MAREK ZAGAŃCZYK
Paweł Hertz „Wiersze zebrane”

Wiersze Pawła Hertza układają się w autobiograficzny zapis, w którym ważna jest sylwetka autora i tło zdarzeń, z jakimi przyszło mu się zmagać. Jak w soczewce widać w nich uchwycony w zachwycie obraz życia w dawnym Paryżu, czas wojennego przeobrażenia i lata późniejsze, gdy trzeba było szukać miejsca w obcej rzeczywistości. Wiersze Hertza, szczególnie utwory późniejsze, pełne są mądrości zyskiwanej dzięki innym i dzięki własnemu doświadczeniu. Mówią do nas szeptem, bez podnoszenia głosu, niewiele w nich radości, ale smutek, który stanowi ich dominantę wolny jest od rezygnacji. Można tę poezję czytać jak pogłębione sprawozdanie z życia i układać dzięki niej obraz świata, którego dziś już nie ma. Za Hertzem można wędrować w bliskie mu okolice, spacerować paryskimi ulicami, przemierzać włoskie i mazowieckie krajobrazy, tkwić w Warszawie zanurzonej w dawność, toczyć wraz z Hertzem rozmowę z poetami, marznąć w syberyjskich lasach, by później balansując między odwagą i kompromisem szukać przestrzeni wewnętrznej wolności.

Te wiersze o melodii łatwo wpadającej w ucho są medytacją nad pojedynczym losem i zadumą nad historią narodu. Widać w nich to, co zmieniało się w Hertzu na przestrzeni lat, od czasu, gdy debiutował na łamach „Wiadomości Literackich”, aż do chwili, gdy z sobie tylko znanych powodów porzucił mowę wiązaną. Pisał szukając rymów pozornie prostych, słów zwyczajnych, a jednak niemal zawsze trafnych, zostających w pamięci na dłużej. W późnych latach nie oglądał się na innych i składał swoje wiersze jakby na przekór temu, „co”, a przede wszystkim „jak” wypadało pisać. Był Hertz wspaniałym eseistą, tłumaczem o słuchu absolutnym, ale zawsze pozostawał poetą. Układał wiersze, dopóki miał w nich coś istotnego do powiedzenia i dopóki, jak mu się zdawało, byli czytelnicy gotowi podążyć jego śladem. Zamilkł, gdy tej motywacji zabrakło. Może uznał, że przyszedł czas na tych, co z większym talentem, a na pewno z większym przekonaniem o racji narzucania się innym, oddadzą się poetyckiemu zajęciu.

Hertz pisał swoje wiersze nieodmiennie tak samo, wedle zasad, którym pozostawał wierny. Zmieniało się jednak to, co mówił. Inna była też perspektywa, z której zwracał się do czytelnika. Namysł nad światem prywatnym ustępował zadumie nad losem społeczności, której Hertz był częścią mimo uparcie podkreślanego wyobcowania. Wrażliwy, może nadwrażliwy młodzieniec, piszący o miłości i „ziemskich pokarmach” ustępował dojrzałemu twórcy znającemu własne ograniczenia i kierującemu wzrok ku sprawom z natury swojej bardziej ogólnym, jak historia, walka o wolność i duchowa niezależność.

Gdy dzisiaj czytam wiersze Hertza mam wrażenie, że służą tym wszystkim, którzy stawiają literaturze zadania wykraczające poza poszukiwanie piękna i przyjemność zapomnienia o codziennych ciężarach. Te wiersze są podpowiedzią w życiowych wyborach. Ich lektura układa się w jedną spójną wypowiedź, w której liczy się zarazem to, co wyraźnie zostało powiedziane, jak i to, co kryje się między słowami, a co sygnalizuje data pod wierszem, czy nazwisko przyjaciela wypisane w dedykacji. Hertz bowiem szukał dla siebie miejsca z dala od teorii, sporów i mód literackich z przekonaniem, że wiersz pozwala mu wyrazić coś, czego inaczej powiedzieć się nie da. Najciekawsze wydają mi się te utwory, w których splatają się prostota i powaga, i słuch niemal muzyczny.

Poezja Hertza zasługuje, aby czerpać z niej w chwilach prywatnych radości i niepokojów, ale także w momentach, znowu nie tak rzadkich, gdy pośród utworów rymowanych szukamy mocnych słów składanych dla Polaków. Jarosław Iwaszkiewicz, patron wczesnej twórczości Hertza, przyjaciel i poeta podziwiany do końca, z którym Hertza łączyło wiele mimo politycznych sporów, pisał, nie kryjąc zachwytu: „Jaką radością i jaką ulgą jest dla mnie czytanie takich wierszy […]. Nareszcie coś, co nie bije w twarz, nad czym nie trzeba sobie łamać głowy, tylko wsiąść jak do łódki, jak do gondoli – albo do wiejskiej płaskodenki – i płynąć, nie natykając się ani na wiry, ani na kamienie. Jaka pogoda, jaka radość, jaki smutek […]. Pozwólcie mi czytać Hertza i rozkoszować się jego rytmami, rymami, strofkarstwem i metaforyką […]. Pozwólcie mi się wzruszać nie tylko poezją dźwięku i barwy, ale także poezją znaczeń”.

W ostatnich latach życia Pawła Hertza dane mi było prowadzić z nim rozmowy, w których czasami, za rzadko, jak dziś myślę, pojawiały się jego wiersze. Czytałem je ze starych ofiarowanych tomików, ale zabrakło mi odwagi by pytać o ludzi, miejsca i sprawy, które w nich są, ale dla mnie były i pozostają niewyraźne, nieme. Na szczęście kilka tych utworów, czytanych przez Hertza, udało się nagrać. Słucham więc jego głosu, podziwiam ton głęboki i ciepły, w którym pobrzmiewa zdecydowanie i spokój. Najczęściej wiodę wówczas palcem po stronicy i cieszę się, widząc, jak ożywają słowa. Mam przed oczami pejzaże niezwykle wyraziste. Najczęściej jest to obraz zimy, tak jakby była to pora roku i stan ducha szczególnie Hertzowi bliski. Można z tych wierszy ułożyć jego własną podróż zimową, odmienną od znanych nam wersji, choć jak one równie melodyjną. Może w krainie bieli i szarości, mrozu i lodu łatwiej jest myśleć, bo nic nas wówczas nie rozprasza. A może zimą wyraźniej widać, że wszystko ma swój kres.

MAREK ZAGAŃCZYK

Paweł Hertz „Wiersze zebrane”. Warszawa, PIW, 2019.

Tekst pochodzi z bloga Marka Zagańczyka „Sztuka czytania”
udostępniamy go za zgodą autora.

MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portretyDroga do SienyCyprysy i topole a ostatnio Berlińskie widoki (Austeria, 2019).


fot. domena publiczna © NAC