Wybór wierszy bliskich
Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu
11 grudnia 2019
Gustaw Herling-Grudziński, Neapol, 1988. fot. © Bohdan Paczowski.
Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego
DANTE ALIGHIERI
Boska Komedia
Raj. Pieśń XVII, w. 55–66
Naprzód porzucisz najsłodsze kochania:
To pierwsza będzie z twych losów przygody
Strzała puszczona po łuku wygnania.
Poznasz następnie, jakie gorzkie gody
Spożywać cudzy chleb; jak uciążliwa
Droga wstępować na nieswoje schody.
Lecz co ci bardziej dopiecze do żywa,
Będzie kompania, którą zły los wnęci
W twe obcowanie, dzika i złośliwa,
Niewdzięczna, głupia, bez czci i pamięci
Nieprzyjacielsko stanie przeciw tobie,
Ale też nie ty, lecz ona kark skręci.
tłum. Edward Porębowicz
WILLIAM SZEKSPIR
Sonety
71.
Nie dłużej po mnie płacz, gdy spocznę wreszcie w trumnie,
Niż dzwonów dźwięczeć będzie żałobnie posępny głos,
I światu ostrzeżenie daj, gdy spyta o mnie,
Żem rzucił jego zło, by czerwiom oddać los.
A jeśli sonet ten przeczytasz, nie wspominaj
Ręki, co go pisała: gdyż kocham cię tak
Że z twoich słodkich wspomnień na zawsze wolałbym odpłynąć
Niż wiedzieć, że myśl o mnie odciśnie w tobie bólu znak.
O, jeśli, jako rzekłem, twój wzrok tych wierszy dotknie
Gdy ciało moje przemiesza już z gliną czas,
Niech z twoich ust me imię nawet się nie wymknie,
Lecz swej miłości wraz z mym życiem zginąć każ.
Aby ten mądry świat, wejrzawszy na twój szloch,
Nie szydził z nas obojga gdym ja już proch.
76.
Czemu z mych wierszy nie tryska nowa duma,
Czemu nie błyszczą bogactwem nowych fraz?
Czemu z upływem życia jak gdybym w piórze umarł
I nie próbuję sięgnąć tam, gdzie nie sięgnął czas?
Czemu piszę to samo, tym samym nurtem płynę
I lutnię moją stroję na ten sam dawny ton,
A każde słowo dźwiękiem powtarza moje imię,
I skąd się wzięło, mówi, kto siał je nim wzeszedł plon?
O ukochana, miła moja, dzień po dniu pisząc o tobie,
Gdy ty i miłość żywicie zmierzch mych lat,
Jakże mi stare słowa wciąż nową nutą zdobić,
Jak wciąż olśniewać tym, czego nie słyszał świat?
Gdyż jako słońce co dnia dawne jest i nieznane,
Tak moja miłość mówi ciągle,
Tak moja miłość mówi ciągle co już powiedziane.
tłum. Gustaw Herling–Grudziński
Monachium, zimą 1953
JOHN MILTON
Sonet XVI
Gdy myślę, jak się przez życia połowę,
Światło trwoniło me w tym ciemnym świecie,
A talent jeden schowan – śmierć go zmiecie –
Trwał bez użytku, choć serce gotowe
Wciąż służyć Stwórcy, a dusza swą mowę
Otwarła przed Nim. Chciał Pan skarcić dziecię?
Pracę dnia zadał, lecz światło wziął przecie.
Tak pytam – głupiec. By szemranie owe
Ściszyć, cierpliwość odpowiada: Panu
Nie trzeba ludzkich prac ni własnych darów.
Ten, kto na Jego jarzmo nie narzeka,
Służy Mu. On jest król. Toń Oceanu
Wielu przemierzy dlań i szmat Obszarów,
Jemu też służy, kto stoi i czeka.
[They also serve who only stand and wait.]
tłum. Jerzy Pietrkiewicz
ŚW. JAN OD KRZYŻA
Żyję życia nie mając w sobie
(Vivo sin vivir en mi)
Żyję, życia nie mając w sobie,
i tak wielką nadzieją wzbieram,
że umieram, bo nie umieram.
Nie ma życia już w piersi mojej,
żyć nie mogę bez Boga mego;
skoro nie mam siebie ni Jego,
jakie życie te rany zagoi?
Tysiąc śmierci mnie niepokoi,
gdy nadzieją życia tak wzbieram,
że umieram, bo nie umieram.
Takie życie, jakim dziś żyję,
jest to ciągłe życia ubywanie,
to zgon, który trwa nieprzerwanie,
póki w Tobie znów nie ożyję.
Usłysz, Boże, co w sercu kryję:
ja nie takie życie wybieram;
ja umieram, bo nie umieram.
Cóż mi zatem po życiu całem,
gdy do Ciebie droga daleka?
Cóż mnie jeszcze prócz śmierci czeka,
gorszej niźli wszystko, co znałem?
Żal nad sobą jest mym udziałem,
gdy na życie swoje spozieram:
wciąż umieram, bo nie umieram.
Ryba, która w wodzie się pławi,
chociaż cierpi, na ląd wciągnięta,
lecz śmierć o niej przecież pamięta
i z udręki zgonu ją wybawi.
Mnie zaś jaka śmierć ulgę sprawi
w życiu, którym tak sobie doskwieram,
że gdy żyję, tym bardziej umieram?
Kiedy czasem w Twej własnej Osobie
ujrzę Cię w Tajemnicy Ołtarza,
nowych udręk to mi przysparza,
że nie mogę odnaleźć się w Tobie.
W jeszcze głębszej tonę żałobie,
gdy na próżno w Ciebie się wdzieram –
i umieram, bo nie umieram.
Wprawdzie nieraz cieszę się, Panie,
że Cię ujrzę – lecz czuję trwogę,
gdy pomyślę, że stracić Cię mogę,
i to zdwaja moje stroskanie;
ani trwoga ta nie ustanie,
ni nadzieja, którą się wspieram –
więc umieram, bo nie umieram.
Weź mnie z głębin tej śmierci głuchej,
o mój Boże, i daj mi życie;
nie pozwalaj, bym cierpiał skrycie,
zakuwany w grube łańcuchy;
sercu memu dodaj otuchy,
gdy je takim bólem rozdzieram,
że umieram, bo nie umieram.
Opłakiwać będę w pokorze
i śmierć moją, i życie moje:
skoro brnąłem przez grzechów roje,
tylko kara spotkać mnie może.
Kiedy czas ten nastanie, Boże,
gdy zawołam, że śmierć odpieram
i że żyję, bo nie umieram?
tłum. Stanisław Barańczak
WILLIAM BUTLER YEATS
Drugie przyjście
Kołując coraz to szerszą spiralą,
Sokół przestaje szukać sokolnika;
Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.
Tak, objawienie jakieś się przybliża;
Tak, Drugie Przyjście chyba się przybliża.
Drugie Przyjście! Zaledwie wyrzekłem te słowa,
Ogromny obraz rodem ze Spiritus Mundi
Wzrok mój poraża: gdzieś w piaskach pustyni
Kształt o lwim cielsku i człowieczej głowie,
Z okiem jak słońce pustym, bezlitosnym,
Dźwiga powolne łapy, a wokoło krążą
Pustynnych ptaków rozdrażnione cienie.
Znów mrok zapada; lecz teraz już wiem,
Że dwadzieścia stuleci kamiennego snu
Rozkołysała w koszmar dziecinna kolebka –
I cóż za bestia, której czas wreszcie powraca,
Pełznie w stronę Betlejem, by tam się narodzić?
tłum. Stanisław Barańczak
KONSTANDINOS KAWAFIS
Stary człowiek
W środku kawiarni pełnej kolorów i krzyku
jakiś cichy staruszek usiadł przy stoliku.
Czyta gazetę. Nikt go do siebie nie prosi.
Osnuty swą starością wzgardzoną i marną,
myśli o tym, jak mało barw życia zagarnął
wtedy, gdy miał i piękność, i siłę młodości.
Bardzo już się zestarzał – dobrze to poznaje.
A pora, gdy był młody, tak mu się wydaje
jakby wczoraj. O, jakże to szybko zleciało!
Wspomina, jak niemądrze Roztropności słuchał,
kiedy mu ta oszustka szeptała do ucha:
„Poczekaj jeszcze jutra – czasu masz niemało”.
Pragnienia odepchnięte, radości zniszczone,
poświęcone rozkosze, lata utracone
szydzą teraz okrutnie z przezorności marnej.
…Nad samotnym stolikiem siwą głowę schylił,
zmęczony rozmyślaniem smutnym. I po chwili
już zasypia staruszek na środku kawiarni.
tłum. Zygmunt Kubiak
GEORG TRAKL
Skarga
Sen i umieranie, dwa posępne orły
Nocami szumią nad tą głową:
Złocistą ludzką twarz
Niech lód wieczności
Porwie. Purpurowe ciało w groźne rafy
Grzmoci.
Nad morzem ciemny głos żałości
Szlocha.
Siostro namiętnej melancholii
Patrz, strwożona łódź tonie
Pod rozgwieżdżoną
Niemą twarzą nocy.
tłum. Julia Juryś
BOLESŁAW LEŚMIAN
Topielec
W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie,
Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie,
Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki.
Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,
Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie
Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.
Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem
Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem,
I wabił nieustannych rozkwitów pośpiechem,
I nęcił ust zdyszanych tajemnym bezśmiechem,
I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,
I kusił coraz głębiej – w tę zieleń, w tę zieleń!
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów,
Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów,
Aż zabrnął w takich jagód rozdzwonione dzbany,
W taką zamrocz paproci, w takich cisz kurhany,
W taki bezświat zarośli, w taki bezbrzask głuchy,
W takich szumów ostatnie kędyś zawieruchy,
Że leży oto martwy w stu wiosen bezdeni,
Cienisty, jak bór w borze topielec zieleni.
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI
Przebity światłem
A może mi się przywidziało,
Może to deszcz i noc i potem
Lustro naprzeciw okna dniało
I wiatr przewracał się z łoskotem.
I nadszedł świt nieznany, drżący,
Na nowy dzień mnie wołał w śnie tem
I obudziłem się krzyczący,
Przebity światłem jak sztyletem.
WŁADYSŁAW BRONIEWSKI
Zamieć
Może to z Kraju, od Wisły, od Tatr
ten mroźny podmuch tęsknoty,
gdy śniegiem sypie orenburski wiatr
nocą na polskie namioty?
Zadymka w polu. Próżno szuka wzrok
drogi wśród śnieżnej kurzawy.
Zamieć po stepie sunie poprzez mrok
widmem zburzonej Warszawy:
błyska w podmuchach Zygmuntowy miecz,
niebo nad Polską zagarnia,
w śnieżnej zamieci Pospolita Rzecz
i droga do niej, i armia,
śnieg ruinami zasypuje step,
na śniegu żarzą się zgliszcza –
lecz Moc truchleje już i Ogień skrzepł,
ten, co narody oczyszcza!
O, jakże smutno przez ten krwawy świat
iść cmentarzyskiem idej…
Wiatr w oczy wieje. Orenburski wiatr.
Szedłem. Iść będę. Idę.
KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI
Wciąż uciekamy
Wciąż uciekamy. Z miasta do miasta.
Inteligenci.
Tęskniąca nacja. Ginąca klasa.
Mali, zmarznięci.
Milionem rodzin. Z gramofonami.
Z kraju do kraju.
– Powiedzcie, gdzie jest wasza ojczyzna?
Wciąż nas pytają.
A my nie wiemy; a my płaczemy,
jak woda morska.
Pod sztuczną palmą listy piszemy
na brudnych dworcach.
1936
ALEKSANDER WAT
Na wystawie Odilon Redona
Czerni jest tyle
ile kolorów
na palecie
Natury
a każdy kolor ma własną czerń.
Przyjrzyj się czerniom
na rzece
omżonej blikami latarń gazowych;
czerniom
na bryle antracytu;
podwodnym czerniom
oceanicznym,
gdzie koncha perłowa
otwiera łono
promienne,
gdzie koral się pręży
jak gałąź ciernia.
Czerniom się przyjrzyj Redona
Czerniom się przyjrzyj Rembrandta.
Dałbym sobie krwi utoczyć
kwartę
czerwonej
najczerwieńszej
krwi kwartę
utoczyć
żeby osiągnąć syntezę:
czystą
czarną
czerń.
Natura przed nią się cofa
jak koń siwy
przed kobrą
warującą w poprzek drogi
szmaragdowej życia.
Paryż, listopad 1956
ZBIGNIEW HERBERT
Prolog (z tomu Napis)
On
Komu ja gram? Zamkniętym oknom
klamkom błyszczącym arogancko
fagotom deszczu smutnym rynnom
szczurom co pośród śmieci tańczą
Ostatni werbel biły bomby
był prosty pogrzeb na podwórzu
dwie deski w krzyż i hełm dziurawy
w niebie pożarów wielka róża
Chór
Na rożnie się obraca cielę.
W piecu dojrzewa chleb brunatny.
Pożary gasną. Tylko ogień ułaskawiony wiecznie trwa.
On
I zgrzebny napis na tych deskach
imiona krótkie niby salwa
„Gryf” „Wilk” i „Pocisk” kto pamięta
spłowiała w deszczu ruda barwa
Praliśmy potem długie lata
bandaże. Teraz nikt nie płacze
chrzęszczą w pudełku po zapałkach
guziki z żołnierskiego płaszcza
Chór
Wyrzuć pamiątki. Spal wspomnienia i w nowy życia strumień wstąp.
Jest tylko ziemia. Jedna ziemia i pory roku nad nią są.
Wojny owadów – wojny ludzi i krótka śmierć nad miodu kwiatem.
Dojrzewa zboże. Kwitną dęby. W ocean schodzą rzeki z gór.
On
Płynę pod prąd a oni ze mną
nieubłaganie patrzą w oczy
uparcie szepczą słowa stare
jemy nasz gorzki chleb rozpaczy
Muszę ich zawieźć w suche miejsce
i kopczyk z piasku zrobić duży
zanim im wiosna sypnie kwiaty
i mocny zielny sen odurzy
To miasto –
Chór
Nie ma tego miasta
Zaszło pod ziemię
On
Świeci jeszcze
Chór
Jak próchno w lesie
On
Puste miejsce
lecz wciąż ponad nim drży powietrze
po tamtych głosach.
*
Rów w którym płynie mętna rzeka
nazywam Wisłą. Ciężko wyznać:
na taką miłość nas skazali
taką przebodli nas ojczyzną
DANTE ALIGHIERI ur. 1265, zm. 1321.
WŁADYSŁAW BRONIEWSKI ur. 1897, zm. 1962.
KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI ur. 1905, zm. 1953.
ZBIGNIEW HERBERT, ur. 1924, zm. 1998. Poświęciliśmy mu „ZL” 68. W wyniku 10 lat pracy w jego archiwum ogłosiliśmy trylogię o cywilizacji europejskiej: Labirynt nad morzem oraz wersje poprawione tomów Martwa natura z wędzidłem, Barbarzyńca w ogrodzie; korespondencję z Czapskim, Barańczakiem, Elzenbergiem, Miłoszem, Hartwig i Międzyrzeckim; spośród utworów odnalezionych zaś: Mistrz z Delft, Herbert nieznany. Rozmowy, Głosy Herberta, Barbarzyńca w podróży.
ŚW. JAN OD KRZYŻA ur. 1542, zm. 1591.
KONSTANDINOS KAWAFIS, ur. 1863, zm. 1933 w Aleksandrii w Egipcie.
BOLESŁAW LEŚMIAN ur. 1877, zm. 1937 w Warszawie.
JOHN MILTON ur. 1608, zm. 1674.
WILLIAM SZEKSPIR ur. 1564, zm. 1616.
GEORGE TRAKL ur. 1887, zm. 1914.
ALEKSANDER WAT ur. 1900, zm. 1967.
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI ur. 1894, zm. 1969.
WILLIAM BUTLER YEATS ur. 1865, zm. 1939.