MICHAŁ SZYMAŃSKI
Wspomnienie o Jerzym Pilchu
30 maja 2020
Wspomnienie o Jerzym Pilchu
Zmarł Jerzy Pilch. Żadnych myśli, tylko to jedno zdanie: zmarł Jerzy Pilch. Krążenie po mieszkaniu, od ściany do okna, od okna do drzwi. Za oknem turkot walizek jak dorożek po bruku. W internecie spustoszenie. Włączyłem radio. Audycje żałobne mają swoją poetykę, ściszone głosy, chorały, rozmowy telefoniczne z przyjaciółmi, proszę mi powiedzieć, prowadzący przerywa ciszę, jakim był człowiekiem, wiemy, że kochał futbol. Tak, kochał futbol.
Kilkanaście godzin po jego śmierci, na delikatnym kacu, jakiego on raczej nie doświadczał, może w latach wczesnej młodości, staram się myśleć o rzeczach prostych. O okładkach gazet i magazynów, których nie zobaczy. O przyszłych mundialach, mistrzostwach i olimpiadach. O cudownie odnalezionych rękopisach wybitnych XX-wiecznych prozaików. O upadkach rządów. O drzwiach warszawskiej kawiarni, które czyjaś ręka w tej chwili beztrosko otwiera. O czarnym ramiączku, które czyjaś ręka beztrosko zsuwa. Dziś rusza liga. Cracovia w niedzielę gra z Jagiellonią Białystok. Jeśli wygra, włączy się do walki o tytuł mistrza Polski.
Był dla mnie jak powietrze, od zawsze, odkąd pamiętam był Jerzym Pilchem, archetypem „żyjącego klasyka”, wydawał się nieśmiertelny. Niby wiedziało się o jego chorobach, ale, na zdrowy rozum, czy choroba będąca zaledwie przypadkowym defektem układu nerwowego powinna mieć jakąkolwiek szansę w starciu z żywiołem języka, który ją nazwał? Dlatego im mocniej pisał o swoim ciele, tym bardziej wydawał się niezniszczalny. Lubiłem raz na jakiś czas pomyśleć, że jest, że siedzi w czarnej jedwabnej koszuli przy uporządkowanym biurku i realizuje swój żelazny plan dnia. Jego obłędne frazy i cudowne koncepty nabierały dzięki tej świadomości dodatkowego znaczenia. Teraz frazy się kurczą, zdania rozsypują, płaskie książki wypadają z rąk. Ale prędzej czy później wszystko powróci na swoje miejsce, będzie letni dzień, pochylony mężczyzna z torbą na ramieniu w podmuchu gorącego powietrza skręci z ulicy Hożej w Wiślną.
MICHAŁ SZYMAŃSKI