MAREK ZAGAŃCZYK
Znowu w Brideshead

Serial Znowu w Brideshead (1981).

Znowu w Brideshead

Nie sądziłem, że serial telewizyjny zdecyduje o moich literackich wyborach, stanie się ważny jak lektury ulubionych książek. Znowu w Brideshead oglądałem przypadkiem, nie znałem powieści Evelyna Waugh, nic nie wiedziałem o autorze. Z każdym odcinkiem moje zaciekawienie rosło. Wszystko w tym filmie wydawało się doskonałe: role, krajobrazy, wnętrza, nawet muzyka z powracającym tematem. Opowieść o studentach Oksfordu i angielskim domostwie dotykała spraw, o których wówczas myślałem. To był początek przygody trwającej do dzisiaj. Waugh stał się moim ulubionym pisarzem. Szukałem powieści i komentarzy pozwalających wniknąć w jego świat. Ale najważniejsze było Znowu w Brideshead, film i książka. Do dzisiaj nie umiem ich rozdzielić. Czytając powieść, widzę aktorów: Ironsa, Gielguda, Oliviera i zamkniętego dla mnie w tym jednym filmie Anthony’ego Andrewsa. Kino rzadko przemawia do mnie z podobną siłą. Niewiele znam filmów tak doskonale przylegających do literatury, ukazujących więcej niż potrafimy sobie wyobrazić. Często słucham głosu Gielguda czytającego Znowu w Brideshead, bo to wzór głośnej lektury, spokojny, opanowany, bez zbędnej ekspresji.

Każdy drobiazg związany z Brideshead był dla mnie ważny. Z zaciekawieniem czytałem szkic Henryka Krzeczkowskiego o podziwianej przeze mnie powieści. Ten esej podpowiadał interpretację, zwracał uwagę na rolę wiejskiej rezydencji, symbolu świata, który przemija. „Dzieło architektury – pisze Krzeczkowski – żyje tak długo, jak długo spełnia rolę wyznaczoną mu przez twórców. Piramidy Egiptu, greckie świątynie i pieczołowicie konserwowane pałace są już tylko zabytkami, kamieniami milowymi przebytej drogi. Cieszą nasze oko, sycą myśli, są tłem dla rekonstrukcji przeszłości, lecz nawet wtedy, gdy wyznaczamy im nowe funkcje, zaludniamy nowymi mieszkańcami, nie jesteśmy w stanie przywrócić im życia”. Nazwisko Waugh odnalazłem także wśród ulubionych pisarzy Konstantego Jeleńskiego. To była dla mnie dodatkowa, ważna rekomendacja.

Waugh prowadził mnie do innych autorów, był tematem rozmów z przyjaciółmi. Za każdym razem inne fragmenty przyciągały moją uwagę. Nie wszystko było zrozumiałe, pewne miejsca do dzisiaj pozostają niejasne. Może za jakiś czas i one do mnie przemówią. Dotyczą przede wszystkim spraw wiary, kruchych i niedostępnych, trudnych do zamknięcia w słowach. Monolog Julii o grzechu należy do tych partii powieści, do których stale wracam, a jednak wciąż nie znajduję do nich dostępu.

Nie umiem wskazać piękniejszej powieści o przyjaźni. Ta strona książki przez długi czas wydawała mi się najważniejsza, w niej rozpoznawałem się najpełniej. Dotyczyła przyjaźni na granicy miłości, traktowanej chłodno, z dystansem. Była powieścią o rodzącej się i przemijającej fascynacji, o zderzeniu różnych światów i odmiennych postaw, wyrazem tęsknoty za tym, co krótkotrwałe. Dzięki Znowu w Brideshead myślałem o bliskich mi osobach. Staram się pamiętać, jak wiele im zawdzięczam. Nie zawsze byłem świadomy roli, jaką odegrały w moim życiu. Czasami książki potrafią jednym zdaniem, jednym obrazem odwołać się do tego, co najbardziej skryte. Na tym polega ich siła.

Waugh wielokrotnie podkreślał różnice dzielące go od stworzonych przez siebie postaci. Znowu w Brideshead otwiera tajemnicze zdanie: „Ja to nie ja, wy nie jesteście nim ani nią, oni nie są nimi”. Ta jedna linijka doczekała się wielu komentarzy. Waugh nie chciał być utożsamiany z Karolem Ryderem. A jednak opisał swój świat. Niemal każdej postaci można przypisać rzeczywisty pierwowzór. Wśród osób portretowanych znaleźli się: Harold Acton, Brian Howard, Maurice Bowra czy Brendan Bracken, minister informacji w rządzie Churchilla. Można mówić o całej generacji skupionej wokół powieści. Książka Humphreya Carpentera ma właśnie taki tytuł: The Brideshead Generation. Większość jej bohaterów przeszła przez Eton i Oksford. Najsłynniejsi, jak Greene, Acton, Connolly, Henry Yorke, John Betjeman, zostali pisarzami. Inni, jak Howard, przez długi czas byli bohaterami obyczajowych i politycznych skandali. To Howard był wzorem ekscentrycznej postaci Antoniego Blanche’a. Wystrój pokoju Sebastiana Flyte’a w Oksfordzie, głośne lektury poezji, głównie Eliota, nawet pluszowy niedźwiadek mają swoje źródło w rzeczywistości. Zapamiętane miejsca, przedmioty i obyczaje wracają w powieści Waugh nieznacznie odmienione. Są ważnym ogniwem opowiadanej historii, wyraźnym znakiem dawnego świata.

Wiele jest w książce Waugh ukrytych tropów, prowadzących daleko poza powieść, cytatów dobranych tak, by jak najdokładniej przedstawić odchodzący świat. Czasami są to pojedyncze słowa, nawiązujące do ulubionych wierszy. Opis doliny i rzeki Bride otwiera dosłowny cytat z pierwszej linijki Ody do urny greckiej Keatsa. Ten wiersz, podobnie jak zdanie Et in Arcadia ego czy fragment lamentacji Quomodo sedet sola civitas [Jakże zostało samotne miasto tak ludne], daje właściwe tło całej opowieści. Waugh pisał Znowu w Brideshead w 1944 roku. Końcowy fragment, opis śmierci lorda Marchmain, powstał 6 czerwca, w dniu inwazji. Rozpoczęła się nowa epoka, w której nie było już miejsca dla wielkich rodów i wspaniałych posiadłości. Waugh mógł powtórzyć za Ryderem: „Moim ożywczym źródłem jest pamięć, która niby chyży ptak wzbiła się nade mną pewnego wojennego, szarego poranka […]. Bardziej nawet niż dzieła wielkich architektów kochałem budowle, które wraz z upływem wieków przycichały, utrzymując to, co najlepsze w każdej generacji; czas kruszył dumę artysty i filisterską wulgarność, naprawiał niezręczność tępego rzemieślnika […]. Wykonywałem portrety domów, które wkrótce miały zostać opuszczone albo ulec zniszczeniu; często wyprzedzałem tylko o parę kroków licytatora; moje przybycie było zapowiedzią zguby”.

Brideshead stanowiło bramę do zaczarowanego ogrodu, który, na oczach Waugh, tracił swój dawny charakter. Umierający lord Marchmain, jak książę Fabrizio di Salina, przeczuwał, że odchodzi z nim to, co kochał. Zmian nie da się zatrzymać, można jedynie odejść z godnością. Powieść Waugh stawiam obok Lamparta, Tamtych brzegów Nabokova, opowiadań Iwaszkiewicza, Wiśniowego sadu. Wszystkie te teksty, pisane w różnym czasie, dotykają świata w momencie przesilenia. Pałac, ogród, sad umierają jak ludzie, są znakiem innego ładu, innej miary. W ich kruchych kształtach zamknięto wyobrażenia i smak epoki. Domy i ogrody mówią do nas wyraźnie, choć najczęściej cichym głosem.

Przyszłość należy do ludzi takich jak Hooper, jak Calogero Sedara z Lamparta, praktycznych, pozbawionych złudzeń. Dziwią ich ekscentryczne przyjaźnie, wielkie rezydencje o niezliczonych pokojach, w których nikt nie mieszka.

Brideshead z telewizyjnego serialu to Castle Howard, barokowy pałac, dzieło Johna Vanbrugha, architekta i dramatopisarza. Posiadłość niedaleko Yorku doskonale pasuje do opowieści. Waugh odwiedził Castle Howard w 1937 roku. Pisząc Znowu w Brideshead, miał w pamięci tę niezwykłą posiadłość. Barokowy rozmach wyróżnia ją spośród innych wiejskich rezydencji. Castle Howard przyciągał uwagę znawców architektury. Jego sylwetkę odnaleźć można w każdym przewodniku po angielskich posiadłościach ziemskich. Pisali o nim Sacheverell Sitwell i Nigel Nicolson. Obaj podziwiali ogrom budowli, jej majestatyczne piękno. Castle Howard było pierwszym ważnym dziełem Vanbrugha. Ten żołnierz obdarzony wszechstronnym talentem z równą swobodą pisał sztuki, rysował, projektował wnętrza. W każdej z tych dziedzin był samoukiem, a jednak potrafił przyćmić uczonych konkurentów. Swift ułożył o nim złośliwy wierszyk. Na ogół był jednak lubiany i, co ważne, zdobył uznanie możnych protektorów.

Dzisiaj, po filmowej adaptacji Znowu w Brideshead, do Castle Howard zjeżdżają turyści, by jak Sebastian Flyte i Karol Ry der spacerować po łąkach i ogrodach, podziwiać bogato zdobione wnętrze, zatrzymać się przy palladiańskiej Świątyni Czterech Wiatrów, wzorowanej na Villa Rotonda. Rezydencja, należąca od pokoleń do Howardów, do dziś jest zamieszkana i jak większość angielskich domostw tylko w wybrane dni udostępniana zwiedzającym. Pałac odnowiono w latach siedemdziesiątych XX wieku, z wyjątkiem części wschodniej, zniszczonej w czasie pożaru w 1940 roku. Sprzęty i przedmioty zgromadzone w opuszczonym skrzydle wystawiono na sprzedaż. Na kolorowych fotografiach w popularnym magazynie mogłem kiedyś oglądać nie kończące się rzędy foteli o pięknych, wzorzystych obiciach, miedziane imbryki, porcelanowe serwisy, góry draperii, stosy poduszek, bezmiar szkła i kredensy, fragmenty zdobień. Tytuł artykułu brzmiał Buy Buy Brideshead i był prawdziwie kupieckim pożegnaniem. Na szczęście nie sprzedano obrazów. W zbiorach Castle Howard znajdują się prace van Dycka, Rubensa, Holbeina, Gainsborough i Reynoldsa. Tysiące przedmiotów, gromadzonych latami, w ciągu kilku dni zmieniło właściciela. Ze smutkiem myślę o tej aukcji, tak jakby dotyczyła prawdziwego Brideshead. Wielka wyprzedaż jest dla mnie dalszym ciągiem powieści, epilogiem dopisanym w czterdzieści lat później.

Christopher Hitchens zaczyna swój szkic o Waugh od (co w jego przypadku nie powinno dziwić) cytatu z Orwella, piszącego o Znowu w Brideshead tuż przed śmiercią. Tekst Orwella znamy jedynie we fragmentach, są to właściwie strzępy myśli, uwagi do późniejszego dopracowania, skupione przede wszystkim wokół zagadnień wiary. „Świadomie bezstronne nastawienie. Bez purytanizmu. Księża nie są nadludźmi… Ale. […] Nie można tak naprawdę być katolikiem i dorosłym”. Do tego ostatniego zdania, a właściwie do tego, co się za nim kryje, jeśli myśl tę uznać można za prawdziwą, sprowadza się większość zastrzeżeń sformułowanych wokół Brideshead i innych powieści Evelyna Waugh, tych, o których sam mówił, że są „poważną literaturą” a nie „igraszką”. Snobizm i katolicyzm to dwa zagadnienia, stanowiące siłę napędową jego prozy. Są właściwie nierozdzielne, tak jakby pojedynczo żadne z nich nie było w stanie unieść ciężaru opowieści. A przecież najczęściej razem nie jest im po drodze. Skupiają wokół siebie innych czytelników. Mają innych wyznawców. Wśród miłośników Waugh prym wiodą osoby, które w jego prozie cenią najwyżej ironię, satyrę i szyderstwo. Mniejszą grupę, o ile w ogóle takie towarzystwo dziś jeszcze istnieje, stanowią ci, dla których, jak pisał Hitchens, Waugh pragnął na nowo ożywić Księgę Hioba, spojrzeć w stronę tego, co tragiczne i bolesne. Ale robił to zawsze po swojemu, według dawnej miary, a czasami nawet z uśmiechem.

MAREK ZAGAŃCZYK


Tekst pochodzi z nowego bloga Marka Zagańczyka „Sztuka Czytania”: marekzaganczyk.wordpress.com

MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portrety, Droga do Sieny, Cyprysy i topole a ostatnio Berlińskie widoki (Austeria, 2019).