MARY McCARTHY
Col Tempo
Giorgione, La Tempesta
Col Tempo*
Najcudowniejszy wynalazek Wenecji – malarstwo sztalugowe – powstało wyłącznie z myślą o przyjemności. Do czasów Giorgiona malarstwo miało charakter użytkowy, służyło gloryfikacji Boga i świętych, gloryfikacji państwa (w widowiskach), wystawianiu osoby (portret). Giorgione pierwszy stworzył płótna nie mające innego celu poza zwykłą przyjemnością, poza stwarzaniem miłego nastroju – jak ujął to Berenson. Były to obrazy dla prywatnych osób szlachetnego, oczywiście, pochodzenia, dla domu – dwa nowe pojęcia, które opierały się na nowej przesłance – istnieniu wolnego czasu.
Wolny czas był warunkiem sine qua non pełni renesansu. Pozbawiona funkcji wojskowej, feudalna szlachta całej Europy poszukiwała rozrywek w zajęciach kulturalnych: w układaniu sonetów, grze na lutni, w grach i akrostychach, w studiowaniu dobrych manier i w sportach, w łowach i polowaniach z sokołem, wynoszonych do rangi sztuki. Wenecja nie posiadała feudalnej szlachty, nie miała też dworu, jak Mantua czy Ferrara, gdzie ideały renesansu zostały utrwalone we wzorcach, naśladowanych przez cały świat. Niemniej kryzys weneckiego handlu, jaki nastąpił w wyniku odkrycia nowych tras handlowych, wywołał te same rezultaty, co upadek feudalizmu. Weneccy kupcy wycofali kapitał ze swych magazynów i zainwestowali go w banki i nieruchomości na terra ferma. Weneckie palazzi stały się wspaniałymi rezydencjami, które miały zadziwiać przepychem dekoracji. Zniknęły z nich bele tkanin i stosy przypraw korzennych, które zalegały kiedyś w holu wejściowym, i patrycjusze jęli wznosić te przyjemne wiejskie „zacisza”; urocze złote i białe wille w Veneto z długimi skrzydłami bocznymi i balkonami, o starannie planowanych widokach – funkcjonalny wyraz bezczynności, ciągnących się pustych dni, spędzanych na wyszukanych konwersacjach w towarzystwie przyjaciół. Ale nawet tu wenecka praktyczność odegrała rolę. Wille Palladia określane były jako upiększone gospodarstwa wiejskie; boczne skrzydła z kolumnadą często mieściły biura i spichlerze, a piano nobile wznoszono nad spiżarniami, odpowiadającymi magazynom palazzi Canal Grande.
Niemniej Giorgione urodził się w wieku amatorstwa; jego obrazy sztalugowe nie tylko wymagają istnienia koneserów i upodobania do kolekcjonerstwa (co jest powołaniem amatora), ale też, po raz pierwszy, przedstawiają świat zupełnie bezczynny – porosły trawą świat marzeń z Koncertu wiejskiego czy też drezdeńską Wenus odpoczywającą na czerwonej poduszce i satynowej narzucie koloru kości słoniowej.
Rozmarzony, zmysłowy temperament Giorgiona stanowił lustrzane odbicie wieku do tego stopnia, że potomność robiła z niego człowieka szlachetnego rodu – nieślubnego syna patrycjusza z Veneto z jego związku z chłopką z Castelfranco. Przetrwało tylko kilka dzieł bezspornie jego autorstwa i przyczyniło się to do legendy utalentowanego „boskiego” amatora. Podobnie jak Szekspir, Giorgione jest postacią enigmatyczną, wydaje się celowo zwodzić, ukrywając informacje biograficzne. Nic o nim nie wiadomo z całą pewnością, oprócz tego, że studiował u Giovanni Belliniego, razem z młodym Tycjanem, że malował w Pałacu Dożów – dzieła dziś już nie istniejące, że wykonał freski dla Fondaco dei Tedeschi, wszystkie prawie zatarte przez czas, oraz że zmarł (prawdopodobnie na dżumę) w wieku około trzydziestu dwóch lat. Legenda głosi, że pięknie grał na lutni i że bywał w warownym zamku królowej Cypru w Asolo, gdzie Nowicjusze Miłości – jak określił ich kardynał Bembo, który bawił wśród nich jako młodzieniec – dyskutowali o platonicznej miłości, przechadzając się pomiędzy laurowymi drzewami i pergolami porosłymi winem, wsłuchując się w dźwięk lutni i wioli.
Platoniczna miłość! Caterina Cornaro, na portretach przedstawiana jako niska, przysadzista kobieta o wiewiórkowatej twarzy, była patetyczną ofiarą całej serii mistyfikacji. Zmuszona przez Republikę do zrzeczenia się prawa do pozbawionej znaczenia korony Cypru, przedtem nadanej jej przez Republikę, została zaproszona (czyli osadzona pod przymusem) do zamku na wzgórzu z nic nie mówiącym tytułem „pani z Asolo” i dworem złożonym z osiemdziesięciu sług i dwunastu dam dworu. Pozwolono jej zatrzymać ulubioną Murzynkę, zajmującą się papugami oraz błazna-karzełka, ogary, małpy i pawie. W opisie kardynała Bembo zajęcia tego sztucznego dworu (bardziej w stylu Veronesa niż Giorgiona) roztaczają aurę upału i śmiertelnej, nie dającej wytchnienia nudy – nudy królowej pozbawionej zajęcia i jej skazanej na przyjemności świty. Ta sama szklista nuda emanuje, niczym woń zwietrzałych kosmetyków, z Kurtyzan, które też miały swą Murzynkę i prywatną menażerię.
Zatopiony w platońskim rozmyślaniu dżentelmen i panny śpiewające madrygały nie mieli nic innego do roboty. W tej chronicznej bezczynności, która była po prostu masowym bezrobociem, ujawnia się nowa melancholia renesansowej szlachty. Nadaje ona obrazom Giorgiona tchnienie niepokoju, które niemalże porusza liście drzew. Prace Giorgiona są nastrojowe, ale nie powiedziałabym, że stwarzają nastrój „przyjemny”; według mnie raczej go zaburzają, wzbudzają pewien niepokój. To szczególne wrażenie wywoływane jest przez absolutną niewzruszoność jego obrazów.
Wielu wyczuwa u Giorgiona tajemnicę, a szereg krytyków twierdzi obecnie, że jego dorobek zawiera zakodowany przekaz, możliwy do odczytania dla kręgu wtajemniczonych. Ale istnieje jeden przekaz, który Giorgione zapisał, wkładając w rękę starej kobiety na obrazie La Vecchia dwa słowa: „Col Tempo”. Słowa te brane są zwykle za klasyczne motto, w rodzaju „Tempus fugit” czy też inne, o wiele mocniejsze ostrzeżenie dla młodości i piękna, w tonie wersu Ronsarda „Quand vous serez bien vieille, au soir, á la chandelle…”. Zgadzam się z Berensonem, że ta stara, okryta szalem kobieta, wskazująca dłonią na swą obwisłą pierś jest ostrzeżeniem, choć zastanawiam się, czy było ono (jak sądzi Berenson) skierowane do konkretnej osoby, czy też ogólnie do wszystkich. Ostrzeżenia były na czasie, bo okres był niebezpieczny. Wenecja tańczyła, ale za progiem czaiła się dżuma, a na stałym lądzie toczyła się zgubna wojna z Ligą w Cambrai. Koło Vicenzy francuscy i niemieccy żołdacy niszczyli wille sprzed czasów Palladia, wzniesione dla rozrywek humanistów na siedziby Akademii Platońskich. Do Wenecji napływały tłumy uchodźców, w tym Żydzi, których wkrótce zamknięto w getcie. Wojna oznaczała brak żywności, na ulicach dzieci z płaczem prosiły o chleb. Wszyscy obserwatorzy zanotowali wenecką obojętność na te okropne wydarzenia. W czasie tym Wenecja zaskarbiła sobie tytuł, jakim później obdarzył ją Byron: „swawola świata, maska Włoch”. Karnawał trwał nadal, domagano się jeszcze bardziej szalonej muzyki, mocniejszego wina. A stara kobieta czekała, ze swym przekazem w zaciśniętej dłoni. Niewątpliwie brzmi to zbyt fantazyjnie, ale wszystkie teorie o Giorgione, podobnie jak teorie o Szekspirze, to albo snucie opowieści, albo rozszyfrowywanie zagadek.
Tak czy inaczej, w większości obrazów Giorgiona czas nic ucieka. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że zatrzymał się na zawsze: w Madonnie z Castelfranco, w La Tempesta, w Tramonto, Laurze, w Trzech filozofach i w samej La Vecchia – w sumie we wszystkich obrazach prawie bez wątpienia uważanych za dzieła Giorgiona. Lecz to uderzające poczucie czasu zatrzymanego jest właśnie symptomem bezczynności, tego quasi bezpodstawnego znudzenia, jakie rodzą długie popołudnia w wiejskich willach, gdzie proponuje się gry i muzykę „dla zabicia czasu”.
Zatrzymanie czasu u Giorgiona ma charakter po części idylliczny. Ale idylla obciążona jest przeczuciem – to kolejny symptom acedii. Przeczucie takie widać w La Tempesta, obrazie niegdyś zwanym Żołnierz i Cyganka – w ponurym świetle i groźnym bezruchu chwili pośród burzy, gdy wydaje się, że żywioły zamarły, jakby dla zebrania sił. Zygzak błyskawicy przecina zielonkawe niebo, ale na przednim planie rodzaj sztucznego światła rozświetla spokojną scenerię. Wszystko zastygło w absolutnym bezruchu – smukły żołnierz w czerwonym żakiecie, stojący na baczność jak herold, naga Cyganka, niemowlę, zielona woda w rzece pod drewnianym mostkiem – wszystko jakby nieświadome sił, które zaraz rozpętają się wokół.
Za chwilę wydarzy się coś zatrważającego – taka jest sugestia obrazu. Przykuwa on uwagę oglądającego. Dziwna grupa przedstawionych postaci wydaje się zakorzeniona w pejzażu. A jednak, i to jest najdziwniejsze, nie są oni wrośnięci w krajobraz, lecz wydaje się, że znaleźli się w nim przez przypadek. „Kim są?”. „Co tam robią?”. Dzisiejsza szkoła krytyki sztuki nie zachęca do zadawania podobnych pytań; należy na tę zadziwiającą scenę patrzyć po prostu z punktu widzenia kolorystyki. Ale Giorgione zawsze niepokoi. Kobieta i mężczyzna są dziwacznie dobraną parą, dzieli ich duży dystans. Czy on ją zdradził, czy też został przysłany, by jej pilnować? Pilnować przed czym? Jego ładny profil nic nie ujawnia, on sam jest pozą. Zaś spojrzenie kobiety spoczywa na oglądającym, nieruchome jak oskarżenie; jej obrzmiały brzuch i ssące dziecko wnoszą w fantasmagoryczne otoczenie posępną nutę rzeczywistości. Dla obrazu jest to jak ukąszenie żmii. „Oto twoje dzieło” – wydają się mówić ciało i niewzruszone spojrzenie kobiety. Do oglądającego? Do szarmanckiego żołnierza? Przeczucie przestaje obejmować wiszącą nad głowami postaci burzę i poprzez tajemniczą inwersję łączy się z przeszłością – coś zatrważającego już się wydarzyło i zostało na zawsze utrwalone – taka jest druga sugestia obrazu.
Nieskończone trwanie, choć nie upłynął nawet moment, lecz zaledwie ułamek sekundy, tyle, ile trzeba, by błyskawica przecięła niebo.
Bazyliszkowe spojrzenie oczu Cyganki staje się jeszcze bardziej złowieszcze w osobliwym – bystrym, przenikliwym i śmiałym – spojrzeniu La Vecchia, okrytej białym szalem z frędzlami na różowej, workowatej sukni, spod której wystaje bielizna. Jej strój jest po prostu łachmanem na jej obwisłych, nieponętnych kształtach, na ciemny policzek opada wystający spod czepka kosmyk siwych włosów. Rzeczywistość ma tutaj, tak jak w karmiącej Cygance, charakter uporczywej wrogości.
Wszystkie obrazy Giorgiona wytwarzają hipnotyczną relację między namalowaną postacią i oglądającym. Bierze się to po części z nieruchomej, zatrzymanej sceny, a po części ze skupionego spojrzenia osoby na portrecie. Żaden inny malarz nie osiągnął efektu tak przeszywającego jak Giorgione. Znieruchomienie wywołuje niepokój. U Rembrandta oglądający obejmuje spojrzeniem starą kobietę, u Giorgiona to La Vecchia wpatruje się w oglądającego. Nawet w jego najspokojniejszych arkadyjskich dziełach, w Madonnie z Castelfranco i Trzech filozofach (gdzie w obu przypadkach wzrok głównych postaci odwrócony jest od widza) coś dziwnego w rozstawieniu postaci wywołuje zaniepokojenie czy przedłużające się zdumienie. Poczucie zawieszonego czasu nasuwa pytania. „Co tu się dzieje?” – pyta oglądający, przyglądając się Trzem filozofom czy dwu niewielkim postaciom na murawie za suknią Madonny na obrazie Madonna z Castelfranco. Pytanie takie nigdy nie padnie w odniesieniu do bardzo podobnej grupy na obrazach Giovanni Belliniego. U Belliniego będzie to zupełnie jasne, zrozumiałe samo przez się: rycerz jedzie na koniu, bo taka jest jego rola, tak samo jak eremita pości, zaś oracz zapędza do domu swe woły. Świat Belliniego podąża łagodnym torem, zgodnie z naturalnym rytmem; świat Giorgiona zatrzymał się, zostawiając mnóstwo pytań odbijających się w powietrzu jak echo.
Jeśli prawdą jest, że Giorgione kochał muzykę i miał zdolności w tym kierunku (jak tylu Wenecjan), wytłumaczy to może niejasny czasowy wymiar jego malarstwa. Takie obrazy, jak Madonna z Castelfranco, przypominająca uroczysty motet, oraz Tramonto wywołują specyficzny rezonans, jak instrument strunowy, który drga jeszcze jakiś czas po wydobyciu z niego ostatniej nuty. Prace Giorgiona nie wprawiały w zdumienie jego współczesnych ani pokoleń następujących bezpośrednio po nim. Na wieść o śmierci Giorgiona Izabella d’Este, markiza Mantui, natychmiast napisała do Wenecji, by dowiedzieć się, czy może nabyć „scenę nocną, molto bella e singolare”. Sądzi się, że ten obraz, to La Tempesta, a „singolare” najprawdopodobniej oznaczało „rzadki, wyjątkowy, doskonały”. Vasari, pierwszy autorytet, mówi tylko o pięknie i wierności wobec Natury w dziełach Giorgiona. Wiek dziewiętnasty widział w jego malarstwie melancholię przemijania, ale wciąż przyjemny nastrój. Zagadka malarstwa Giorgiona objawiła się powoli, jak utajone pismo, które staje się czytelne nad płomieniem. Ale nawet obecnie czołowy krytyk mówi o „głębokim człowieczeństwie” kobiety z La Vecchia, jakby wyszła ona spod pędzla Rembrandta. Ta błyszcząca bezzębna wiedźma jest bezduszna, jak prawie wszyscy ludzie z obrazów Giorgiona. Jego postacie, mimo swego piękna i hipnotycznego uroku (a nie wszyscy są piękni; niektórzy, jak Laura, fascynują brzydotą), są śmiertelnikami, co zaprzedali swe dusze czarodziejkom i za karę będą żyli wiecznie.
Co do Veronesa, panuje przekonanie, że wyrażał on „wenecką radość życia”. Potwierdzają ten pogląd wielkie sceny uczt oraz klasyczne mity i apoteozy, nawet jeśli są powierzchowne, lub gdy radość życia objawia się odrobinę pospolicie i grubiańsko, jak w tłustych, obrzękłych, przebiegłych twarzach hulaków z Uczty w domu Lewiego. Kościół Veronesa, San Sebastiano, w całości pokryty jego malowidłami, zapewne jest kościołem radosnym, ze swymi zabawnymi, skręcanymi, sztucznymi kolumnami, przypominającymi ozdobne słupy na festynie, ze zdumiewającymi efektami perspektywicznymi, z malowanymi organami-wrotami i powiewnymi błękitami i bielami. Jest to kościół pełen światła i muzyki, gdzie człowiek spodziewa się, że organy-wrota nagle się otworzą i rozlegną się dźwięki Jubilate.
W Pałacu Dożów i w Akademii postaci Veronesa, w tym wielu Nieśmiertelnych, to ludzie łapczywi, pełni wigoru, zmysłowi – to, co zwykle nazywa się pogańskim. Rzeczywiście, na pierwsze wrażenie jest to zgiełkliwa hałastra prostackich parweniuszy, którzy wzięli we władanie szereg klasycznych pałaców i pijani sukcesem zagarniają teraz niebo, wywindowywani na skłębione, białe chmury jak przy oblężeniu. Jest to przesadne, wspaniałe i przerażające.
Ale istnieją dwa królestwa Veronesa. Jedno znajduje się we władzy grubej kobiety, która wyglądem przypomina raczej imperatorową Marię Teresę. Drugim rządzi młoda kobieta o delikatnym, zamyślonym obliczu i skupionym, zasłuchanym wyrazie twarzy. Pierwsze znaleźć można w Triumfie Wenecji w Pałacu Dożów; drugie w Akademii, w obrazie Wenecja, Herkules i Ceres. Te dwie kobiety stale pojawiają się w malarstwie Veronesa, w Wenecji, w Veneto, we wszystkich wielkich zbiorach świata, czasem jako Wenus, jako Europa, czasem jako święta Katarzyna, to znów jako postacie alegoryczne: Pracowitość, Obfitość, Harmonia. Ale bez względu na oficjalne tytuły, te dwie współmonarchinie – otłuszczona imperatorowa i piękna, zadumana królewna – wciąż uosabiają Wenecję w jej dwoistym aspekcie.
Pierwszy, pod panowaniem ociężałej imperatorowej, wystrojonej jak lalka to Wenecja wyszukanych rozrywek: korowodów wodnych i regat fantastycznych łodzi, zaślubin z morzem na „Bucentaurze”, przedstawień alegorycznych, szkarłatnych aksamitów i szafirowych jedwabi. To Wenecja, która przywitała francuskiego króla Henryka III w czasie jego słynnej wizyty w 1574 roku, gdy Veronese był u szczytu działalności twórczej. Niczym na Targi Światowe wzniesione zostały wówczas luki triumfalne, według projektu Palladia, ozdobione malowidłami Tintoretta. Króla goszczono w Ca’ Foscari (obecnie siedziba uniwersytetu) nad Canal Grande; jego rezydencję ozdobiono złotymi tkaninami oraz gobelinami, był tam wielki kominek z cennych marmurów, czarny marmurowy stół pokryty zielonym aksamitem, błękitna, obsypana gwiazdami tkanina na suficie, pościel wyszywana złotą nicią i ozdobiona purpurowym jedwabiem. Na ścianach wisiały obrazy Giovanni Belliniego, Tycjana, Parysa Bordone, Tintoretta i Veronesa. W sypialni królewskiej były złote i zielone brokatowe draperie, pozłacane łoże z zasłonami z purpurowego jedwabiu i alabastrowy stół. Na cześć króla wydano przyjęcie w sali Wielkiej Rady z udziałem trzech tysięcy zaproszonych gości oraz drugie przyjęcie w tej samej sali, na którym sztućce, chleb, obrusy i serwetki były z cukru, podobnie jak ozdobne statuetki, przedstawiające papieży, królów, dożów, bóstwa, sztuki, cnoty, planety, zwierzęta, kwiaty, owoce i drzewa, wykonane przez aptekarza, według projektu Sansovino.
Jak pisze Horatio Brown „król nigdy tego nie zapomniał, nigdy się z tego nie otrząsnął. Jego późniejsze życie było długim, szalonym snem”. Sen króla (przewlekły koszmar po serii sutych przyjęć i zapewne innych nie opisanych uciech cielesnych) miał swoje następstwo dla Wenecjan – przebudzenie, zabarwione melancholią, w czystym porannym blasku laguny. Przebudzenie odnotował też Veronese. To jest druga Wenecja, Wenecja młodej królowej z jasnym, otwartym czołem, często o lekko ściągniętych brwiach, jakby pojawiła się na nim zmarszczka. Czasem zmarszczka pogłębia się, jak na obrazie Pracowitość czy Harmonia w Villa Maser. Czasami jej twarz jest na wpół odwrócona, wydaje się, że dziewczyna wsłuchuje się, zamyślona, w zasłyszany właśnie dźwięk i rozważa jego znaczenie. Czasem zamienia się w zakutą w kajdany furię, jak na obrazie Grzech przykuty do Cnoty w tejże Villa Maser. Ale zawsze tam, gdzie pojawia się ta młoda zwyczajnie uczesana dziewczyna ze smukłą, ozdobioną naszyjnikiem szyją, widać staranie o wyrażenie treści.
Jej postać daje się odnaleźć w Zaślubinach Wenus z Neptunem Tiepola w Pałacu Dożów.
Ale jeśli u Veronesa są dwie królowe, są też dwa typy dworzan: jeden – rubaszny światowiec, pękaty i chwiejny; drugi — poważny, zamyślony, z ciemnymi, kręconymi włosami i spiczastą brodą, doradca dziewczyny, mądrzejszy i smutniejszy od niej. Takim właśnie dżentelmenem jest myśliwy, wchodzący do sypialni w Villa Maser ze swym ogarem i sprzętem łowieckim. Tu, w tej zaprojektowanej przez Palladia willi z krętymi kolumnami, wzniesionej z myślą o przyjemnościach, położonej na pełnych uroku wzgórzach koło Asolo, najpełniej został wyrażony „drugi” Veronese, oddany w serii niezrównanych, powracających w pamięci fresków.
Mają one wyrażać „radość życia” pozbawionych zajęć sfer szlacheckich z weneckiej prowincji, w tym przypadku dystyngowanej weneckiej rodziny Barbaro. Ale dla mnie ludzie ci pogrążeni są w smutku, niemal w rozpaczy. Młody myśliwy, w trompe-l’oeil, wchodzący do swej sypialni z psem i zabawnymi łowieckimi akcesoriami, ma spojrzenie tak głębokie, tak rozedrgane, że wydaje się, iż łzy napływają mu do błyszczących, zamyślonych oczu. Naprzeciw, z drugiej strony domu, za długą perspektywą ozdobionych freskami pokoi, jego żona, także w trompe-l’oeil, stoi w drzwiach swojej sypialni. Lecz dzieli ich zbyt duża odległość; kobieta, zwykła, niebrzydka, nie widzi melancholii we wzroku męża.
Uważa się, że współpraca Palladia i Veronesa wywarła znaczny wpływ na rozwój malarza, dodając do jego głębokiego wyczucia przestrzeni wymiar architektoniczny. W Maser freski i architektura wzajemnie się imitują. Trompe-l’oeil naśladuje elementy architektoniczne; zdumiewające, jakby żywe karły otwierają sztuczne drzwi; długie balkony, których nie ma na fasadzie pałacu, znalazły się na freskach wewnątrz. Fikcyjny balkon (tak malarzowi drogi, dla zwielokrotnienia, dzięki niemu, przestrzeni) ma w Maser jedyny w swoim rodzaju cel. Mieszkańcy domu – jego pani, Signora Barbaro w srebrnoniebieskiej sukni oraz stara piastunka – siedząc na balkonie spoglądają w dół, na ośmiokątny pokój. Są odwrócone – w rzeczywistości patrzyłyby na zewnątrz, w kierunku długiej alei z niskim murkiem, na którym stoją niewielkie posągi, w kierunku drogi i zagospodarowanych pól w oddali. To spojrzenie – zwykłe wypatrywanie ludzi oczekujących towarzystwa z zewnątrz, zwrócone na pokój, stwarza szczególne napięcie, tak charakterystyczne dla Veronesa. Naprzeciw tego balkonu znajduje się drugi, na którym ukazani są z profilu dwaj chłopcy, jeden z książką, jak młody Hamlet, drugi z ptakiem. Oni również są pochłonięci i zaabsorbowani, niepomni dwu kobiet, przyglądających się im badawczo z przeciwnej balustrady. Efektem, tak żywym, tak rzeczywistym, jest w tym małym pokoju niewytłumaczalny smutek. Oto zainscenizowany dom wewnątrz rzeczywistego domu – idea wydaje się żartobliwa i zabawna, jak sztuczka z lustrem, ale wykonana zbyt dobrze, by bawić; jak zabawa, w której dzieci doprowadzają się do takiego stanu, że zaczynają płakać.
Pomiędzy zjawami ukazanymi w trompe-l’oeil na ścianach i suficie, wymalowane są mity i alegorie, w pięknych, bladych kolorach fresków, ożywionych gdzieniegdzie zieloną jak liście wstążką. Ale nie są to zwykle pogańskie dekoracje. Mieszkańcy Olimpu nie folgują sobie w beztroskim zapomnieniu. Są zajęci czymś, co pochłania całą ich uwagę. Skupione młode kobiety marszczą czoło, jak tancerze czy muzycy skoncentrowani na trudnym wykonaniu. Niektóre postacie przyglądają się sobie nawzajem, inni patrzą wprost przed siebie, tu i ówdzie spod diademu para oczu rzuca w dół, na salon, spojrzenie dzikie i złowrogie.
Ten dom jest pełen oczu; takie sprawia wrażenie. Bardzo różni się od dzieł Giorgiona. Te istoty zdolne są nie tylko patrzeć, ale i przeżywać pasję i cierpieć. Villa Maser na pewno nie jest ani idylliczna, ani arkadyjska. Ale jest piękna i wzruszająca. Martwe postacie na ścianach wydają się przerażająco żywe. Jest to życie jakby zwierzęce, porywcze, czujne i przewidujące; mięsożerne biesiady reprezentują inteligentny, wyższy aspekt zwierzęcości. To właśnie połączenie rozwagi i zwierzęcej witalności – tragiczny paradoks renesansu – w Maser i gdzie indziej, sprawił, że Veronese jest dla mnie największym z malarzy weneckich. Tak w końcu uważał i Ruskin, choć z innych przyczyn.
Balkony Veronesa zapełniają wieczni Wenecjanie, ludzie żywi, lecz niespecjalnie radośni. Ciekawi, uważni, uprzejmi, nieco smutni – tacy są dzisiaj, i tacy, jak sądzę, byli jako ogół w czasach Veronesa. Był on jedynym z artystów Złotego Wieku, który pokazał ogół, a jego sceny noszą znamienne podobieństwo do teatru elżbietańskiego: niewybredność i delikatność; z jednej strony Falstaff, z drugiej Hamlet; Julia i Piastunka.
MARY McCARTHY
tłum. Małgorzata Wolanin
*Mary McCarthy, Venise observed, fragment rozdziału VII. William Heineman Ldt., 1961.
MARY McCARTHY, ur. 1912, zm. 1989. Amerykańska pisarka i działaczka polityczna. Autorka m.in. Grupy i Wietnamu.