RENATA GORCZYŃSKA
Girlanda z piwonii i jaśminu

Czesław Miłosz, Korsyka, czerwiec 1981, fot. © Renata Gorczyńska

Girlanda z piwonii i jaśminu

„Bez ustanku zdumiony dniem moich narodzin, raz tylko jeden, od początku do
końca czasu.”
                                                                       Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada

Czesław Miłosz-mędrzec hołubił w sobie dziecko, bo zapewne służyło mu jako niewyczerpane źródło wyobraźni. Opisał moment swego przyjścia na świat w wierszu Nauki. Było to trzydziestego czerwca 1911 roku, w piątek, jak z ciekawości sprawdziłam w wiecznym kalendarzu. Pierworodny syn Weroniki z Kunatów i Aleksandra urodził się w „domu o niskich okapach” w Szetejniach wśród splątanej zieleni, gdzie w sadach „pleniły się szczawie i lebiody”, a gruszki pokrywała biała pleśń. Całe jego życie było i „gorżkością”, jak to ujął w jednym z liryków kalifornijskich, a zarazem  królewskim darem. 

Dzień 30 czerwca był dla niego ważny, wiążąc się z wspomnieniem sensualnego raju nad Niewiażą i z osobą ukochanej matki. W poemacie Gdzie wschodzi słońce… w ten sposób odnotowuje bodaj swoje pierwsze zapamiętane urodziny w tym najbliższym mu zakątku Ziemi:

W czerwcowy dzień, w czerwcowy dzień,
Na foteliku przybranym girlandą z piwonii, jaśminu,
Krótkie nóżki dyndają. Wszyscy klaszczą.
Chór włościan i włościanek śpiewa piosneczkę.

30 czerwca stał się także dla mnie ważną datą, którą starałam się uczcić w sensie publicznym i prywatnym. Pierwszym upominkiem urodzinowym, jakim pozwoliłam sobie obdarować Miłosza, było pióro marki Pelikan, potem długo przez niego używane. Wręczyłam mu je w Paryżu latem 1981 roku, gdy poeta był fetowany w sali parafialnej używanej na specjalne okazje przez Centre du Dialogue ojców pallotynów. Na jego urodziny zwaliły się tłumy, a szampan lał się kaskadami. I tak się złożyło, że w następnych kilku latach poeta w dniu swoich urodzin przebywał we Francji, w gronie najbliższych przyjaciół – Konstantego Jeleńskiego, Jana Lebensteina, Jeanne Hersch.

W czerwcu 1986 roku, gdy Miłosz kończył 75 lat, postanowiłam go uhonorować publicznym koncertem w sali Biblioteki Polskiej na Wyspie Świętego Ludwika. Z energią przystąpiłam do działania. Były to lata, gdy w Paryżu przebywało na czasowej emigracji mnóstwo polskich aktorów, więc postanowiłam zaprosić ich do udziału w recytacjach wierszy jubilata. Była to jednak tylko część zaplanowanej fety. Zwróciłam się do osób z paryskiego kręgu Miłosza o krótkie wystąpienia (Ola Watowa skwapliwie się zgodziła, ale kazała mi napisać pean na cześć Poety, który miała odczytać). Swoje – że tak się wyrażę – laudacje – mieli wygłosić między innymi: Olga Scherer, Kot Jeleński, Wojciech Karpiński i Adam Zagajewski. Ponadto skłoniłam na odległość Zbigniewa Namysłowskiego, którego rodzice w czasach wileńskich przyjaźnili się z Miłoszem, żeby skomponował muzykę do wiersza Litość i zrozumienie; miała go zaśpiewać mieszkająca od lat w Paryżu Aneta Łastik, pamiętna interpretatorka ballad Okudżawy.

Ruszyłam z kopyta, próbując spiąć wszystkie elementy jubileuszu. Wisiałam na telefonie, spotykałam się z uczestnikami, wybierałam wiersze Miłosza, zapraszałam P.T. publiczność. Ponieważ miałam prowadzić ów wieczór, wykosztowałam się w butiku na sukienkę w kolorze ostrej zieleni; dziś myślę, że nie była to udana kreacja, ale mniejsza o to. Wieczór miała transmitować na żywo RWE, wówczas pod dyrekcją Zdzisława Najdera, wydarzeniem zainteresowała się również Sekcja Polska Radia BBC i Voice of America. Marzyło mi się, że cała Polska zamieni się w słuch. Ale zaczęły się nieoczekiwane trudności. Ówczesny zarząd Biblioteki Polskiej nie życzył sobie, żeby wieczór był transmitowany przez RWE. Musiał interweniować Najder, dzięki któremu uczestnicy mieli dostać choćby skromne honoraria, choć i tak była to praca głównie dla szlachetnej bez wątpienia idei.

Nadszedł dzień urodzin CM, trzeba trafu, że znów był to piątek. Jubilat ponownie bawił we Francji, tym razem w Menton u przyjaciół. Powiedziałam mu, że szykuję w Paryżu jego 75-lecie i zapytałam, czy może się pojawi. Dostałam, jak to zwykle w wypadku Miłosza, ambiwalentną odpowiedź. Może tak, może nie. I tak to zostało w zawieszeniu.

Idąc dużo wcześniej do Biblioteki Polskiej, odebrałam z kwiaciarni wspaniały bukiet, mój upominek na urodziny CM. Miał dodać splendoru pałacowej sali świeżo po renowacji. Kiedy weszłam do biało-złotej auli zalanej czerwcowym słońcem, zastałam pracowników czyniących ostatnie przygotowania na przyjęcie gości. I wtedy z korytarza dobiegł czyjś męski głos: – Ktoś tu telefonuje, że jest podłożona bomba, która wybuchnie za pół godziny! Były to lata wzmożonej działalności terrorystycznej, w Paryżu, krwawe zamachy zdarzały się co kilka tygodni, ulice patrolowały uzbrojone w broń maszynową brygady w czarnych mundurach, więc lekko się zaniepokoiłam. Administracja Biblioteki najwyraźniej doszła do wniosku, że to czyjś idiotyczny dowcip.

Zaczęli schodzić się pierwsi goście, w tym Zofia Hertz i Jerzy Giedroyc. Stałam w drzwiach, witając przybyłych, gdy usłyszałam znajomy głos, tym razem mocno przerażony: – On znowu dzwoni i ostrzega, że bomba wybuchnie za piętnaście minut!

Natychmiast wezwano policję i antyterrorystów. Nadjechało mnóstwo wozów na sygnale. Usunięto nas wszystkich z budynku, do którego wkroczyli czarno umundurowani funkcjonariusze z psami tropiącymi. My tymczasem czekaliśmy w grupkach na chodniku, licząc na szybki powrót do sali. Intuicja podpowiadała mi, że chodziło tylko o wredną prowokację.

Nic z tego. Antyterroryści ani myśleli opuścić gmachu Biblioteki. Kazano nam rozejść do domów. Cóż z tego, że bomby w końcu nie znaleźli, o czym dowiedzieliśmy się dużo później, skoro jubileusz 75-lecia Miłosza się nie odbył. To znaczy, w szczątkowej postaci odbyła się dużo skromniejsza feta w moim paryskim mieszkaniu. Poprosiłam przyjaciół, którzy mieli wziąć udział w wieczorze w Bibliotece, by podzielili się swoimi tekstami przy rue de Seine. Frustrację leczyliśmy winem.

Nazajutrz rano, czyli 1 lipca, w dzień masowych wyjazdów paryżan na wakacje, obudziłam się z mocnym postanowieniem, że nie odpuszczę sprawcom tego obrzydliwego czynu. Nigdy zresztą nie dowiedziałam się, czy wykryto winnych. Zamówiłam studio RWE na cały dzień i poczęłam ściągać niedoszłych uczestników jubileuszu. Nagrałam ich niemal wszystkich, łącznie z Anetą Łastik, śpiewającą z zespołem Litość i zrozumienie. Potem cały materiał trzeba było zmontować, energii dostarczała mi adrenalina. Zapowiadając długą audycję na antenie RWE zaczęłam ją od słów: „Będzie to transmisja z wieczoru, który się nie odbył”.

Kiedy na początku lat 90. po powrocie do Polski podjęłam pracę w Polskim Radiu, zorganizowałam Miłoszowi jubileusz 85-lecia w Studiu imienia Lutosławskiego, tym razem z udziałem Jubilata, który czytał swoje wiersze, a także liryki Mickiewicza. Pamiątką z tego wydarzenia jest płyta CD z książeczką opisującą związki Poety z Polskim Radiem.

A w 2001 roku, gdy Miłosz kończył 90 lat, brałam udział w sesji naukowej jemu poświęconej, współorganizowanej przez Uniwersytet imienia Stefana Batorego. W ten sposób po raz pierwszy odwiedziłam Litwę, chodziłam śladami Poety po Wilnie i dokładnie w dniu jego urodzin znalazłam się w Szetejniach, skąd relacjonowałam w Polskim Radiu przebieg spotkania badaczy i miłośników jego twórczości. Rozmawiałam też telefonicznie z Miłoszem, którego stan zdrowia nie pozwalał na podróż do miejsca narodzin. Poeta był ciekaw moich wrażeń ze spotkania z Wilnem, Kiejdanami i ziemią rodzinną nad Niewiażą, każąc mi szczegółowo o wszystkim opowiadać.

A potem każdego 30 czerwca do 2004 roku dzwoniłam do niego z życzeniami do Krakowa. 

RENATA GORCZYŃSKA

RENATA GORCZYŃSKA tłumaczka na angielski Miłosza i Zagajewskiego, na polski — Brodskiego, Hassa, Gordimer i Walcotta. Autorka rozmów z Czesławem Miłoszem Podróżny świata i tomów szkiców: Portrety paryskie; Skandale minionego życia; Jestem z Wilna i inne adresy. Nakładem ZL ogłosiła Szkice portugalskie, a ostatnio Małe miłosziana.