego Ja, podstawę malarskich autoportretów, wolno zestawić z podobnym procesem w wielkiej literaturze. Już dawniej łapałem się czasem na spostrzeżeniu, że stary książę Salina z powieści Lampedusy mógłby zobaczyć siebie w jednym z ostatnich autoportretów Rembrandta”.
W przypadku Vermeera tajemnica tkwi w szczególe. Najważniejsze okazują się perły zdobiące większość namalowanych przez niego kobiet. W ich blasku Herling odkrywa sekret malarstwa Vermeera — zagadkę czasu zatrzymanego. Zupełnie innym artystą był Ribera, choć właśnie o nim Herling pisze w sposób najbardziej osobisty. Szkicuje sylwetkę artysty żyjącego poza ojczyzną, w Neapolu. Ribera jest dla Herlinga wzorem pokazującym, jak pokochać obce miasto, jak uznać je za własne, poczuć się u siebie. Nie utracić nic z własnej twórczości. Być poetą i mocno stąpać po ziemi.
Przyglądając się stworzonym przez Herlinga portretom pozostajemy o krok od odsłonięcia tajemnicy, jesteśmy gotowi uwięzić ją w słowach. Ale to tylko złudzenie. Herling ma tego świadomość i może dlatego zamyka książkę opowieścią o srebrnej szkatułce — wielkim znakiem zapytania. Sztuka pozostaje nieuchwytna. Jest w nas i poza nami, w naszej pamięci, we wspomnieniu. Piękno skażone złem to częsty temat opowiadań Herlinga. Historia o srebrnej szkatułce to opowieść o miłości, która prowadzi do zbrodni bez poczucia winy. Jej bohater szydzi ze sprawiedliwości, nie oddaje się pokucie, zło, które go wypełnia niszczy dzieło sztuki, tak, jakby piękno i dobro były nierozdzielne. Srebro czernieje, bo nie może znieść skrywanej we wnętrzu tajemnicy. Pisanie o sztuce to także wydobywanie emocji, tych ukrytych w podziwianych obrazach i tych zamkniętych w nas, uważnych obserwatorach, rozpięte między zachwytem i skupieniem.
Tekst pochodzi z bloga Marka Zagańczyka „Sztuka czytania”
udostępniamy go za zgodą autora.
MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portrety, Droga do Sieny, Cyprysy i topole a ostatnio Berlińskie widoki (Austeria, 2019).