Obrazy, sny, obłoki.
Z listów Krzysztofa Junga do Wojciecha Karpińskiego

Krzysztof Jung, Wojciech Karpiński, Paryż, 1988 r. fot. ⓒ B. Paczowski



Obrazy, sny, obłoki.
Z listów Krzysztofa Junga do Wojciecha Karpińskiego



Warszawa, 16 III 1982. [List przysłany do Stanów z Berlina Zachodniego przez Volkera Janischa, który przyjechał do Warszawy z transportem żywności od politechniki berlińskiej]. „[…] od miesiąca pracuję i działam, tyle że nie w galerii, a w prywatnych pracowniach. Potem może wyślę Ci zdjęcia. Robię rysunki z zawiązanymi oczyma. Pierwszy pokaz oparty był na grafice Goi Gdy rozum śpi, budzą się demony. Na dużym brystolu miękkimi ołówkami naniosłem schemat kompozycji Goi. Jak mówili widzowie, był zupełnie czytelny. W trakcie rysowania zmieniał się pierwowzór w bardzo ekspresyjną czarną chmarę ptaków. Trzeba oczywiście zobaczyć wszystkie etapy na zdjęciach, żeby otrzymać całość z rysunkiem końcowym. Zresztą ten końcowy rysunek też bardzo ładny. Tak więc jak widzisz, daję sobie radę […]. Jeżeli będziesz chciał mi coś wysłać, to proszę o Salome Straussa, to bardziej potrzebne niż żarcie”.


Krzysztof Jung, „Autoportret w rozpiętej koszuli”, 1981 r., rysunek. Kolekcja prywatna



Warszawa, 6 III 1983
. „Dużo rysuję. Miękkimi grafitami i gumką. Szukam światła. Syntezy przestrzeni otwartej (pejzaż) i zamkniętej (wnętrze). I tępię z uporem moje skłonności estetyzujące, siedziały mi w żołądku jak wrzód i nie dawały się przedrzeć namiętności widzenia. Chcę jak n a j k r ó c e j,
n a j p r o ś c i e j oddać to, co mnie zachwyca. To najkrócej często trwa długo, ale odwaga to najważniejsze. Tak długo czekałem na moment, kiedy odezwie się we mnie namiętność mówienia z taką siłą. Widzisz, Wojtku, niby to wszystko wiedziałem, że trzeba być wiernym sobie, że nie trzeba na siłę stwarzać «nowego», że należy mówić to, co zachwyca, a jednak babrałem się w pseudomowie dobre parę lat. Wiedziałem przecież i to, że tzw. sztuka to najpierw przeżycie-doznanie, a potem przekazanie i to najbliższe temperaturze, w jakiej się doznało. No dosyć tych zachwytów nad sobą. Powiem Ci tylko jeszcze tyle, że te moje rysunki to prawie obrazy, choć czarno-białe. Za trzy dni przyjeżdża Kettil, ale nic bliższego o jego przyjeździe nie wiem. Myślę, że zabierze wyjeżdżając te moje bazgroły do Ciebie, zawsze to szybciej. Przyjeżdża też Dorota, ale to pewnie wiesz, bo miała przed wyjazdem się z Tobą skontaktować.

Bardzo mi Ciebie brak, szczególnie teraz, kiedy mam tyle radości w sobie i jakąś wewnętrzną równowagę.

Może niedługo przyjdę posiedzieć pod Twoją lampą, posłuchamy razem, jak Tonio odradza Jankowi ślęczenia nad książkami, w których królowie są samotni. I o tym, jak dla niektórych nie ma innej drogi niż ta, po której m u s z ą iść.

Poproszę Cię wtedy, żebyś przeczytał mi kilka wierszy z Szeptem [Iłłakowiczówny], to pierwsze wiersze, które dostałem od Ciebie, przeczytasz mi je? Najbardziej chciałbym usłyszeć ten o ojczyznach. Jest po temu słuszna «chwila».

Ucieszyła mnie wiadomość o Twojej przyjaźni z panem J. [Józefem Czapskim], może uda Ci się namówić go na drugie Oko, może bardziej osobiste – myślę, że rozumiesz? Proszę też podziękuj Mu za to pierwsze w moim imieniu”.


Krzysztof Jung, „Drzewa”, 1984 r., gwasz, pastel. Kolekcja prywatna



Warszawa, 28 VI 1985. „Znowu z zapałem maluję wielkie drzewa. A chore czerwienie rodzą się z mojego wnętrza, z łatwością torują sobie drogę wśród rozlicznych zestawień kolorów. Z rozmachem zakrywam nimi seledyny i sieny, bo nic tak mocno nie ukochałem jak czerwień. Cóż, choć chcę się bronić, muszę być posłuszny mojej namiętności, zazdrosnej, boczącej się i przekrwawiającej wszystko z wrzaskiem. Przede mną dwa tygodnie natchnień. Z wielką nadzieją, ołówkiem i szkicownikiem wyruszę w niedzielę na wieś. Czy znowu zielone zamienię na czerwone?”.



Warszawa, 5 VII 1985. „Mój duży obraz z dwoma drzewami skończyłem – jest zieleń, milion czerwieni i trochę fioletu. Do malowania dostałem od Michała wielki biały kitel i jak niektórzy mówią, wyglądam przy swoim obrazie jak chirurg-rzeźnik wypruwający wnętrzności z kosmosu.

Cieszę się z Twojego powrotu do dobrej formy i ze swojego powrotu do wariactw, jakimi dla mnie są obrazki. Bałem się, że już nigdy nie wróci pasja, a jednak się myliłem. Kocham świat i jego Stwórcę i wiem, że jest w nim wszystko, czego się nawet nie umiem domyślić, wiele przeczuwam i chcę mu ciągle zabierać «Tajemnicę». I te potajemne kradzieże kocham coraz bardziej. Samotność z drzewami i samotność z płótnem, kiedy aż braknie tchu i dostaję gorączki. Coraz większe pędzle, coraz większe tragedie, gdy czegoś nie umiem zobaczyć, aż do bólu. Szalony świat małego Junga, oby mnie całkiem nie pochłonął. Wybacz mi chaotyczność tego listu, ale jestem zmęczony, malowałem dziś wiele godzin, a chciałem Ci szybko odpisać […]. Przeczytałem znowu, teraz na Jungówce, Patrząc Józia i jestem pod niezwykłym wrażeniem. Wiele rzeczy wydaje mi się zupełnie nowych, jakbym patrzył nowym okiem, słuchał nowym uchem”.


Krzysztof Jung, „Dwa drzewa”, 1985 r., olej na płótnie. Kolekcja prywatna



Warszawa, 7–11 IX 1985. „Przesyłam Ci pół księżyca, który wypłynął właśnie nad mój dom, a z nim moją lepszą połowę. Śniłeś mi się najcudowniej: idziemy jakimiś nieznanymi ulicami, Ty spokojny, ja niecierpliwy, zdezorientowany. Nie idziemy, a prawie biegniemy, i z tych ulic układają się place – poznaję budowle, przepełnia mnie radość, krzyczę w tej radości do Ciebie: «przecież to Rzym». Ze spokojem odpowiadasz: «no widzisz, mówiłem Ci, że tu wrócimy». Obrazy następują po sobie z nieprzytomną zawrotnością – Rzym, Florencja, wszystkie skąpane w słońcu. Ludzie mijają nas obojętnie mimo moich okrzyków radości. Obudziłem się szczęśliwy – w ciemnej rzeczywistości i długo czułem Twoją obecność i obecność słońca na fasadach domów, placach…

Księżyc, pół księżyca schowało się za barokową chmurę, która płynie szybko, jakby chciała przeprosić mnie, że się wtrąca w moją z nim pogawędkę.

Pracowałem dziś cały dzień. Udało mi się skończyć dwa duże obrazy – ten czerwony z dwoma drzewami i niebiesko-seledynowy z Białki. Zrobiłem też dwa nowe rysunki i poczułem się wykończony. Poproszono mnie o udział w październikowej wystawie w Galerii Studio o Witkacym. Mam jakąś propozycję, ale bez zbytniej pewności siebie. Myślę o przedmiocie przestrzennym z aluzją do daty śmierci Witkacego, o tytule Epitafium wołyńskie. Nie wiem jednak, czy podołam […].

Tak bardzo nie chciałbym mieć tego wszystkiego na głowie, ale co robić! Najgorsze, że te przerwy w pracy bardzo mnie rozbijają psychicznie. Malowanie wymaga ode mnie «specjalnego czasu». Nie mogę wtedy myśleć o innych rzeczach. Wyjeżdżam na rowerze w pobliską «naturę» i dopiero wtedy mogę, w samotności, najlepiej się skoncentrować. Wśród drzew i chmur przywracam w sobie jedność z samą istotą świata, z jej prapoczątkiem i trwającym wciąż nieuchwytnym sensem. Myślę, że bez tych modlitw nie umiałbym już w ogóle pracować, czuję, że wszystko inne nie jest prawdą, tylko spekulacją […].

8 IX 1985. Pierwsze kroki po przebudzeniu skierowałem ku memu dziełu, tzn. zajrzałem do pracowni, by krytycznie spojrzeć na moje «dzieci». I cieszę się – nie chcę mieć żadnych więcej wątpliwości. No może tylko co do koloru nad horyzontem. Ale mówię sobie – nie możesz malować obrazu miesiącami. Chcę umieć podejmować błyskawiczne decyzje i nie umiem!! Jestem zadowolony, dwa duże oleje, trzy małe i trochę rysunków-pasteli, miłości, namiętności i sezonów z owocami […].

9 IX 1985. Dzień dziś tak ponury i zimny, że i końmi by mnie nie zaciągnięto do sztalugi; trochę czytałem, trochę spałem, długo stałem w kolejce na poczcie i po kiełbasę, a teraz słucham symfonii Mahlera — możesz więc sobie wyobrazić mój nastrój. A Mahler w wykonaniu Neumanna nudny, śpiący – kastrat, a może to tylko ten deszcz mnie tak nieprzychylnie nastroił do Twoich płyt? […].

11 IX 1985. Jakie dziś cudne niebo, co chwila inne. Nie barokowe, jakoś klasycznie poważne, trochę straszy, ale samo też jakby z bojaźnią umyka. Ruch więc i zamieszanie na sklepieniu, a ja lubię, jak się coś dzieje”.


Krzysztof Jung, Rzym, 1985 r. fot. Wojciech Karpiński



Chyba w Warszawie, 17 IX 1985. – to nieprawda, to dopiero jutro. Czuję się pijany – pijany muzyką, kilka godzin malowania ze słuchawkami na uszach. Próbuję nowych sposobów malowania: akryl, tempera; może to one dodają mi odwagi, a może Donna Anna w wykonaniu Birgit Nilsson. Kiedy słyszałem ją w roli Izoldy w 1976 w Sztokholmie, nie umiałem docenić. Snobizm zaprowadził mnie na balkon w operze sztokholmskiej, a dziś żałuję, że tam mnie nie ma.

Na przemian samotny i zdruzgotany, na przemian szczęśliwy. Maluję, modląc się o odwagę, wierząc, że mam o co Boga prosić w swoich modlitwach.

Odważam się może na więcej niż mogę, może na więcej niż potrafię ocenić! Przeklinam rozpaczliwe niezdecydowanie. Że też nie ma Cię przy mnie w tych chwilach, ale przecie nikt mi nie może pomóc. Dlaczego mogę tyle doświadczać, dlaczego On otwiera mi oczy, a nie dodając ciepła sercu i sprawności rękom. Boże, może ja Ci niezbyt ufam, wybacz mi moje tchórzostwo! A Ty mój Królu «Remember me, but oh! forget my fate»!!

Niszczę w sobie przywiązanie, a może tylko przyzwyczajenie do «estetyzacji» – w imię? i dlaczego? I z gumką drapieżnie przedzieram się do oczekiwanych pokładów krwiożerczości w mojej duszy.

Trudne, jak trudne jest malowanie, modlitwa z autoanalizą, jakie męczarnie – przynajmniej dla mnie. Dlatego chciałbym uciec, stchórzyć, nie wierzyć – być sługą Pana, a nie Ducha. Przeklinam to, co każe mi wariować. Ale czy nie przekląłbym zbyt wiele, bo cóż, i sługą Pana bym już być nie mógł. Żar rozpalony gorze mi, bez formy jeszcze bardziej.

Za oknem noc i deszcz, a w moich słuchawkach umierają królowe i boginie – najpiękniejszymi głosami świata. Za oknem Pan każe palić się już klonom i żółknąć topolom, odpoczywać księżycowi na nowiu, a mnie tęsknić za Kartaginą i jej królową.

[…] Ubiegłej nocy śnił mi się Paryż, ale dziwnie śnił mi się przez bluszcz. Tylko te miejsca mi się śniły, które pamiętam obrośnięte zielonością na tle październikowego słońca”.


Krzysztof Jung w pracowni Józefa Czapskiego. Paryż, 1986 r.



Warszawa, 13 I 1986. „Dużo pracuję i z wielkim trudem. Akwarele do Annette wysłałem kilka dni temu – cztery autoakty odniesione do dat z mojego życiorysu. Dwa dotyczą i Ciebie!?

Długo borykałem się z tym niepomyślnie wymyślonym tematem i narzuconą techniką. Rezultat – sam zobaczysz, ja raczej jestem zadowolony, no a co komisja powie, to niezbyt mnie obchodzi. Trudno mi było nauczyć się nowej techniki; nigdy nie lubiłem farb wodnych, ale teraz po tym przymusowym doświadczeniu zmieniłem zdanie.

Wszystkiego było dwa miesiące wściekłej pracy, odizolowania się od znajomych, ale teraz widzę rezultaty. Pewne doświadczenia próbuję przenieść na płótno i pogłębić […].

Obudziłem się dziś około szóstej rano i od razu pożałowałem. W pamięci wciąż miałem obrazy snu i głos – Twój charakterystyczny, lekko podniecony, niecierpliwy głos. Byliśmy razem na Dworcu Głównym w Warszawie, z niecierpliwością czekaliśmy na przyjazd pociągu, skąd? Miałeś podwinięte rękawy jasnej koszuli, opaloną twarz opromienioną podnieceniem oczekiwania. Wreszcie przyjechał ten, którego mieliśmy podjąć gościną. Był to Gombrowicz, przystojny pan około czterdziestki, pełen energii. Tłumaczyłeś mu, że zamieszka u moich rodziców, którzy są na wakacjach. Jechaliśmy tramwajem przez ul. Grójecką, na plac Narutowicza. Spytał, co to za wielkie gmaszysko. Tłumaczyłeś mu, że musi pamiętać ten przedwojenny akademik. Potem już tylko ja z Tobą biegaliśmy po jakichś mięsnych sklepach. Wszędzie było dużo mięsa, a ja Ci tłumaczyłem, jak najlepiej wykorzystać kartki, ale Ty mało mnie słuchałeś […].

Dziwne, ale ten sen zbiegł się z kartką od Ciebie, która przypomniała mi naszą wizytę w Muzeum San Marco we Florencji. Sprawdziłem w kalendarzyku i okazało się, że właśnie tego samego 13 I w ubiegłym roku pokazywałeś mi najpiękniejsze obrazy Fra Angelico. To chyba dobry znak – jak myślisz?

Już późno, iguana śpi jak kamień, jak zielony kamień z pełnym brzuchem sałaty i marchwi. Nauczyła się już jeść mi z ręki, ale czasem kłócimy się, szczególnie kiedy w dni słoneczne wypuszczam ją na okno, a ona zjada mi plantację fasoli, jej przysmak, który wydzielam jej regularnie”.


Krzysztof Jung z iguaną, Warszawa, 1986 r.



Warszawa, 18 VI 1986. „Dużo maluję, ale to wprawki. Kolor się nasyca, faktura drapieżnieje, ja dziczeję i wciąż mi za mało, nienasycony, i cały świat mi przeszkadza, żebym mógł tylko patrzeć, słuchać i malować. Ojej, zapomniałem – jeszcze kochać, ale kogo? Bez tych namiętności nudno, a Ty jeszcze radzisz mi się ustabilizować. To może ja się później ustabilizuję, kiedyś tam […].

Przeglądając zdjęcia znalazłem jedno, na którym leżysz na tapczanie w białych spodniach i miną zaniepokojoną, a po Tobie grasuje trójka białych kotów z czarnymi mordkami i ogonkami takimiż. Ile to lat temu, łóżko, na którym leżysz, stało w miejscu, gdzie teraz jest sztaluga z pejzażem z cmentarza żydowskiego. W jasnej zieleni i żółci sterczą różowe płyty w kształcie tablic mojżeszowych.

Moje samopoczucie poczuwa się raczej dobrze, co tydzień ciężkie dwa, trzy dni pracy fizycznej na Jungówce, dobre kontakty z rodzicami, w tygodniu maluję, czytam, mało udzielam się towarzysko. Ludzie mnie nudzą, wciąż paplanina – problemy. Staram się umawiać znajomych na Jungówkę, ale w tygodniu czuję brak ludzi i znowu nuda, gdy są, mówią, mówią – nic nie mówią.

Chciałem malować wspólne portrety, ale zatrzymałem się i wróciłem do drzew w środku świata”.


Krzysztof Jung, „Okno na Czerniakowie”, gwasz, pastel. Kolekcja prywatna



Berlin, 13 I 1989. „Przede mną ciężkie miesiące, mam nadzieję, że te wystawy nie będą najgorsze. Fakt, że moje ostatnie obrazy, a więcej pastele, bardzo się podobają wielu miłym ludziom, jest inspirujący – nie uważasz?
Jak zawsze tak się zdarzy, że mogę coś zobaczyć, co pomaga, a tym razem był to obraz w Dahlem jakiegoś Włocha, Filippo Lippi [Adoracja Dzieciątka], z pięknym lasem od środka i z widokiem na światło wdzierające się z jakiegoś nieokreślonego szałasu i podobny temat na wystawie Fettinga – tu kilka obrazów”.


Krzysztof Jung przed obrazami Rainera Fettinga, Berlin, 1987 r.



Warszawa, 29 I 1989. „Ja, po odpoczynku w Berlinie, już działam. Mozolnie mi to idzie – urodziłem dużą pastel na stary temat i małą na nowy. Ta mała bardzo dobra, szybka, zdecydowana. Powinienem robić błyskawiczne szkice, zatrzymywać przeżycie w pół świadomości.

Ale ogólnie czuję się nienasycony, a z tym trudno pracować. Muszę wejść w pracę całym sobą. Po powrocie dostałem swój wywiad ze Sławką [rozmowa z Wiesławą Wierzchowską w katalogu wystawy Krzysztof Jung Drzewa w środku świata, Galeria Pokaz V 1989, przedruk w «Zeszytach Literackich» 1989 nr 26], byłem trochę przerażony, ale chyba jest bardzo autentyczny, tak przynajmniej powiedział Grześ [Kowalski] i Jurek Domagalski. Teraz Ewa [Stanek] go tłumaczy i mówi, że to niełatwe, że to dość literackie.

Wojtusiu, wysłałem Ci kopię przez Mamę, zajrzyj do niej proszę i przez telefon zrób jakieś uwagi na temat. Tekst musi być gotowy na 10 II, więc jest jeszcze trochę czasu. Będzie też pełen wybór moich dotychczasowych prac – to ważne, żeby było to gdzieś wydrukowane. Wciąż jeszcze boję się tych wystaw!”.


Krzysztof Jung, „Droga”, 1986 r., olej na płótnie.
Kolekcja prywatna



Warszawa, 29 III 1989. „Dużo pracuję i to z dobrym skutkiem. Grześ bardzo chwali ostatnie płótno Droga. Jest w tym obrazie coś dla mnie samego zaskakującego i nowego. Czy jednak dalej będę umiał pójść tą drogą. Przy tym obrazku inne stają się deklaracją. Ciężko będzie zestawić te wszystkie obrazki na wystawie w Dziekance.

Nic nie czytam, słucham muzyki i otwieram szeroko oczy. Ciepła wczesna wiosna dała piękny pejzaż, światło, obudziła moje oczy. Trzeba mi tylko wytrwać w oczarowaniu. Czasami kilka dni błądzę, ale potem jednego dnia maluję obraz bez zastanowienia. Czuję, że znowu wróciłem do pracy, teraz tylko żeby mi nic nie przeszkodziło”.



Warszawa, 11 IV 1989. „Działanie dla Kota rozbudowałem, niestety nie zrobię fotografii, ale postaram się Ci to wszystko dokładnie opisać.

Będę je robił 4 V w Dziekance.

Potem 10 V o 18.00 wernisaż w Galerii Pokaz rysunku, tytuł «Drzewa w środku świata», a 16 V o 18.00 wernisaż w Dziekance malarstwa, gwaszy i pasteli, tytuł «Raj».

Trzymaj za mnie kciuki […].

W mojej malarskiej wyobraźni zaczyna mocno coś fermentować i to w stronę ekspresji czy fowizmu, nie wiem, czy uwagi w „Res Publice” [Wojciech Karpiński – Rysunki Krzysztofa Junga, „Res Publica” 1988 nr 9] o momencie równowagi na długo starczą […].

Tutaj wczesna wiosna. W niedzielę była cudowna, pierwsza w tym roku, burza. Na szczęście oglądałem ją na Jungówce. Co za światło – zmieniało się co chwilę. Wszystkie zielenie, i tak zróżnicowane o tej porze, przemieniały się jak w czarodziejskiej opowieści. Istny raj. Żeby znaleźć syntezę tych przeżyć! Jak powiedzieć o tym kilkoma kolorami i szybkimi zdecydowanymi pacnięciami i nie stracić istoty, i nie odbić bezlitośnie chwili. Chwila zobaczenia – nie jest chwilą, jest znacznie czymś więcej. Cholerni impresjoniści – co za bzdura!

Wojtusiu, jak Ci się podobał gwasz dla Józia, co z Józiem, czy wszystko dobrze po tym wypadku z psem Giedroycia?

Dziękuję za kartkę z Holandii – ten ostatni obraz van Gogha trochę jest jak memento mori. Nie doceniłem go kiedyś, a dziś wpatruję się w małą reprodukcję i myślę o niebie, z którym mam tyle problemu, przynajmniej w jednym z moich obrazków.

Wiesz, bardzo żałuję, że nie widziałem tej wystawy Gauguina, może to drugi malarz po Malczewskim, którego bardzo lubię, a to była jedyna okazja w swoim rodzaju. Z całą pewnością nie znudziłby mnie tak jak ten okropny Degas”.


Krzysztof Jung, działanie „Ślad” (dedykowane Konstantemu A. Jeleńskiemu), 1989 r. Galeria Dziekanka w Warszawie



Warszawa, 30 V–2 VI 1989.
„A teraz do rzeczy: 4 V o 18.00 odbyło się działanie Ślad. 10 V o 18.00 rozpoczęła się wystawa rysunku w Galerii Pokaz i trwała do 19 V – «Drzewa w środku świata». W Dziekance 17 V wernisażem o 18.00 rozpoczęła się wystawa malarstwa «Raj» i trwała do 23 V.

Działanie dla Kota było pomyślane jako rozbudowane w przestrzeni i czasie epitafium. Całość podzielona na sferę sacrum i profanum, walki życia ze śmiercią. Było dużo symboli, a każdy gest i przedmiot miał znaczenie symboliczne, ale nie tylko.

Widzowie wchodzili do mrocznej sali, gdzie nikłe światło oświetlało prostopadłościan, który ja tkałem z białych nici. Ja ubrany na czarno-roboczo (spodnie i koszulka z krótkim rękawem).

Na podłodze podstawę prostokąta wyznaczało białe płótno, na którym leżał w jeszcze niezbyt widocznym białym prostokącie gipsowego odlewu Darek pomalowany na biało, ale tylko z tyłu, tak że przód, którym wypełniał odlew, był nie pomalowany.

Kiedy widzowie wypełnili salę, ja jeszcze przez moment wykańczałem konstrukcję zamkniętą u góry też białym płótnem naciągniętym na ramę zwieszoną z sufitu. Kiedy uważałem, że prostopadłościan jest już skonstruowany, odszedłem w tył i zniknąłem za widzami.

Po chwili ciszy upadł głośno duży kamień w przedsionku prowadzącym na salę. Uwaga oglądaczy zwróciła się w jego stronę. W tym czasie jedne z dwojga drzwi po przeciwnej stronie zaczęły się uchylać i wpuszczać na salę snop ostrego światła. W ich świetle ukazał się Artur nagi z białym prześcieradłem przewieszonym jak do siewu i wypełnionym kamieniami. Artur szedł powoli, patrząc w silne światło i co parę kroków bezwolnie wypuszczał wyjęty z worka kamień, tak aż zniknął w silnie oświetlonych drzwiach. Potem znowu chwila ciszy dłuższa i bardzo powoli, z oświetlonego teraz tylko graniastosłupa zaczął powstawać Darek. Powstawał, zrywając z cichym jękiem konstrukcję z nici i wolno przedzierając się przez geometrię wyszedł, ciągnąc nici, i wszedł do drugich symetrycznych drzwi, ale tym razem w ciemność. Minęła długa chwila i drzwi, w których świetle poprzednio zniknął Artur, uchyliły się i pokazała się w nich postać Artura, ta sama, tyle że trzymająca zapaloną malutką świeczkę. Ach, kiedy Darek zniknął w ciemności, zgasło światło nad graniastosłupem i była zupełna ciemność. Artur wyjmował z worka, tego samego, świece i zapalając, kładł je przy kolejno odnajdywanych poprzednio rzuconych kamieniach. Świece oświetlały kamienie, ale bardziej je odrealniały niż wydobywały ich kształt. Ostatnia świeca-kamień była na zewnątrz, poza salą akcji. Po chwili zapaliło się światło nad zniszczonym graniastosłupem, oświetlając strzępy nici i odcisk Darka w gipsie – negatyw podnieconego torsu. Publiczność milczała dobre parę minut aż wybuchły brawa […].

Teraz rysunek. Otwarcie w małej galerii bardzo udane. Rysunki wisiały w szybach częściowo w przestrzeni. Ściany galerii na czarno, obciągnięte płótnem. Dobra proporcja wnętrza. Tak więc rysunki dobrze dobrane (to zasługa Grzesia) prezentowały się wspaniale […].

Ta wystawa, choć wyglądała efektownie, mnie się najmniej podobała i pouczyła, że czas zmienić widzenie świata za pomocą ołówka na bardziej pogłębione. Rysunki były zbyt akademickie – studia z natury z dystansem do przeżycia, o które tak bardzo mi chodziło. No cóż, wystawy są też dla artystów, żeby mogli krytycznie popatrzeć na swój dorobek. Dobra lekcja i cieszę się, że udało mi się znowu zamknąć jakąś kartę. Niestety lub stety nie będę artystą, który ma styl – po prostu staram się być uczciwy, bez tego sztuka jest właściwie niemożliwa.

Teraz malarstwo – tu kłopot z powieszeniem obrazków, Galeria Dziekanka się niezbyt do tego nadaje. Dużo okien, trzy sale, filary, drzwi, kominek. Znowu Grześ bardzo pomógł, moje wiadomości o wystawiennictwie się przydały.

Było sześć dużych płócien 130 x 100, mniejszych 65 x 81 też sześć i małych na deskach cztery. Były też gwasze i pastele w osobnej salce osiem sztuk. Te tzw. gwasze najlepsze […].

Ogólnie obrazy przedstawiały się znacznie lepiej od rysunków. I choć teraz głowa mnie boli i kaszel męczy, a więc żadnego szczęścia nie doświadczam, to jednak szczęśliwy jestem.

Dużo, bardzo dużo dowiedziałem się o sobie samym, bo poza wystawą w dużej przestrzeni trudno jest tak naprawdę ocenić, zobaczyć swoją pracę. Niektóre obrazy, o których nic dobrego nie sądziłem, zdobyły moją aprobatę, inne, które mnie zachwycały, zmalały trochę. Nauczyły mnie te wystawy bardzo dużo i dały impuls do pracy. Poza tym raczej się podobały. Na pytanie Grzesia, co sądzi o obrazach moich, Anda Rottenberg powiedziała: «Czapski byłby zadowolony». Ja myślę, że nie! Przynajmniej nie w tym sensie, o który walczył – bonnardowskim”.


Krzysztof Jung, „Raj”, 1989 r., olej na płótnie.
Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie



Warszawa, 29 VI 1989. „Dziś przyszedł list z kartkami [reprodukcje Czapskiego: Jezioro Genewskie i Martwa natura z liśćmi], ten obraz z wodą zachwycający, może byś go odkupił od Józia. Martwa też świetna, ale mniej”.



Warszawa, 8 V 1990. „Spędziłem z Tobą niedawno kilka miłych chwil. Sięgnąłem do tomiku Szeptem, czytam sobie, czytam, otwieram na pierwszej stronie, a tam pod datą 8 V 1975 – «Krzysiowi W.». To znaczy, że mija dziś 15 lat od pierwszej wizyty u Ciebie. Dopiero dziś sobie uświadamiam, że to musiał być dzień świąteczny dla Mamy, ale też nic nie pamiętam. Też, dlatego że kiedy przeczytałem tę dedykację, próbowałem sobie odtworzyć z pamięci tamten wieczór, ale nie bardzo mi się to udało. Myślałem o tym, jakby zobaczyć siebie Twoimi oczami wtenczas. A cudownym akompaniamentem tych przypomnień nieprzypomnianych były Kwaterunki [wiersz z Szeptem] […].

Dużo pracuję, klnę, że nie mam talentu, tym razem malarskiego. Grześ chwali – nie wiem co?, ale to trochę poprawia nastrój. Byli Alikowie, ich wizyta, choć krótka, ucieszyła mnie najogromniej. Tak bardzo ich kocham. Byli radośni. Takimi jak w najlepszych chwilach ich widywałem. Zamówili obraz Grób Adama, który lubię b.b., ale boję się, że jest zbyt duży na ich ściany.

Ania chciała, żebym natychmiast jej coś narysował, jakby chciała sprawdzić, czy te rysunki i obrazy to rzeczywiście moje prace. Cała Ania!”.


Krzysztof Jung, „Drzewa”, rysunek. Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie



15–24 XII 1991. „Marek Z. [Zagańczyk] zgłosił mnie i Ciebie do audycji o Józiu, nie wiem, czy potrafię coś sensownego powiedzieć do nikogo. Od wczoraj wracam do książek Józia, jego i Twoich listów. Oko dostałem od Ciebie jedenaście lat temu – «Oko W oku K w nastroju migdałkowym» [przeszedł wtedy operację wycięcia migdałków]. Myślałem dziś rano, ile się przez te lata wydarzyło. Ten stan wojenny, straszne, ale też poznałem Józia i Kota, i Alików, może i bez tego, ale!? A teraz czy nie jest to ostatnia spokojna Wigilia i o paradoksie pierwsza w wolnej Polsce – jakiej nie było za naszego życia. Myślę o zawaleniu się Sowietów, o tym podmuchu, który lada dzień na miasto pójdzie.

Maluję dużo i dziwnie – obraz na obrazie, faktury, laserunki – strasznie to trudne i dziwne dla kogoś, kto tylko w pastelach może być tak spontaniczny, a obrazy prawie projektował. Zestawiałem kolory, teraz ich szukam i czasem znajduję.

Może pokażę ich kilka wiosną w Dziekance. Ale czy Dziekanka jeszcze będzie.

«…aż wreszcie wyrasta z tego coraz poważniejszy instynkt pracy, który już bez specjalnej uwagi wie…». To Józio w Oku”.


KRZYSZTOF JUNG

KRZYSZTOF JUNG, ur. 1951, zm. 1998 w Warszawie. Malarz, performer, przyjaciel i współpracownik „Zeszytów Literackich”. Rysunki zamieścił w „ZL” 21, 40, 54, 63, 63, 64 i 67; projektował też okładki do tomu wierszy Tomasa Venclovy i szkiców Wojciecha Karpińskiego. Poświęciliśmy mu „ZL” 69. Jego pośmiertna retrospektywa odbyła się w 1999 roku w warszawskiej Królikarni (katalog: „Krzysztof Jung” pod red. Maryli Sitkowskiej), kolejna monograficzna wystawa odbyła się w Galerii Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie „Krzysztof Jung – przemiana” w roku 2016 (katalog wystawy „Krzysztof Jung – przemiana” pod red. Jakuba Zgierskiego i Katarzyny Urbańskiej), następnie w Paryżu w Bibliothèque Polonaise w 2017 r. „Krzysztof Jung: Peintures et dessins” (katalog pod red. Wojciecha Karpińskiego i Anny Czarnockiej), a roku 2019 w Berlinie w Schwules Museum „Krzysztof Jung 1951-1998. Zeichnungen” (kurator Wolfgang Theis; katalog wystawy „Krzysztof Jung. Der maenliche Akt/The Male Nude” z tekstami Wolfganga Theisa, Raimunda Wolferta, Doroty Krawczyk-Janisch pod redakcją Wojciecha Karpińskiego i Mikołaja Nowaka-Rogozińskiego, Schwules Museum, Berlin 2019).


Obrazy, sny, obłoki. Z listów Krzysztofa Junga do Wojciecha Karpińskiego, „Zeszyty Literackie” 2000 nr 1/69, s. 52-61.