NICOLA CHIAROMONTE
Camus i bunt jednostki
26 czerwca 2020
Albert, Camus. Fot. Rene Saint Paul, Rue des Archives
Camus i bunt jednostki1
„En se déclarant coupable, voire des crimes imaginares, c’ est notre culpabilité commune à vous et à moi qu’ il dénonce. Dans le tendencieux miroir où il se regarde, c’ est notre portrait à nous et à moi qu’ il prétend nous offrir et en s’ accusant c’ est nous qu’ il charge de ses pcha, de ses lâchetés, de ses mensonges, de sa hypocrisie, de son indiscutable vilenie et de son pessimisme outrancier. Je ne suis pas du tout convaincu, et je me déclare innocent de toutess ces saletés qu’ on m’ impute, et de cette mauvaise foi qu’ on me suppose per système […]”2.
Tak, w porywie szczerej paniki moralnej, wyraził się o Upadku [La Chute] Alberta Camusa3 Monsieur Emile Henriot, krytyk literacki postępowego dziennika „Le Monde”. Jego słowa cytowali jako przykład rzadkiej tępoty wszyscy krytycy, którzy pokochali tę książkę i zasługują one z pewnością na znalezienie się w antologii klasyków filisterstwa. I faryzeuszostwa; obie cnoty bowiem rzadko występują oddzielnie. Reakcja Monsieur Henriot pozostaje godna podziwu jako że wyraża w sposób doskonały (oczywiście na odwrót) sens i wagę książki: ujawnia niepodważalnie jej sens i potwierdza jej wagę, do tego stopnia że pozwala sądzić, iż to właśnie po to, by wywołać podobne reakcje, Camus pozwolił swojemu bohaterowi, Jean-Baptiste Clamence’ owi mówić tak jak mówi, w przeciwnym bowiem razie brakowałoby mu publicznego potępienia własnej prawdomówności, dokładnie tak jak brakowałoby postaciom Pirandella obiektywnego potwierdzenia ich racji, gdyby wśród publiczności nie znalazł się zawsze jakiś widz, który, wyprowadzony z równowagi, stwierdzał mniej lub bardziej głośno, że wszystko to tylko sofizmaty, każdy z nas ma przecież przed oczami oczywistą prawdę i dobrze wie, czym ona jest.
Od niepokoju wywołanego Upadkiem można się łatwiej uwolnić, zasypując autora i jego książkę pochwałami dotyczącymi klarowności stylu i bolesnej szczerości wyznania, a także zachowując uniżony i estetyczny dystans. Odruch natomiast, który skłania do zawołania „to nieprawda!” oznacza przecież coś całkiem innego: że to jest prawda, że Jean-Baptiste Clamence ma prawo mówić tak jak mówi; a także wkładać maskę, jak czyni to na tle ponurej Holandii, w barze przypominającym marynarską spelunkę, przy amsterdamskim kanale, w obliczu pustego ogromu Zuiderzee, „le plus beau des paysages négatifs”4. Całkowicie zagubiony, w okolicznościach okrutnie banalnych, Jean-Baptiste Clemance, ów dobrowolny wygnaniec pośród obojętnych i milczących ludzi, którym obca jest wszelka gorączka, zmusza cień rozmówcy do wysłuchania jego rozważań na temat jednego i niepowtarzalnego faktu, który przydarzył się jego sumieniu i na który, jak się zdaje, nie ma lekarstwa: „upadku”. Mamy do czynienia z człowiekiem, który mówi wyłącznie dla siebie i do siebie, w obecności kogoś, kto ma cierpliwość, by go wysłuchać; nie przytacza najmniejszego dowodu na swoje słowa, wyjątkiem jest gwałtowność tonu, z jaką przemawia. Jedyny dowód, na to, że jego mowa nie jest daremna, stanowi obecność słuchającego go fantazmatycznego rozmówcy. Ten jednak na koniec znika, jak w grze masek. Jean-Baptiste Clemance zostaje na scenie sam; stoi samotnie przed nami. I jedynie my, którzy go wysłuchaliśmy, chociaż niczego nam nie sugerował, możemy na koniec orzec, czy „upadek” jest czymś szczególnym, co dotyczy tylko jego, czy też czymś powszechnym, co dotyczy nas.
Monsieur Henriot powiada, że nie: że nie ma z tym nic wspólnego, i mówi to z taką pewnością siebie, że kiedy wygłasza podobną opinię, przekonany jest, iż „broni człowieka”, tout simplement. Dziwne. Przecież również Jean-Baptiste Clemance jest człowiekiem. Czy znaczy to, Monsieur Henriot, że nie ma pan nic wspólnego z takim rodzajem człowieka? Czy w sposób tak radykalny odrzuca pan chrześcijaństwo? Oraz, niezależnie od chrześcijaństwa, biologiczną wspólnotę gatunku? A może uważa pan gatunek ludzki za zbiór oddzielnych i poszczególnych jednostek składających się na same wyjątki i żadną zasadę? Skoro tak, również Jean-Baptiste Clemance należy do tego zbioru i jego szczególność należy w jakiejś mierze uwzględnić. A może Monsieur Henriot jest całkowicie przekonany, że dysponuje zasadą definiującą „człowieka”? Byłaby to ambicja więcej niż boska, skoro nawet Bóg teologów pozostawia ludziom wolną wolę, zdolność łamania wszelkich reguł.
Nie, w istocie, Monsieur Henriot, tak jak wielu tych, którzy przeczytali i przeczytają Upadek i którzy być może, w większym stopniu niż on, uznają tę książkę za bardziej wartościową „z literackiego punktu widzenia”, pragnie w pierwszym rzędzie zanegować wszystko, co w dziele sztuki dostarcza czegoś więc niż estetycznej rozrywki, co domaga się naszej własnej osobistej odpowiedzi. Estetyka (podobnie jak, z drugiej strony, Historia) jest wielkim alibi współczesnego człowieka (bohater Camusa powiada o nim, że jedno zdanie wystarczy kiedyś, by go określić: „il forniquait et il lisait les journaux)5: pozwala odrzucić w dziele sztuki nie tylko treść, lecz również jego własną nieodłączną formę, indywidualność, aby zgodzić się jedynie na mniej lub bardziej niejasny związek ze światem form estetycznych, który odpowiada zresztą światu zwykłych przyjemności, wyrafinowanych lub prymitywnych, szybko w każdym razie konsumowanych i zapominanych.
Upadku łatwo w taki sposób skonsumować się nie da; lecz również estecie trudno jest z przyczyn estetycznych odrzucić tę książkę, napisana bowiem została jednym ciągiem, ma w sobie gorączkową wręcz spójność tonu, jest zwięzła i zarazem migotliwa; klasyczna w sensie, w jakim używa się tego słowa we Francji. Co się tyczy formy, to arcydzieło. Co zaś się tyczy treści, czyli znaczenia i energii jego wewnętrznego motywu, Upadek jest powieścią, która lepiej niż Obcy przedstawia zasadniczą kondycję współczesnej świadomości i czyni to z przenikliwością i bolesną odwagą, jakimi – zdaniem niżej podpisanego – nie dysponuje dziś żaden inny pisarz.
Obcy, w kontekście celowo niebudzącym sympatii oraz za sprawą prostego chwytu polegającego na mutyzmie Meursaulta, zdołał pokazać nam, dał odczuć i pojąć istniejący na każdym kroku dystans pomiędzy gestami, słowami i czynami człowieka, wszystkim tym, do czego sprowadza się jego egzystencja, a czymś, co należy jednak nazwać świadomością: spojrzeniem, jakim z głębi własnej samotności obejmuje on świat. Jakkolwiek byłaby bez znaczenia sytuacja, w której się znajduje, spojrzenie takie osądza bezapelacyjnie nas, jego sędziów: „To uczyniłem, taki jestem, nie mam nic więcej do powiedzenia; a jednak nic z tego wszystkiego mnie nie dotyczy”. W swoim milczeniu, Meursault ukazuje nam takie wewnętrzne spojrzenie, taki nieuzasadniony i nieznośny sąd, jako rzeczywistość fizyczną. Milcząc, niczego nie twierdzi; udowadnia po prostu, że w człowieku, w każdym człowieku, istnieje niedostępne i nietykalne miejsce, gdzie żadne kłamstwo ani prawda nie może przeważyć; tylko to, co prawdziwe, zdoła tam dotrzeć i tylko to, co zdoła tam dotrzeć, jest prawdziwe. Mówiąc prościej: człowiek może mówić jedynie do człowieka, który mówi mu prawdę.
Meursault buntował się przeciwko sądowi, milcząc, Clemance buntuje się, mówiąc, jedyną zaś formą mówienia pozostaje wyznanie. Jego sekret jest krystalicznie przejrzysty: to człowiek taki jak wszyscy: „Je jouissais de ma propre nature, et nous savons tous que c’ est là le bonheur […]. Je passais pour généreux et je l’ étais […]. Je ne me suis jamais senti à l’ aise que dans les situations élevées. Jusque dans le détail de la vie, j’ avais besoin d’ être au-dessus […]”6. Ta część, w której Jean-Baptiste Clemance, adwokat i obrońca szlachetnych spraw, opisuje rozmaite i subtelne satysfakcje, jakich dostarcza egzystencja „à ce point culminant où la vertu ne se nourrit plus que d’ elle-même”7, pozbawiona jednak intensywnych przyjemności, należy do najznakomitszych; sarkazm pozostaje w niej najbardziej swobodny i, rzekłbym, najbardziej aluzyjny w stosunku do absolutnej normalności bohatera; Clemance jest naprawdę człowiekiem takim jak wszyscy, jednym z nas, czyli (zgodnie z tytułem, jaki planował nadać początkowo Camus swojej powieści) l’ homme du jour. Ta część Upadku stanowi wspaniale stopniowane crescendo, zmierzające w stronę maksimum samozadowolenia; lecz również w stronę katastrofy, kondycja bowiem tego człowieka jest równie normalna, właściwa każdemu, jak i w swojej istocie potworna. „J’ étais à l’ aise en tout, mais satisfait de rien”8. Niezadowolenie, które przemieniło się którejś nocy w tajemniczy śmiech, oraz incydent na jezdni, kiedy ten człowiek „pełny” pozwolił się uderzyć i nie zareagował, znaczą początek załamania się owej wielkiej pewności siebie. Czyli sądu. A któż sądzi, jeśli nie inni? Jak może wniknąć w nas cudzy sąd, jeśli nie poprzez nas samych? Jak można znieść, by inni nas sądzili, my zaś nie pozostawalibyśmy im dłużni?„Le procès des autres […] se faisait sans trèves dans mon coueur […] la question est d’ éviter le jugement. Car le châtiment sans jugement est supportable. Il a un nom d’ ailleurs qui garantit notre innocence: le malheur”9. Sąd innych o nas i nasz sąd o innych kończą się nieodmiennie wydanym na nas wyrokiem, który sami ogłaszamy.
Ostateczny „upadek” Clemance’ a następuje pewnej nocy, kiedy, przechodząc przez most na Sekwanie, widzi kobietę rzucającą się do wody, on sam zaś idzie dalej: „Trop tard, trop loin […]”10. Ta chwila wahania i bezsilności wystarczy, by przypieczętować jego hańbę. Jest równoznacznikiem strzałów oddanych przez Meursaulta: czymś nie do naprawienia, lecz w sensie czysto wewnętrznym. Wypadek stanowi niezbędny symbol wyznaczający punkt kulminacyjny opowieści. Ale nie stanowi jej istoty. Istotą jest przyspieszenie nieustannego konfliktu, jakiego doświadcza Clemance, pomiędzy własną winą a cudzym sądem, własnym sądem a cudzą winą: „Chaque homme témoigne du crime de tous les autres […]. Dieu n’ est pas nécessaire pour créer la culpablité […]. Nos semblables y suffisent […].J’ ai connu ce qu’ il y a de pire, qui est le jugement des hommes”11.
Na tym polega cierpienie Clemance’a. Na tym polega również jego bunt. Bunt jednostki, tej właśnie konkretnej jednostki: postaci, autora, a także, w sensie dosłownym jakiejś, jakiejkolwiek jednostki, pod warunkiem, że jest ona świadoma, przeciwko wszelkiej formie pychy i moralnej satysfakcji, a zatem przeciwko wszelkiemu sądowi. W imię już nie niewinności, którą należy wykluczyć, lecz właśnie w imię winy pojedynczego człowieka, jego niemożności usprawiedliwienia się, chyba że skryje się on za maską hipokryzji. Kto się broni, ten się oskarża. A kto się oskarża, nic nie zyskuje z wyjątkiem jednej rzeczy: nie umrze, nie wyjawiwszy prawdy: „Une crainte ridicule me poursuivait […]: on ne pouvait mourir sans savoir avoué tous ses mensonges […], il s’ agissait de l’ avouer aux hommes […]. Autrement, et n’ y eut-il eu qu’ un seul mensonge de caché dans une vie, la mort le rendait définitif […]. Ce meurtre absolu d’ une vérité me donnait le vertige”12.
Pytanie, które kieruje do nas Clemance brzmi następująco: w imię czego sądzimy, my, którzy sądzimy? Kto odpowie, ten musi zdać sprawę z własnych czynów, wyznać swój „upadek”, uznać się równym wszystkim innym.
Upadek głoszący prawdę moralną, wypowiedzianą w pierwszej osobie, jest również książką, na którą można zgodzić się jedynie w pierwszej osobie i, jeśli to możliwe, odpowiedzieć na nią. Kwestionuje radykalnie nie poglądy, lecz najgłębszy sposób bycia współczesnego człowieka i wstrząsa podstawami jego pewności siebie.
NICOLA CHIAROMONTE
tłum. Joanna Ugniewska
1 Tekst ukaże się w Aneksie do A. Camus, N. Chiaromonte, Korespondencja 1945-1959, przeł. M. Ochab, J. Ugniewska, Biblioteka Mnemosyne pod redakcją Piotra Kłoczowskiego, słowo/obraz terytorium.
2 „Uznając się za winnego, choćby tylko zbrodni wyobrażonych, wskazuje na naszą wspólną winę. W tendencyjnym zwierciadle, w którym się przegląda, dostrzega rzekomo nasz, wasz, mój portret, i kiedy się oskarża, to nas obarcza swoimi grzechami, swoim tchórzostwem, swoimi kłamstwami, swoją hipokryzją, swoją niewątpliwą nikczemnością i swoim radykalnym pesymizmem. Nie jestem o tym ani trochę przekonany i oświadczam, że nie ponoszę winy za wszystkie te podłości, które mi się zarzuca ani za złą wolę, o którą systematycznie się mnie podejrzewa […].
3 A. Camus, La Chute, récit, Gallimard, Paris 1956, ss. 170.
4 „Oto jeden z najpiękniejszych negatywnych pejzaży”. A. Camus, Upadek, przeł. J. Guze. Muza, Warszawa 2004, s. 55. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania.
5 „Uprawiał nierząd [rozpustę – przyp. J. U.] i czytał dzienniki”, cyt., s. 8.
6 „Radowała mnie moja własna natura, a wiemy wszyscy, że na tym właśnie polega szczęście […] uchodziłem za wielkodusznego i byłem nim w istocie […]. Tak, czułem się dobrze tylko w górnych sytuacjach. Nawet w życiu na co dzień musiałem być ponad […], cyt. ss. 17-20.
7 „Osiągałem […] ten punkt kulminacyjny, gdzie cnota żywi się już tylko sobą”, cyt. s. 20.
8 „Wiodło mi się dobrze we wszystkim, to prawda, ale nie byłem zadowolony z niczego”, cyt. s. 24.
9 „W moim sercu natomiast wciąż odbywał się proces innych […]. Rzecz polega na tym, [żeby] nade wszystko uniknąć sądu. Nie powiadam: uniknąć kary. Można bowiem znieść karę bez sądu. Jest zresztą słowo, które gwarantuje naszą niewinność: nieszczęście”, cyt., s. 58.
10 „Za późno, za daleko […], cyt. s. 62.
11 „Każdy człowiek świadczy o zbrodni wszystkich innych […]. Bóg nie jest niezbędny, żeby stworzyć winę […]. Wystarczą nasi bliźni […]. Poznałem to, co jest najgorsze, sąd ludzi”, cyt. s. 84.
12 Prześladowała mnie śmieszna obawa: nie można umrzeć nie wyznawszy swoich kłamstw […], chodziło o wyznanie złożone ludziom […]. Inaczej, jeśli choć jedno kłamstwo zostanie ukryte w życiu, śmierć uczyni je ostatecznym […]. Ten absolutny mord prawdy przyprawiał mnie o zawrót głowy”.
NICOLA CHIAROMONTE, ur. 1905, zm. 1972. Włoski eseista, publicysta i działacz antyfaszystowski. Urodził się w 1905 roku w Rapolla. W 1934 opuścił Włochy, sprzeciwiając się polityce Mussoliniego. Walczył w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie republikańskiej. W latach 1941–1953 przebywał w Nowym Jorku. Po powrocie do Włoch współredagował włoski miesięcznik „Tempo Presente”. Zmarł w Rzymie w roku 1972. W Polsce wydano zbiór jego esejów Granice duszy, tom notatek Co pozostaje oraz Notatki.
JOANNA UGNIEWSKA profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczka Tabucchiego i Magrisa, laureatka Nagrody „Zeszytów Literackich” im. Pawła Hertza dla tłumaczy oraz Nagrody im. Leopolda Staffa. Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy szkiców Podróżować, pisać i Miejsca utracone. Ostatnio opracowała i przełożyła O demokracji, pamięci i Europie Środkowej Claudio Magrisa (MCK).