MARTA WYKA
Szczepański Dziennik tom VI, Márai Kronika niedzielna
9 grudnia 2019
![](https://zeszytyliterackie.pl/wp-content/uploads/2019/12/wyka.png)
MARTA WYKA
J.J. Szczepański, Dziennik tom VI, 1990-2001, Wydawnictwo Literackie, 2019
Zakończyła się wielka edycja, a wraz z nią pozycja Jana Józefa Szczepańskiego jako pisarza uległa ciekawej modyfikacji, której skutki pewnie będą trwać dalej. Poszukiwane bowiem jest (przez badaczy) adekwatne do ich rozmiarów i ważności, miejsce dla tych dzienników: czy obok Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Czapskiego, Iwaszkiewicza, Kijowskiego? Niepoprawione, integralne, pisane z dnia na dzień, nie komentowane przez autora, rozpoczęte jako forma terapeutyczna, z biegiem lat stające się nie tylko kalendarzem emocji, ale kroniką życia w epoce trudnej – choć na pewno zachęcającej do osobistych zwierzeń.
Szczepański zachowuje mistrzowski umiar i ascetyczny styl. Czasem chciało by się zajrzeć głębiej w jego przestrzeń emocjonalną, ale pisarz niezmiernie rzadko na to przyzwala.
A jednak – pytania powstają. Czy długie i spełnione życie daje szczęście? Wydawać by się mogło, iż autor Dziennika zgromadził wszelkie dane obiektywne, aby sobie samemu twierdząco na to pytanie odpowiedzieć. Pierwsza odpowiedź brzmi zatem: tak, daje szczęście udane małżeństwo, kochające dzieci, dalekie podróże, pamięć rodzinnej tradycji, szacunek środowiska, a także możliwość schronienia się w tym szczególnym azylu jakim była dla Szczepańskiego Kasinka i zbudowany tam przez jego ojca dom.
Ale padają też w Dzienniku pytania i konstatacje bolesne. Zawsze tolerancyjny wobec innych – Szczepański nie pobłaża sobie jako pisarzowi. To jego główny niepokój: czy będę jeszcze pisał i jakie to będzie pisanie? Faktem jest, iż styl lat ostatnich ulega kondensacji, wielkie historie przeradzają się w „historyjki”, encyklopedie w „maleńką encyklopedię totalitaryzmu”. Podobny proces „skracania” towarzyszy wyprawom górskim autora (tutaj opisuje ostatnią podróż do Nepalu). Niegdyś szczyty wydawały mu się oczywiste, mógł je osiągnąć – teraz może je tylko kontemplować.
A przecież nie jest to dziennik starości, choć dokumentuje odchodzenie. Poprzez wszystkie tomy, jakie dotąd się ukazały, Szczepański znajduje się w wielorakim ludzkim tłumie. Ludzi co prawda ubywa, ale ich miejsce zajmują nowi, zatem inni.
Przegrywa też z własnym ciałem. Lakoniczne opisy postępów choroby to zarazem finał Dziennika. Szczepański odchodzi w roku 2003. Warto przypomnieć, iż gen pisarski rodu Szczepańskich (i Wolskich po kądzieli) wciąż przypomina o swojej sile. Punktem odniesienia dla Jana Józefa była ciotka, Maria (ze Szczepańskich) Kuncewiczowa. Ta nić zasługuje na szczegółowe odtworzenie. Piszą i tworzą syn Michał, córki Anna i Katarzyna. Pisarzem jest też wnuk Jan Krasnowolski.
„Zemsta ręki śmiertelnej” wciąż trwa i trzeba ją brać pod uwagę, a może zgoła się jej strzec?
Zabawne są zetknięcia Jana Józefa z awangardą jego czasów. Nigdy do końca nie był w stanie zaakceptować sztuki i osobowości Tadeusza Kantora. Sprzeciw budziły w nim słynne performanse Stanisława Beresia. O „Białym” Kieślowskiego, napisze, iż nic z filmu nie zrozumiał. Ale przyjaźnił się blisko z zapomnianym dziś, barwnym i dynamicznym heroldem krakowskiej bohemy, Stanisławem Balewiczem.
Można by zestawić dwa dziennikowe teksty: Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego i Dziennik Jana Józefa. Czas bardzo wyraźnie obrysował ich granice. Zamknięcie Herlinga w nocnej przestrzeni własnego pokoju na pewno wpłynęło na jego konfrontacje umysłowe z „innymi”. Jan Józef Szczepański porusza się w tłumie dotykalnym, tyleż umysłowym co cielesnym. Jest pilnym rejestratorem wydarzeń dziejących się tu i teraz. Zyskuje dystans do siebie samego. Powiadał: „na przyjęciu u Błońskiego tłum polonistów mówi mi, że jestem znakomitym pisarzem”.
Wyobrażam sobie jak się uśmiecha, pykając fajkę i zapisując tę uwagę. Pisał zawsze ręcznie, na przypadkowych kartkach, rozpadających się z latami i coraz mniej czytelnych.
![](http://www.zeszytyliterackie.pl/wp-content/uploads/2019/12/Szczepanski_Dzienniki_tom6_m.jpg)
Jan Józef Szczepański, Dziennik tom VI 1990-2001,
Wydawnictwo Literackie, 2019.
*
Sándor Márai, Kronika niedzielna, przełożyła Irena Makarewicz, Czytelnik, 2019
Felieton to forma ulotna, jego tematy szybko się starzeją, wymagają komentarzy i uzupełnień. Ale to nie przypadek Máraiego.
Pisał je w latach – 1936-1943 – tyleż obfitujących w wydarzenia, co płynnych, niespokojnych i tragicznych. Na jego oczach i pod jego piórem kruszył się świat, w którym wyrósł, i który, mimo wszystko, polubił. Z upadkiem przyjaznej sobie Europy nigdy się nie pogodził.
Jaka ona była? Wciąż rozpoznawana – co nie znaczy zwiedzana. Łazęgowaliśmy po Europie, byliśmy zdziwieni, gdy ktoś zapytał: czy byłeś już w Paryżu? Wracaliśmy przecież w te same miejsca, aby penetrować je coraz dokładniej, nie byliśmy uczestnikami zbiorowych wycieczek.
Wszystkie europejskie wątki kronik zasługują na uważną lekturę. Márai – dziennikarz zachowuje cechy swojego znakomitego talentu: pasję, dociekliwość, żar, który go wyróżnia. Jest też znawcą i smakoszem nostalgii.
Myślę, że jego perspektywę poznawczą najlepiej bodaj pokazuje lektura szczególnego powieściowego aneksu do Rodziny Thibault Rogera Martin du Garda. To zakończenie wielkiej sagi zostało napisane z perspektywy ostatniego potomka rodu, syna Jakuba Thibault, siostrzeńca Antoniego, czyli dwóch bohaterów powieści. Syn żyje już w czasie drugiej wojny, jego antenaci doświadczyli wojny pierwszej. W latach II wojny aneks zostaje opublikowany. Márai czuje się podobnym do powieściowych postaci uczestnikiem dwóch największych europejskich kataklizmów. Wraz z nimi kończy się jego Europa, którą, jak wiadomo porzuci.
Jeden z ostatnich felietonów pisał w roku 1942. Zaczęły się właśnie pierwsze bombardowania Budapesztu. Miasto zmienia formy życia, Węgrzy chronią się w swoich mieszkaniach; Márai uważa, iż nadchodzą czasy przejściowe, podobne, jak po wojnach napoleońskich, gdy ludzie zasiadali wokół biedermaierowskich . okrągłych stołów, w salonach, będących jednocześnie ich schronieniem i azylem. Diagnoza Máraia, dotycząca jego współczesności brzmi tak:
„Teraz następuje czas grubych powieści, długich nocy, rodzinnych kolacji i chodzenia wcześnie spać (…). Dwudziesty wiek to nie początek czegoś nowego, lecz powrót w uczuciach i zachowaniu do ludzi osiemnastego wieku (…). Ten biedermaier z radiem naturalnie nie jest tamtym oryginalnym (…). Ludzie swymi formami życia starają się poskromić i uczłowieczyć ten dziki i chaotyczny świat. Ale każda epoka ma dokładnie taki biedermaier, na jaki zasługuje”. Trudno coś dodać do tej uwagi.
![](http://www.zeszytyliterackie.pl/wp-content/uploads/2019/12/Sandor-Marai-Kronika-Niedzielna.jpg)
Sándor Márai, Kronika niedzielna,
Czytelnik, 2019.
MARTA WYKA
MARTA WYKA, ur. 1938. Historyk literatury i krytyk literacki, zajmuje się literaturą przełomu modernistycznego, Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego oraz współczesnością.