PAZIŃSKI, VENCLOVA, ZAGAŃCZYK
Ankieta czytelnicza „ZL”
13 lutego 2020
Ankieta czytelnicza
Prezentujemy kolejną część odpowiedzi udzielonych nam na pytanie: która książka przeczytana w 2019 roku wywarła na Tobie największe wrażenie?
PIOTR PAZIŃSKI
Gdy idzie o literaturę polską wydaną w ub. roku, to największe wrażenie wywarły na mnie Cieśniny Wojciecha Nowickiego. Z tą książką skończyłem poprzedni rok i rozpocząłem nowy. Olśniewająca, gorączkowa proza, która to gna przed siebie, jak człowiek dotknięty dromomanią, czyli obłędem wędrowczym, opisywanym przez historyków medycyny i pisarzy, to zwalnia, zanurza się w gęsty, pulsujący tuż pod ziemią, labirynt wspomnień, manii, przeczuć i sennych tęsknot, zakamarków drążonego szaleństwem mózgu i tektonicznych ruchów samej planety. W ogóle lubię czytać Wojciecha Nowickiego, uważam, że najciekawiej u nas pisze o fotografii. Nowicki podróżny, ten z Paryża, Stambułu, Sofii i Fezu, jest równie wyborny.
A w ogóle największe wrażenie zrobił na mnie w ubiegłym roku Zamek Kafki, czytany nie wiem już który raz, ale w innych nieco warunkach: w poniemieckiej wsi w górskiej dolinie w zachodnich Czechach. Było w niej kilkanaście chałup, dwie gospody i coś w rodzaju zamku. Wyobrażałem sobie, że tam właśnie zawędrował K.
Wojciech Nowicki, Cieśniny, Wydawnictwo Czarne, 2019.
TOMAS VENCLOVA
Co do lektury. Najbardziej mi się podobał Dzień ósmy Thorntona Wildera (nie wiem, czy istnieje po polsku). I jeszcze: ostatnio przeczytałem w pełni Cantos Ezry Pounda, co jest wyczynem herkulesowym, bo Ulisses przy tym to Anna Karenina albo Popioły. Na pewno absolutne wariactwo albo i szarlataneria, chociaż jest o czym mówić. Podejrzewam, że nikt tego nigdy nie czytał poza korektorami, którym bardzo współczuję. […] No i przełożyłem cały Traktat poetycki, także Nunc Dimittis Brodskiego, które uważam za rzecz genialną, nie gorszą od Ewangelii, co w zasadzie jest niemożliwością.
MAREK ZAGAŃCZYK
Angielski poeta Edward Thomas jest patronem szkiców Roberta Macfarlane’a, zebranych w tomie Szlaki – na pewno najważniejszej książki, jaką ostatnio przeczytałem. Już w trakcie lektury miałem wrażenie, że zagłębiam się w opowieść, napisaną nie tyle dla mnie, co właściwie za mnie, jakbym usłyszał w niej swoje drugie, lepsze, uważniejsze „ja”. Jakby jej autorem był ktoś, kim tak naprawdę chciałbym być, albo przynajmniej ktoś z kim mógłbym długo rozmawiać, a przede wszystkim kogo mógłbym uważnie słuchać. Macfarlane mówił do mnie o miejscach, których nie widziałem i pewnie nigdy nie odwiedzę, ale mówił tak, że zdawało mi się, iż od dawna tkwią one w mojej głowie. Kryje się za tą książką pewien wzór istnienia, sposób życia, który podziwiam, o którym marzę, choć wiem, że jest, przynajmniej dla mnie, nieosiągalny.
Szlaki Macfarlane’a same są wędrówką. Pierwsze rozdziały tej książki są jak studiowanie mapy przed podróżą, czas przygotowania, wyznaczenie marszruty. Z tego, co przychodzi później nie wszystko, niewiele daje się zapamiętać. W głowie zostają okruchy, błyski, szkic, ale liczy się sama lektura, która jest jak marsz w dobrym towarzystwie. W tej opowieści warto się zgubić i znaleźć, wytyczyć między kolejnymi historiami własny dukt, odkryć ścieżkę wśród wielości szklaków, plątaniny nazw i nazwisk brzmiących nieznajomo. W tej gęstwinie, oddanej z precyzją miniaturzysty, pojawiają się także postaci, takie jak Thomas czy Fermor będące dla mnie jak strzałka w lesie, upragniony drogowskaz, świadectwo, że moja myśl wędruje tam, gdzie trzeba. Nie da się zapanować nad książką Macfarlane’a. Trzeba do niej wracać. Iść z nią i przez nią wędrować. Jej lektura to marsz tropami innych, także wędrówka przez świat książek, w którym, jak podczas spaceru przez łąki i lasy nigdy nie jest się pierwszym, jedynym, samotnym. Ścieżka i książka są znakiem wspólnoty. Nieważne kto był przed nami. Marsz i lektura są do siebie podobne. Ścieżki nie da się wydeptać samemu, jest aktem zgodnego tworzenia wielu osób. Droga ma łączyć ludzi i miejsca. To jej główne zadanie i powód istnienia. „Tylko jeden krok – pisze Macfarlane – dzieli spacer od gawędy, a każda ścieżka coś nam opowiada”. Wędrówka pozwala na chwilowe opuszczenie świata, ale nigdy nie jest ucieczką od myślenia. Przeciwnie pobudza wzrok i umysł. Stąd blisko już do idei, najsilniej wyrażonej przez Nietzschego, że tylko „wychodzone myśli są coś warte”. Przekonanie – pisze Macfarlane – o tym, że „chodzenie może być myśleniem albo że stopy mogą widzieć, tylko w pierwszej chwili wydaje się obce i niezrozumiałe”. Podobnie jak myśl, że na ścieżkach odcisnęły się sny wszystkich podróżnych. Stawianie kroków może być więc sposobem postrzegania krajobrazu. „Zatem uczyć się znaczy w istocie podążać szlakiem”. W czasie wędrówki poznajemy przypisane do ścieżki opowieści, zaczynamy je rozumieć i łączyć. Czasami udaje nam się wyrazić to, co myślimy o odwiedzanych miejscach, dużo rzadkiej jednak uświadamiamy sobie, co te miejsca, myślą o nas. Macfarlane wspomina w swojej książce wiele osób. Są wśród nich niemiecki geolog Clemens Messerschmid, Miguel Angel Blanco, twórca madryckiej biblioteki gromadzącej drobiazgową dokumentację odbytych podróży czy Eric Ravilious, angielski malarz i pasjonat wędrowania. Jest szkocka poetka Nan Shepherd i jej opisy górskich wypadów. To oni uczą nas uważnego bycia w podróży, to z nimi za Macfarlane’em odwiedzamy angielskie pustkowia, hiszpańskie lasy, pas ziemi niczyjej między Izraelem i Palestyną, przemierzamy groźne wody u wybrzeży Szkocji, aby w końcu uświadomić sobie, że podróż prawdziwa zaczyna się tuż za drzwiami naszego domu. Macfarlane wie, ile odwagi potrzeba czasem, aby przekroczyć próg. Przypomina, że wiersz podziwianego poety, linijka dobrze wybranej prozy, może być kołem ratunkowym rzuconym nam we właściwym momencie. Książki nie przeszkadzają mu w podróży. W pamięci, jak w plecaku niesie ze sobą opowieści innych, bo dzięki nim pewnie i lekko stawia stopę, szerzej otwiera oczy.
Robert Macfarlane, Szlaki, opowieści o wędrówkach, Wydawnictwo Poznańskie, 2018.