PRZEMYSŁAW KLONOWSKI
O biografiach
13 grudnia 2020
fot. zdjęcie autora © Katarzyna Wodarska-Ogidel
Nigdy nie przepadałem za biografiami. Zawsze silnie odczuwałem pomiędzy mną – czytelnikiem, a bohaterem opowieści obecność trzeciej osoby, owego pośrednika, autora biografii. Przeszkadzało mi to. Zdecydowanie wolałem i nadal przedkładam: dzienniki, listy, wywiady. Można o nich powiedzieć, że są świadectwami z pierwszej ręki. Uwielbiam się w nie zagłębiać. Słuchać, tropić detale, powiązania zdarzeń, osób, refleksje, stany emocjonalne ich autorów. Rzecz jasna mam świadomość, że w pewnych miejscach zapiski te mogą być przekłamane, bądź konfabulowane. Nie ma jednak większej przyjemności jak odkrywać to wszystko samemu. Czasem dowiadywać się o nich przypadkiem, przy okazji innych lektur. Nie przeszkadza mi to, jeśli takie informacje przychodzą dopiero po latach. Nic nie zastąpi bliskości autora, jaką dają stworzone przez niego te wszystkie dokumenty. Biografia wywołuje we mnie lęk przed pośrednictwem. Wydaje mi się, że zatraca się gdzieś głos tego, kogo ona dotyczy. Zastąpiony zostaje głosem opowiadacza, głosem z zewnątrz.
Z wielką rezerwą podchodziłem do Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza autorstwa Erica Karpelesa. Czapskiego czytam od kilku dziesięcioleci. Zawsze był mi bliski. Niewątpliwie, on miał wpływ na to, że prawie od około trzech dekad prowadzę, z dosyć staranną regularnością, dziennik. Kiedy pojawiła się jego biografia podszedłem do niej sceptycznie. Targały mną wątpliwości. Chociaż w duchu kibicowałem jej, bo to pierwsza biografia Czapskiego. Człowieka, który w pełni zasłużył na to, by uchronić go przed zapomnieniem. Tak chyba też jest z biografiami – wspomagają pamięć. Dopiero po miesiącu ściągnąłem próbne sample. Stwierdziłem, że przynajmniej powinienem rzucić okiem. Zacząłem czytać. Potem już niewiele trzeba było, szybko kupiłem piękne papierowe wydanie. Zostałem porwany. Niewątpliwie to, że biografię Czapskiego napisał malarz, jest jej zaletą. Pozwala cierpliwie wpatrywać się w obrazy artysty. Zwraca uwagę na detale, których ktoś inny by nie dostrzegł. Tak jest na przykład w przypadku pracy przedstawiającej chłopca stojącego przed obrazem na wystawie.
Autor jest Amerykaninem i nie posiada żadnych polskich korzeni, co sprawia, że jego opowieść jest wolna od naszych narodowych obciążeń. To zdecydowanie przydaje jej świeżości spojrzenia.
* * *
Do książki Anny Arno Kot. Opowieść o Konstantym A. Jeleńskim trochę się przymierzałem. Nie miałem wątpliwości, że jest świetnie napisana. Czytam i znam teksty autorki od wielu lat, począwszy od jej debiutu w 2002 roku na łamach „Zeszytów Literackich”. Jednak znowu świadomość obecności osoby trzeciej, pomiędzy mną a Jeleńskim, stanowiła barierę. Przeglądając strony online, zerknąłem na kilka opinii o książce tych, którzy znali Kota bezpośrednio, którzy się z nim przyjaźnili. Trudne zadanie stało przed autorką, aby opowiedzieć o takiej postaci, jaką był Konstanty Aleksander Jeleński. Wciąż żywy w pamięci przyjaciół i znajomych – wspaniałe źródła przekazów. Przy tym wielość punktów widzenia, bo każdy z nich znał własnego Kota. Znowu sięgnąłem po próbne sample. Lektura porwała mnie natychmiast i zamówiłem wydanie papierowe.
* * *
W międzyczasie, kiedy czekałem na przesyłkę z książką Arno, dotarły do mnie dwa wydania wyborów z dzienników Stephen’a Spendera Journals 1939-1983 (wydanie 1985) i New Selected Journals 1939-1995 (wydanie 2012). Co prawda obydwa tomy mam już w swojej domowej bibliotece w Warszawie, jednak pilnie ich potrzebowałem teraz na miejscu, w Londynie. Z powodu stanu pandemii, dostęp do reading rooms w British Library jest utrudniony. Do tego drastycznie skrócono godziny pracy. Nie pozostało mi nic innego, jak dokonać zakupu. Szczęśliwie obie pozycje można kupić w bardzo dobrym stanie na Amazon za przysłowiowe grosze.
Przeglądając indeksy obu wydań, postanowiłem sprawdzić czy i jak Spender wspomina Jeleńskiego. Znalazłem Kota na kilku stronach dziennika. Zresztą nie tylko jego, również Iwaszkiewicza i Miłosza. Spotkanie z Iwaszkiewiczem i Jeleńskim 22 marca 1956 w Wenecji, podczas Idea Literature Engagée. Lunch z Miłoszem i Jeleńskim 11 kwietnia 1960 w Paryżu – niestety tylko fragment zapisu. Długa rozmowa Spendera z Kotem w czasie kolacji z okazji osiemdziesiątych urodzin Strawińskiego świętowanych w Paryżu, 16 maja 1962. Siedzieli obok siebie i dosyć daleko od maestro. W pierwszym, trochę różniącym się wyborze z dziennika Spendera, Jeleńskiego nie sposób znaleźć. Nawet opis urodzinowej kolacji Strawińskiego jest skrócony, a wręcz nieco przeredagowany. W 1985 roku usunięto to, co ówczesnemu wydawcy, wydało się zbędne. Dobrze, że po dwudziestu siedmiu latach przywrócono oryginalną wersję. Prawdopodobnie Jeleński częściej może pojawiać się na stronach całego dziennika Spendera, w końcu łączyło ich wspólne zaangażowanie w sprawy Kongresu Wolności Kultury. Póki co wydano wspomniane dwa wybory. Wielką radość sprawiają mi polonika odnajdywane w zapiskach innych.
* * *
Po tygodniu oczekiwania książkę w czarno-białej obwolucie z piękną fotografią Jeleńskiego na okładce miałem już u siebie. Opowieść o Jeleńskim prowadzi czytelnika niezupełnie linearnie. Raczej tematycznie, wiedzie poprzez przyjaźnie, które dla niego były bardzo ważne.
Przypadkiem równolegle z opowieścią Arno o Jeleńskim czytam Dziennik Sandora Maraiego. Zapiski z lat 1951-1952. Okazało się, że dokładnie w tym samym czasie obaj mieszkali w Neapolu. Mogło się tak zdarzyć, iż minęli się na neapolitańskiej ulicy. Odczuwający samotność pięćdziesięciodwuletni pisarz, baczny obserwator pejzażu miejskiego i natury, oraz trzydziestoletni o chłopięcym wyglądzie piękny mężczyzna. Obaj zresztą znali Benedetto Croce.
Kot to również korowód ciekawych postaci, które zapełniły strony opowieści. Przyjemnie było wpaść tam na Jamesa Lorda. Nie tak dawno Stanley Tucci na podstawie jego A Giacometti Portrait nakręcił świetny Final Portrait. Geoffrey Rush doskonale zagrał w nim Giacomettiego, a w do bólu cierpliwego Jamesa Lorda wcielił się szarmancki Armie Hammer.
Książka Arno jest wielogłosem, jak puzzle cudownie ułożonym przez autorkę. Otwiera drogi do innych postaci, wątków. Jest piękną pamięcią Jeleńskiego.
* * *
Pamiętam dawną opowieść Karoliny, mojej przyjaciółki, o jej babci, zapalonej czytelniczce. Babcia Roma pochodziła ze Lwowa i miała za sobą trudy wojennej tułaczki. W pokoju, który zajmowała, stał duży kufer podróżny, niemy towarzysz jej zesłania w Kazachstanie. Babcia rzadko opuszczała swój pokój, spędzała w nim całe dnie. Siedziała ukryta w dymie z papierosów, namiętnie paliła „zefiry” i czytała biografie. Czytała jak leciało, jedna za drugą. Tak było do czasu, kiedy niespodziewanie przewróciła się. Wystraszyła się nie na żarty, z dnia na dzień przestała palić papierosy, ale nadal z pasją oddawała się lekturze biografii.
* * *
Przeczytane przeze mnie biografie upstrzone są kolorowymi zakładkami. Na których widnieją pojedyncze słowa, czasem dwa, trzy. Słowa klucze, wśród nich nazwiska, imiona miejscowości, nazwy ulic, adresy. Tytuły innych książek, innych biografii, dzienników. Pomagają pamięci i pozwalają z łatwością wracać.
Podczas kolejnej wizyty w Paryżu, na tyłach Muzeum Picassa, w dawnym ogrodzie wpadłem na tablicę informacyjną „Jardin de l’Hôtel Salé-Léonor–Fini”. Tam, gdzie Fini, tam też i Jeleński. Mieszkali przecież w okolicy, na Marais. Nie sposób nie pomyśleć o Kocie wędrującym tymi ulicami. Podobnie, siedząc na placu Delfina, najmniejszym z trzech zaprojektowanych dla Henryka IV renesansowych placów Paryża, przypomnę sobie autora biografii Czapskiego, Erica Karpelesa. To dla niego niespodziewanie otworzyła swoje podwoje kamienica w północnej pierzei placu. Znalazł się dzięki temu w dawnym mieszkaniu Daniela Halévy, gdzie bywał Józef Czapski.
Pewne książki przychodzą do nas w odpowiednim czasie. Podobno same wybierają właściwy moment. Te przeczytane wywołują następne. I tak na biurku rośnie stos nowych, czekających na odpowiednią chwilę.
PRZEMYSŁAW KLONOWSKI
PRZEMYSŁAW PIOTR KLONOWSKI, reżyser, scenograf, projektant wystaw. Współpracuje z Muzeum Teatralnym w Warszawie, dla którego ostatnio zaprojektował cykl wystaw „Warszawskie Teatrowisko” oraz „Antoine. Oddany pięknu”. Jako reżyser współpracuje z festiwalem „Słuchy – koncerty do zwiedzania”. Debiutował w „Zeszytach Literackich”, gdzie ogłosił: Dziennik lektury „Zeszytów Literackich” („Zeszyty Literackie” 2018 nr 4/ 144) i Lektury okołogreckie („Palimpsest” 13).